Moje komentarze

13.12.2010
Drogi Maćku,

Po pierwsze to szacun za odkopanie tego zdjęcia, sprowadziłeś na moją twarz szczery uśmiech.

Po drugie to jesteś bodaj pierwszą osobą, która postanowiła poświęcić własny tekst merotorycznej krytyce mojej publikacji. I w zasadzie to dla mnie nobilitacja.

Ale może do rzeczy, po kolei. Będę bronił tego "syndromu pierwszej płyty", który Cię tak bawi. Czemu? Zobacz, jeszcze parę lat temu, zanim gros dyskusji o muzyce przeniosło się do internetu z tradycyjnego obiegu radio – prasa muzyczna, zazwyczaj pierwszy kontakt słuchaczy z materiałem odbywał się w okolicach premiery debiutanckiej płyty (czy to za sprawą samego albumu, czy promującego ją singla) i to ona rozbudzała – zazwyczaj płonne – oczekiwania co do geniuszu danego zespołu. Wcześniej słyszało o nim parę osób, a muzycy mogli sobie spokojnie pracować nad materiałem, zbierać utwory. Dzisiaj to się przesunęło – kiedy jakiś zespół nagra w laptopie swoją pierwszą epkę, na której znajdą się 2-3 niezłe numery, to przy odrobinie szczęścia zaczyna o nim w pewnej chwili huczeć cała blogosfera empetrójkowa. A jak jest szum, to należy szybko wydać album, nie ma głupich. "Syndrom drugiej płyty" (nie, nie jestem miłośnikiem tego określenia ani "Teraz Rocka") wziął się z prostej przyczyny: materiał na pierwszą płytę zespół zbierał przez "całe życie", a ten na drugą przez jeden rok wypełniony zresztą koncertowaniem, promowaniem debiutu i opijaniem sukcesu (bo jak się wyda coś po 3 latach, to żadne NME już nie będzie o zespole pamiętało). Teraz mechanizm jest podobny ale nie na linii "pierwsza płyta – druga płyta" tylko "pierwszy materiał nagrany w piwnicy – pierwsza płyta", Reasumując: blogowy hajp przyśpieszający wydanie płyty + niewystarczająca ilość naprawdę dobrych numerów = syndrom pierwszej płyty. Zgodzisz się?

Co do samej Warpaint, to nie będę się powtarzał. Ale jeśli idziemy w synestezyjno-gastronomiczne przeniesienia, to jednak najbardziej cenione przeze mnie płyty leżą po przeciwnej stronie spektrum smaków niż ikeowskie klopsiki, a "The Fool" to na dodatek nie są najlepsze klopsiki jakie w życiu jadłem.

No, z mojej strony tyle. Ewidentnie kojarzysz jak wyglądam, więc jakbyś przy okazji jakiegoś koncertu miał ochotę pogadać, to ja bardzo chętnie.

Pzdr,
P.
1 z 1