Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "pop"


Numer 85 - Penguin Prison "A Funny Thing"

2010-09-17 20:47:00

Zabawna sprawa, od paru dni głowiłem się nad tematem na musicspota, pragnąc wybić się poza moją mikrolistę b-side'ów i napisać coś mądrzejszego i pełniejszego niż skróty myślowe na temat piosenek, które jakoś tak się dziwnym trafem utrwaliły na kliszy mojego życia. Włączyłem Audiosurf, by mózg pobudzony połączeniem muzyki, obrazu i czynności manualnych, podsunął mi jakiś temat. Jako ścieżkę dźwiękową dobrałem sobie Penguin Prison, jakby nie dość mi było lat '80, no, ale cóż. Skończyło się właśnie tak, jak widzicie. Piszę o Penguin Prison i zaraz dodam, że kojarzy mi się z "Entropy Reigns" Kelley Polara wymieszanego z Patrickiem Wolfem i że lubię ten wokalny dialog w refrenie i prosto nabijany rytm, przy którym dość łatwo się w audiosurf zbija kolejne klocki. Z ambitniejszego tekstu nie wyszło tym razem nic.

I chwili, gdy kończę pisać te słowa, przez myśl przechodzi mi, że stoi przede mną niebanalne zadanie znalezienia kapeli/dj'a na wesele i zaczynam się zastanawiać, co na to wesele wybrać na otwarcie (a musi to być coś, co będzie symbiozą gustów mojego i mojej wybranki), czym uraczyć się w trakcie wesela, a czym wolałbym siebie i  gości nie katować. Przegląd piosenki weselnej? Może już wkrótce.


Numer 86 - Team Perfect "The Grouch"

2010-09-05 11:31:50

Mogło być jak u Hitchcocka, ale skończyło na lekkim tąpnięciu przy "Dogs Days Are Over". Potem napięcie zamiast rosnąć, spadło na pysk i zostało rozczarowanie. Florence and The Machine cholernie mnie zawiodła.

Co innego Team Perfect i skowerowany przez nich w 40% album "Nimrod" kapeli, która ostatnio zaczęła się ocierać o granice autoplagiatu. To kowerowanie, zaaranżowane i nagrane przy użyciu najprostszych środków, pokazuje Florence Welch z innej strony: jako wyluzowaną dziewczynę, z dystansem do siebie. Przy okazji, uwielbiam jak akcentuje to "fuck you" w prawie każdym wersie. Miłego odsłuchu.


Numer 87 - Play Radio Play! "Compliment Each Other Like Colors"

2010-09-02 18:41:07

Kto w wakacje odważył się włączyć radio, padł pewnie nie raz, nie dwa, ofiarą sonicznego ataku z rąk Owl City. Singel "Fireflies" słyszałem nawet w toalecie w jednej z galerii handlowych i nadal się boję, gdzie jeszcze mogę go usłyszeć. Na punkcie Owl City oszalała spora część kuli ziemskiej, a nastoletnie fanki dostają spazmów już na samo brzmienie imienia wokalisty projektu. Z drugiej strony zmobilizowali się antyfani, fundując nam na YouTube parodie "Fireflies". Owl City podzieliło także krytyków. Niektórzy wpadli w zachwyt, część wytykała zapożyczenia z Postal Service.

Parę lat wcześniej w piwnicy swojego teksańskiego domu zaczął działać niejaki Daniel Hunter, multiinstrumentalista o fizjonomii ucznia klasy o profilu mat-fiz. Podobnie jak Owl City wypromował się dzięki myspace i podpisał kontrakt z Island Records, wydając w 2007 The Frequency EP. Reszta to już historia. Sukcesu jak Owl City nie odniósł i może dobrze, bo mimo podobieństw, a nawet większej może błyskotliwości w łączeniu elektroniki z jakimiś tam postpixiesowymi gitarami i lekkim punkowym brudem (LOL), jego kompozycje, a zwłaszcza teksty pokrywa tak ogromna warstwa lukru przekładanego melancholią, że po paru minutach słuchania może zemdlić. Tytuły "Madi Don't Leave" czy "I'm A Pirate, You're A Princess" mówią same za siebie. Jeśli istniałaby szufladka indietronicsentimentalhardcore, to PlayRadioPlay zająłbym tam zaszczytne miejsce. Czemu więc o nim piszę? Powód nie jest do końca oczywisty, wymieniony w tytule posta kawałek "Compliment Each Other Like Colors" podsumował sylwestrową imprezę trzy lata temu, gdy o 4:00 rano jeden z gości nie wytrzymał i się przy nim dosłownie zrzygał. Choć może to była wina szampana.

Na pocieszenie, teledysk do piosenki ogląda się z niekłamaną przyjemnością, Zwłaszcza w taki pochurny dzień jak dziś, gdy szaro i buro i pada, a nowy sezon "How I Met Your Mother" jeszcze się nie zaczyna, a stary dawno się skończył.


Numer 88 - Run Kid Run "Captives Come Home"

2010-08-11 19:59:48

Chyba dodanie absolutepunk do zakładki Ulubione teraz się na mnie mści, bo zamiast pisać o Off Festiwalu 2010, jarać się Toro Y Moi czy Arielem Pinkiem, znowu zapuszczam się w pop punkowe rejony.

Zadam pytanie. Z czym kojarzy Ci się współczesna muzyka chrześcijańska? Z członkami wszelkiej maści oaz, wspólnot neokatechumenalnych? Z śpiewaniem bez opamiętania "Abba Ojcze" i napieprzaniem w G-dury, C-dury i e-molle? A może z czymś mocniejszym? Armia? 2TM23? Może jakieś POD się tam zaplątało, po tym jak usłyszałe(a)ś "Youth of The Nation w radio? A może nie trawisz i wolisz szatańskie wyziewy Behemotha, nie zaprzątając sobie głowy tym, co kto ma do wyśpiewania o jego relacji z Bogiem.

Pytanie drugie. Przyznaj się, spodobał Ci się kiedyś jakiś singel Fall Out Boy, prawda? Nachodziła Cię chętka, żeby wrzucić go na Ipoda, ale coż ludzie powiedzą. Komercha i syf. A że Patrick Stump fajnie śpiewa i ma konszachty z Elvisem Costello? Eee, przekupili gościa, próbujesz się przekonać w duchu. Wchodzisz do Empika, zerkasz na okładkę "Infinity on High", ale w końcu sięgasz po "Remain In Light". Nie znasz, a w necie pisało, że znać wypada.

Wracasz do domu, puszczasz, "Once in A Lifetime" nawet fajne. Ale myślisz, kurcze, ten Fall Out Boy. Włączasz youtube, wpisujesz run run, zapominasz o baby, a tak bardzo chciałe(a)ś posłuchać Garbage, żeby odgonić myśli od Stumpa i jego ferajny. Włącza Ci się Run Kid Run. Patrzysz, 23 k wejść, włączasz... Że co? Że niby o Jezusie??

 

 

 


Numer 89 - Tijuana No! "Spanish Bombs"

2010-07-19 21:33:52

09af1.jpg

"Spanish Bombs" w oryginale wykonywali rzecz jasna The Clash, ale że robili to dość topornie, Meksykanie z Tijuana No! zdecydowali się przywrócić właściwe miejsce tej jakże zacnej kompozycji. Strummer pisząc ten kawałek ponoć ledwo co tam znał hiszpański (thank you, songfacts!) i to słychać.  Tych lingwistycznych braków nie uświadczycie u Cecilli Bastidy, wokalistki grupy, a to już z wiadomych wzgledów. W ogóle Tijuano-no!-wska ska-punkowo podrasowana wersja może się podobać, choć niektórym może się gryźć z jednak nieco mroczniejszym wydźwiękiem oryginalnej wersji.

 

Zanim jednak zostanę zagryziony przez fanów The Clash pragnę nadmienić, że cenię i lubię tę grupę, wprawdzie silnie inspirowaną dokonaniami Green Day, ale jakże ważną w historii muzyki. A Tijuana No! pomnika nie wybuduję, ale z Ipoda kasować nie będę.

 

Tych fanów The Clash, których przed sekundką wkurzyła wzmianka o inspiracji Green Day chcę przeprosić i zapewnić, że się mylę, chodziło mi o the Offspring.

 

Przepraszam również fanów Green Day.

 

P.S. Czy ktoś zna jakąś clashowską wersję tego kawałka, w której Strummer poprawną hiszpańszczyzną śpiewa refren?

 


Numer 91 - Fastball "Fire Escape"

2010-07-15 07:47:24

Fastball jaki jest, każdy widzi. Do powszechnej świadomości przebili się piosenką "The Way", która od tamtej pory gości na składankach The Best of The 90' (a jak mawiał Roman R., najlepsze płyty to właśnie składanki). Świata jednak nie zdobyli, a i w rodzimych Stanach mało kto już o nich pamięta. Pozostało im miejsce w powerpopowej szóstej lidze. Jednak przy całej sympatii do "The Way", to "Fire Escape" pozostaje moim ulubionym ich utworem. Prosta, acz zgrabna melodia, melancholijny śpiew Milesa Zunigi i historia o kolesiu, który chce po prostu być sobą. I właśnie ta szczerość i zwyczajność przesłania "Fire Escape" podoba mi się najbardziej i jawi się dziś jako oaza pełna wody na pustyni lansu i hipsterstwa.

Całość dopełnia jeden z najbardziej udanych klipów dla fanów i o fanach (a właściwie maniakalnej fance) jaki znam. To się nazywa miłość do zespołu.





Numer 96 - Motion City Soundtrack "Let's Get Fucked Up and Die"

2010-06-08 20:45:45

Motion-City.jpg

Powiem wprost, jeśli chodzi o tak zwany pop punk (mówilem to już, ale nie na wi dzę tego określenia) to Motion City Soundtrack to moja ścisła czołówka. Z prostego powodu: swoim "Commit This To Memory" ci kolesie potrafili udowodnić, że pop punk (znowu to zrobiłem) to nie banalne melodie i banalne teksty dla nastolatków, a coś o wiele więcej i przy okazji odświeżyli formułę stylu, który zaczynał zjadać własny ogon, albo prawdopodobnie już go zdążył zjeść. W odpowiednej proporcji, zrobili to, co swego czasu  ...Trail Of Dead z "Source Tags and Codes". Używając sprawdzonych składników, ugotowali nowe danie.

"Let's Get Fucked Up And Die" to sztandarowa piosenka z albumu, Justin Pierre rozkłada na czynniki pierwsze swoje alkoholowe uzależnienie i robi to w cholernie przekonujący sposób, podsuwając raz po raz błyskotliwe wersy ("it's the only way I have learned to express myself through other people's descriptions of life") i solidnie dając do myślenia. Zespołowi zaś udaje się omijać pułapkę sztampy i wpadnięcia w dołek z pop punkowymi (no i kolejny raz) schematami nagrywając singel, który de facto nie ma refrenu. Rewolucja? Nie, po prostu szczery kawałek muzyki, udowadniający jak niesprawiedliwe mogą być łatki narzucone przez muzyczny biznes. Dobra muzyka broni się sama. A takie rzeczy jak "Commit This To Memory" nie zdarzają się ot tak sobie.


« wróć czytaj dalej »