Nie jesteś zalogowany

 „Cats”, czyli jeden z ciekawszych musicali

2010-11-15 21:48:04

Na „Kotach” przejechałam pół Moderacji, czyli piątego roku cudownego programu MYP.

Prawdę mówiąc, był to pierwszy musical, który obejrzałam i to właśnie od niego wszystko się zaczęło. Niedawno wpadło mi w łapki nagranie z Londynu i to nie byle jakie, bo ponoć pod patronatem samego Webbera, o którym chciałabym napisać, a przy okazji przypomnieć sobie naszą polską wersję.

Pamiętam, że podczas tego wieczoru w Romie szczególne wrażenie zrobiła na mnie zarówno muzyka, jak i akrobacje, wykonywane przez tytułowe „koty”.

Zwykle na początku lubię przypominać fabułę, lecz tutaj nie mamy do czynienia z fabułą jako taką. Sztuka przedstawia nam koty, pragnące się popisać przed ich pewnego rodzaju guru. Tak chyba nazwać można ową postać, bowiem wszystkie postaci zwracały się do niego per „Master”. Ów Old Deuteronom (u nas tłumaczony jako Kot Nestor) ma wskazać futrzaka, który otrzyma nowe życie, a przedtem odwiedzi Koci Raj.

Muzyka, jak na Webbera przystało, należy do wyjątkowo dobrej, choć chwilami dysonanse mogą przeszkadzać. Jako lutnistka dodam też, że właśnie owe współbrzmienia, wyjątkowo kiepsko brzmiące na tym moim ukochanym instrumencie, sprawiły, że musical ten nigdy jeszcze nie został przerobiony na Lautenmusical.

Wracając do tematu; w wersji angielskiej do wykonania nie mogę się przyczepić, ale jakieś zbijające z nóg też raczej nie jest.

Podobnie sprawa ma się z wokalistami – prezentują się  porównywalnie do tych występujących w polskiej wersji. Co prawda raz westchnęłam z zazdrością, patrząc jak jedna z kocic wykonuje salto na całkiem pokaźnych rozmiarów obcasach, ale poza tym mój wzrok raczej przyciągały kostiumy i perfekcyjna charakteryzacja. Dzięki nim musical po prostu przyjemnie się ogląda, nawet jeśli ktoś nie jest fanem samej muzyki czy kompozytora.

Teraz przejdę do postaci. Moim ulubieńcem jest mruczek o dźwięcznym imieniu Munkustrap (w polskiej wersji Myszołap), lecz całkiem miło obserwowało się i resztę kociego klanu. Nie do końca przypadł mi do gustu Rum Tum Tugger (u nas znany jako Ram Tam Tamek), ubrany w lateks, jednak postanowiłam przyjąć, że był to środek artystycznego wyrazu. Podobnie mieszane uczucia miałam i do prezentacji Niebios – jakoś wielka kocia łapa zamiast szacunku i głębokich refleksji wywołała u mnie atak śmiechu.

Jedno przyznam – po raz pierwszy w życiu cieszyłam się z braku dokładności polskiego tłumaczenia. Kwiatki w stylu „I’m immortal cat, try to stab me by the knife” (w polskiej wersji takowego nie pamiętam) też jakoś do gustu mi nie przypadł, chociaż reszta libretta jest dość łatwa i przyjemna w odbiorze.

            Jak więc ocenić ten musical? Z pewnością ciekawy i wart obejrzenia. Kotki ciekawie się obserwuje i równie dobrze się ich słucha. Chwilami co prawda większość futrzaków odbiegaja znacznie od swych realnych pobratymców, ale patrząc na Rum Tum Tuggera czy Mungojerriego widzę własnego mruczka, z podobnymi fanaberiami i pomysłami. Tak więc sztukę polecam przede wszystkim fanom kotów.

Miłego oglądania i słuchania!

 

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.