Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "heavy metal"


Sonisphere Festival

2010-06-18 15:07:15

Ja tak średnio zapaytrywałam się na koncert takiego Slayera na przykład. Tak, moi piękni, młodzi, gniewni i alternatywni, ja chuja znałam twórczość Antraksa, Megadeta i wcześniej wymienionego. Ja przyjechałam na Metallikę.

Na Bemowo trafilimy gdzieś koło 17 z minutami, na sam początek Anthrax. Wielce żałuję, że nie dane mi było ujrzeć Adasia "Dodala" Darskiego z zespołem i krzyczeć wraz z widownią Gdzie jest Doda? No cóż. I tak znam tylko Decade of Therion i nie będąc TRÓ raczej moja obecność nie miała prawa bytu na tym koncercie.

Anthrax! Kurde! Wokalista przed laty miał płomienny romans i owocem tego przelotnego związku musi być Jolka Rutowicz.

Wiecie co? Byłam dość obojętnie nastawiona na pierwsze koncerty, a już Antrax mnie miło rozczarował. Jolka to zajebisty frontman, ciekał po scenie z tym swoim przykrótkim stojakiem, pokazywał fucki do fotografa i o dziwo był bardzo podjarany przyjęciem. Moim skromnym, reakcja publiki była taka sobie, bo widywałam ludzi w amoku, którzy widzą swoją gwiazdę wieczoru. W każdym razie poskakałam, poklaskałam, dziękuję, 6/10. Było naprawdę fajnie, na pewno odpalę jakąś płytkę, obiecuję.

Po jakimś krótkim czasie wyszło Megadeth. Pierwsze wrażenie składało się tylko i wyłącznie z wypłowiałych włosów Mustaine'a. Dave nie przywitał się, nie bąknął hello, nawet się nie uśmiechnął. Bez pardonu wszedł, zaczął grać. Grać, grać, grać, a ja czekałam, czy wreszcie coś powie, czy obębni koncert i odwróci się dupą. Ale to nie jedyna rzecz, która sprawiła, że kręciłam nosem. Wytłukli we wszystkie strony Rust in Peace, a sama gra była tak idealna, tak dopieszczona, że aż zawiewało nudą. No i fakt, że grali numery po kolei, tak jak jest na płycie. To po cholerę im były setlisty, pytam ja się? Też Mustaine'a słychać było bardzo średnio, nie wiem czy to wina (jak zwykle) akustyków i dźwiękowców, czy to wina jego miałkliwego głosu. Dopiero pod koniec ludzie się ruszyli, bo ile można było katować ten prawie playback. Jednakże Ryży pod koniec się kilka razy uśmiechnął, przez co uznałam, że jest bardzo przystojnym facetem. A w tej koszuli powinien Vizir reklamować. Wychodząc trzasnął krótką gadkę, pobłogosławił katolicko publiczność i poszedł. Aha, bym zapomniała, na tym drugim gitarzyście też można oko zawiesić. Megadeaf - 4/10.

No i przyszedł czas na to, czego najbardziej się obawiałam. Ja, szczupła białogłowa, a dookoła same łyse góry mięsa (dlaczego większość fanów Slayera tak wygląda? Kiedyś zastanowię się nad tym i napiszę rozprawkę). Wrażenie spotęgował ten Azjata na scenie (znam te ich japońskie horrory, cholera jasna) i ściana Marshalli. Jednak poza Metalisią, twórczość Slaja znałam najlepiej. Podać mogę nawet skład. Opowiedzieć Ci jak bardzo zwariowałem? Skład Slayera ciągle znam na pamięć. Na gitarach swoje solo będzie grał pan, który się nazywa Jeff Hanneman! A tak nie powołując się na hip hop, to jest jeszcze Dave Lombardo, który za czasów młodości bardzo przypomina mi mojego kolegę, jest ten łysy i paskudny krasnolud z kiepskimi tatuażami, którego bym kijem nie tknęła i jest Tom Araya. Facet, który potrafi wyjazgotać tekst, żeby za chwilę czarująco się uśmiechnąć. Weszli od World Painted Blood i zaczęłam czuć, jak mi mózg w czaszce drży. Ba, ja w niektórych momentach miałam wrażenie, że mi soczewki z oczu wypadną. Dżef Hanneman miał fajną gitarę, fajne ochraniacze rowerowe na kolanach i w ogóle stał po mojej stronie rozdziawiając groźnie jadaczkę. Zabawnie wyglądają takie miny u gościa pod pięćdziesiątkę. Gniew, bunt i kapcie! No, ale było nad wyraz spokojnie, nawet przy Angel of Death czy God Hates Us All, zdołałam zachować swoje miejsce. Mili państwo, zespół Slayer, za trzęsienie ziemi zdobywa 7/10 !!! Brawa, aplauz! Czarujący uśmiech!

No i gwiazda wieczoru. Możecie mówić co chcecie, ale nawet gdyby Sonisphere nie było nastawione na Metallikę, to i tak byliby najlepsi. Kazali kapkę na siebie poczekać, w tym czasie wepchnęliśmy się jeszcze bliżej sceny. Tak, że jeszcze nigdy nie byłam AŻ TAK BLISKO. Dlatego jak wyszli i zobaczyłam ich w skali 1:1 to myślałam, że się obsram na rzadko. Moja kapela lat szczenięcych, za która dałabym sobie seppuku zrobić była tak blisko, że o Jezus Maria. Wjechali Creeping Death. Ten rozkurw, który gdzieś mi umknął na Slayerze, eksplodował z pompą teraz. Będąc wielofunkcyjnym urządzeniem musiałam stoczyć walkę o swoje cenne miejsce, drzeć mordę i podskakiwać z miną ej zwróć na mnie uwagę jednocześnie. Ja nawet na koncertach regionalnych nie jestem tak blisko jak byłam na nich! Wiem, kuźwa, że się jaram, ale co mogę zrobić? Ustawić opis na gadu-gadu? Już ustawiłam, jasna cholera! I chciałabym się pochwalić, kiedy Robert Trujillo zatrzymał się dokładnie naprzeciwko gdzie staliśmy, pokazałam mu nie kozę tylko telefon. Jakby kto nie wiedział, wysunięty kciuk i mały palec to takie no pozdrowienie hawajskie lub coś w tym rodzaju, które gościu ciągle pokazuje. On to zobaczył, pokazał telefon, pieprznął się w klatę i palcem pokazał na mnie. Chyba na mnie, co nie? Chyba, że ktoś za mną stał z bannerem ROB YOU'VE GOT BIG PENIS. Ale na 80% jestem przekonana, że zostałam wybrana, pobłogosławiona i namaszczona.

Dobra, wiem, wiem, przeżywam jak mrówka ciotę, sama sobie powiedziałabym nie zesraj się. Ale no, Metallica to zespół dla mnie cholernie ważny, wdawać się w szczegóły nie będę, bo gówno was to obchodzi.

Były minusy, owszem. Przeczytałam setlistę (ukamienować!) i nastawiłam się na Fight Fire With Fire. Było za dużo stoboskopu, a na 70 tysięcy ludzi było około 350 epileptyków. Ponadto pod koniec zaczęło pizgać, zrobiło się zimno, a Dżejmz na swoją koszulkę na długi rękaw założył kamizelkę, bluzę, a potem papę.

So what?! 10/10

Jezu. Chaos nie notka. Za rok podobno ma być dwudniowe święto brudasów. Chciałabym koncert Burzum, Canibal Corpse, Gorgoroth, Manowara, Mayhem i mojego ukochanego Immortal <3


« wróć czytaj dalej »