Nie jesteś zalogowany

Dlaczego ludzie jarają się Metalliką?

2010-07-16 00:22:26

Dlaczego przy każdym koncercie w Polsce, media porzucają chodliwe tematy prosto z Sejmu na rzecz koncertu gości po 40stce? Przecież statystyczny ich słuchacz ma 14 lat, jest przemądrzały, ma przetłuszczające się włosy i pada na swój pryszczaty pysk po jednym Komandosie. Artystycznie zespół nie dokonał ogromnego przełomu w muzyce rockowej, pod wpływem którego wszyscy krytycy muzyczni padają na kolana, zamykają oczy i otwierają buzie. No to co sprawia, że ludzie tak się podniecają?

Zaczęli wcześnie, zaraz po ogólniaku, którego nie jestem pewna, czy w ogóle ukończyli. Lars Urlich dał jakieś tam ogłoszenie, do jakiejś tam gazety, że szuka ludzi do zespołu. I każdy szanujący tró metalowiec powie, że tutaj nastąpiło to słynne zdarzenie. Kiedy Urlich dołączył do Metalliki, to ZESPÓŁ SKOŃCZYŁ SIĘ. Wiadomo, że potem była komercja, ale o tym później. O czym ja to mówiłam? A, o ogłoszeniu. Zgłosił się pryszczaty młodzieniec o końskim uśmiechu i z tą powabną urodą został frontmanem. Później dokoptowano basistę i rudego gitarzystę, którego przed nagraniem pierwszego albumu wywalono na zbitą mordę, tylko dlatego, że za dużo pił. No rzeczywiście, istotny problem, w końcu grali rocka chrześcijańskiego. Wzięli potem kolejnego gitarzystę (tym razem o wyglądzie panienki) i nagrali swój pierwszy album.


Prawda, że śliczni?

Album, który uważany jest za przełomowy. No i taki sobie będzie, niech mają brudasy coś od życia. Kill 'em all (bo tak się wdzięcznie nazywa) jest... krążkiem dosyć prostolinijnym, nieociosanym i hm... szorstkim. Co tu dużo mówić, w końcu "piszę" o muzyce, a najmniej piszę właśnie o niej. Przekaz brzmiał Uaaaaaaaaaaaaa!!! wykrzyczane głosem ledwo co pomutacyjnym (seek and destrOOOOOOooooYY!). Muzyka miała na celu jedynie wpadnięcie na scenę, zrobienie szybkiego łubu-dubu, tak żeby ludziom mózgi nosem wypłynęły z wrażenia i zejście z niej do kanciapy, bo w kanciapie wódka się pociła. Jednakże ktoś tam wyłączył chyba ten nastoletni jazgot Hetfielda i zauważył pierwiastek potencjału. Potencjału, który okazał się żyłą złota, ba, komercyjną kopalnią diamentów. Bo przecież Seek and Destroy to, jakby to prowincjonalny dresiarz powiedział - dobra nuta.

Zdawać by się mogło, że chłopaki zanim nagrają coś konkretnego, co dałoby się posłuchać nie wywracając oczami, to minie kilka lat i kilka kolejnych takich samych szczeniackich albumów. Jednak sama nie potrafię wyjść z podziwu, że Okrakiem na błyskawicy jest tak ogromnym przeskokiem. Dżejmz brzmi o wiele dojrzalej, no dobra, Pavarottim nie jest i nie będzie, ale da się go słuchać. Nie śpiewał już o metalowych imprezkach, tylko tekstowo niósł w miarę inteligentny przekaz. Jeżeli chodzi o resztę chłopaków, to brzmieniem i pomysłami zaczęli wbijać się na pierwszą ligę, bo kto pomyślał, że takie garażowe gówniarstwo, stworzy takie The Call of Ktulu? To przypadek jeden na milion i jeżeli masz garażową kapelę to serio, na 99% jest do dupy, nie pochlebiaj sobie.

Trzeci album w karierze zawsze najtrudniejszy - mówi stare rokendrollowe porzekadło. Trzeci album zawsze jest wizytówką, podkreśleniem własnego muzycznego ja i wiadomo - opus magnum. Panowie wódkę chlali ile wlazło i pomyśleć można było, że pieniążki uderzą im do głowek. Chyba nie uderzyły, nie założyli na dupska legginsów w zeberkę, nie wytapierowali włosów i nie zmienili nazywy na Poison, czy inne tam Spinal Tap. Nagrali Master of Puppets i cały metalowy światek zatrząsł się od orgazmów. Oto przyszedł Pomazaniec Boży, Zbawiciel, w Czwórcy Jedynej Prawdziwy!

Niestety, żeby się nie cieszyć tak długo sukcesem, Bozia zabrała basistę do Nieba i przyjęto na jego miejsce nowego, Jasona. Nagrali And Justice for all, który uważam za o wiele słabszy od dwóch poprzedników. Wcale nie należy tutaj winić nowego członka, on w zasadzie miał guzik do powiedzenia, bo płycie go w ogóle nie słychać. Gitary robią za bas, a perkusja brzmi wzięta z innej bajki Disneya. Nie rozpiszę się na temat tego albumu, bo go nie lubię, jest osłuchany przeze mnie milion razy, a na wyrywki nadal bym nie połączyła tytułu z utworem (no, poza One i Blackened). Na pierwszy raz nie polecam. W ogóle nie polecam.

I na serio, tutaj zaczęła się komercja. Powstał Czarny Album, który komercyjnie pobił wszystko co się dało, łącznie z Justinem Bieberem i listą Bilbboardu. Matulu, co za wstyd, Metallikę pokazywało MTV! To na tym albumie znajduje się oklepane na szkolnych dyskotekach (po trzykroć tfu!) Nothing else matters, czy takie Unforgiven. Tłuszcza rzuciła się do sklepów i kapela otrzymała przedrostek "super". Trasa, miliony sprzedanych płyt, miliony na koncie.

Panowie sie pochajtali, porobili dzieci, nagrali Load, ReLoad, Garage Inc, koncert z symfonią i najważniejszy w całym ich dorobku... ACOUSTIC METAL. Nie no, żartuję, nie klikajcie na link, bo w nocy się będziecie moczyć, przez ten no... wodospad. Po krótce ten czas jest opisany, w sumie mogłabym dorzucić St. Anger (który nie jest taki zły, proszę ja was), ten nowy album, wywalenie basisty, przyjęcie na jego miejsce Pokahontas i problemy z przyjaciółką wódką. Nie ma takiej kapeli na świecie, która by zawsze zachywcała krytyków (no, Rejdiohet jest, hehehe, lol, rotfl). Metallika po szczycie musiała z tej górki się sturlać.

Tyle pierdolenia a ja nadal nie odpowiedziałam a pytanie. Skąd ta podjara? Hetfield śpiewać nie umie, Hammett nie używa żadnego innego efektu oprócz kaczki, Urlich po tylu latach grania nadal się myli. Więc trzy dobre albumy dają już swoją prywatną galaktykę na nieboskłonie? Nie. To o co chodzi? Dlaczego na przykład ja ich lubię? Dlatego, że to był jeden z moich pierwszych "świadomych" muzycznych wyborów. Jeden z pierwszych zespołów, których tak na fest słuchałam. Mimo, że włosy myłam codziennie, a Komandosa wypiłam jednego w życiu. I mnie nie powalił. I pewnie większość z Was od tej gównianej Metalliki zaczynała. Dlatego szacuneczku trochę. O.

Post Scriptum. Nie umiem dodawać tagów. Zróbta coś z tym, bo mnie zaraz prącie szczeli.

Komentarzy: 5 Nie dodano tagów

Sonisphere Festival

2010-06-18 15:07:15

Ja tak średnio zapaytrywałam się na koncert takiego Slayera na przykład. Tak, moi piękni, młodzi, gniewni i alternatywni, ja chuja znałam twórczość Antraksa, Megadeta i wcześniej wymienionego. Ja przyjechałam na Metallikę.

Na Bemowo trafilimy gdzieś koło 17 z minutami, na sam początek Anthrax. Wielce żałuję, że nie dane mi było ujrzeć Adasia "Dodala" Darskiego z zespołem i krzyczeć wraz z widownią Gdzie jest Doda? No cóż. I tak znam tylko Decade of Therion i nie będąc TRÓ raczej moja obecność nie miała prawa bytu na tym koncercie.

Anthrax! Kurde! Wokalista przed laty miał płomienny romans i owocem tego przelotnego związku musi być Jolka Rutowicz.

Wiecie co? Byłam dość obojętnie nastawiona na pierwsze koncerty, a już Antrax mnie miło rozczarował. Jolka to zajebisty frontman, ciekał po scenie z tym swoim przykrótkim stojakiem, pokazywał fucki do fotografa i o dziwo był bardzo podjarany przyjęciem. Moim skromnym, reakcja publiki była taka sobie, bo widywałam ludzi w amoku, którzy widzą swoją gwiazdę wieczoru. W każdym razie poskakałam, poklaskałam, dziękuję, 6/10. Było naprawdę fajnie, na pewno odpalę jakąś płytkę, obiecuję.

Po jakimś krótkim czasie wyszło Megadeth. Pierwsze wrażenie składało się tylko i wyłącznie z wypłowiałych włosów Mustaine'a. Dave nie przywitał się, nie bąknął hello, nawet się nie uśmiechnął. Bez pardonu wszedł, zaczął grać. Grać, grać, grać, a ja czekałam, czy wreszcie coś powie, czy obębni koncert i odwróci się dupą. Ale to nie jedyna rzecz, która sprawiła, że kręciłam nosem. Wytłukli we wszystkie strony Rust in Peace, a sama gra była tak idealna, tak dopieszczona, że aż zawiewało nudą. No i fakt, że grali numery po kolei, tak jak jest na płycie. To po cholerę im były setlisty, pytam ja się? Też Mustaine'a słychać było bardzo średnio, nie wiem czy to wina (jak zwykle) akustyków i dźwiękowców, czy to wina jego miałkliwego głosu. Dopiero pod koniec ludzie się ruszyli, bo ile można było katować ten prawie playback. Jednakże Ryży pod koniec się kilka razy uśmiechnął, przez co uznałam, że jest bardzo przystojnym facetem. A w tej koszuli powinien Vizir reklamować. Wychodząc trzasnął krótką gadkę, pobłogosławił katolicko publiczność i poszedł. Aha, bym zapomniała, na tym drugim gitarzyście też można oko zawiesić. Megadeaf - 4/10.

No i przyszedł czas na to, czego najbardziej się obawiałam. Ja, szczupła białogłowa, a dookoła same łyse góry mięsa (dlaczego większość fanów Slayera tak wygląda? Kiedyś zastanowię się nad tym i napiszę rozprawkę). Wrażenie spotęgował ten Azjata na scenie (znam te ich japońskie horrory, cholera jasna) i ściana Marshalli. Jednak poza Metalisią, twórczość Slaja znałam najlepiej. Podać mogę nawet skład. Opowiedzieć Ci jak bardzo zwariowałem? Skład Slayera ciągle znam na pamięć. Na gitarach swoje solo będzie grał pan, który się nazywa Jeff Hanneman! A tak nie powołując się na hip hop, to jest jeszcze Dave Lombardo, który za czasów młodości bardzo przypomina mi mojego kolegę, jest ten łysy i paskudny krasnolud z kiepskimi tatuażami, którego bym kijem nie tknęła i jest Tom Araya. Facet, który potrafi wyjazgotać tekst, żeby za chwilę czarująco się uśmiechnąć. Weszli od World Painted Blood i zaczęłam czuć, jak mi mózg w czaszce drży. Ba, ja w niektórych momentach miałam wrażenie, że mi soczewki z oczu wypadną. Dżef Hanneman miał fajną gitarę, fajne ochraniacze rowerowe na kolanach i w ogóle stał po mojej stronie rozdziawiając groźnie jadaczkę. Zabawnie wyglądają takie miny u gościa pod pięćdziesiątkę. Gniew, bunt i kapcie! No, ale było nad wyraz spokojnie, nawet przy Angel of Death czy God Hates Us All, zdołałam zachować swoje miejsce. Mili państwo, zespół Slayer, za trzęsienie ziemi zdobywa 7/10 !!! Brawa, aplauz! Czarujący uśmiech!

No i gwiazda wieczoru. Możecie mówić co chcecie, ale nawet gdyby Sonisphere nie było nastawione na Metallikę, to i tak byliby najlepsi. Kazali kapkę na siebie poczekać, w tym czasie wepchnęliśmy się jeszcze bliżej sceny. Tak, że jeszcze nigdy nie byłam AŻ TAK BLISKO. Dlatego jak wyszli i zobaczyłam ich w skali 1:1 to myślałam, że się obsram na rzadko. Moja kapela lat szczenięcych, za która dałabym sobie seppuku zrobić była tak blisko, że o Jezus Maria. Wjechali Creeping Death. Ten rozkurw, który gdzieś mi umknął na Slayerze, eksplodował z pompą teraz. Będąc wielofunkcyjnym urządzeniem musiałam stoczyć walkę o swoje cenne miejsce, drzeć mordę i podskakiwać z miną ej zwróć na mnie uwagę jednocześnie. Ja nawet na koncertach regionalnych nie jestem tak blisko jak byłam na nich! Wiem, kuźwa, że się jaram, ale co mogę zrobić? Ustawić opis na gadu-gadu? Już ustawiłam, jasna cholera! I chciałabym się pochwalić, kiedy Robert Trujillo zatrzymał się dokładnie naprzeciwko gdzie staliśmy, pokazałam mu nie kozę tylko telefon. Jakby kto nie wiedział, wysunięty kciuk i mały palec to takie no pozdrowienie hawajskie lub coś w tym rodzaju, które gościu ciągle pokazuje. On to zobaczył, pokazał telefon, pieprznął się w klatę i palcem pokazał na mnie. Chyba na mnie, co nie? Chyba, że ktoś za mną stał z bannerem ROB YOU'VE GOT BIG PENIS. Ale na 80% jestem przekonana, że zostałam wybrana, pobłogosławiona i namaszczona.

Dobra, wiem, wiem, przeżywam jak mrówka ciotę, sama sobie powiedziałabym nie zesraj się. Ale no, Metallica to zespół dla mnie cholernie ważny, wdawać się w szczegóły nie będę, bo gówno was to obchodzi.

Były minusy, owszem. Przeczytałam setlistę (ukamienować!) i nastawiłam się na Fight Fire With Fire. Było za dużo stoboskopu, a na 70 tysięcy ludzi było około 350 epileptyków. Ponadto pod koniec zaczęło pizgać, zrobiło się zimno, a Dżejmz na swoją koszulkę na długi rękaw założył kamizelkę, bluzę, a potem papę.

So what?! 10/10

Jezu. Chaos nie notka. Za rok podobno ma być dwudniowe święto brudasów. Chciałabym koncert Burzum, Canibal Corpse, Gorgoroth, Manowara, Mayhem i mojego ukochanego Immortal <3


Acepiorundece

2010-05-30 16:11:36

AC/DC to zespół dziwny. Kaczor Donald na wokalu i gitarzysta głupek. Niby nie ma się czym podniecać - bo jak 21 latka ma jarać się kolesiami gruuubo po pięćdziesiątce? A jednak. JARAM SIĘ.

Australijczyków poznałam późno, bo dwa lata temu, przed koncertem Metalliki. Leciało It's a Long Way to the Top i żeby się nie zgubić w tłumie z moim Przyszłym, obecnie Obecnym, złapaliśmy się za rączki. Takie to kurwa słodkie, co nie?

Słuchać na fest zaczęłam gdy już wiedziałam, że jedziemy na koncert. Wypadało znać szlagiery i nie stać jak kołek, kiedy wszyscy dookoła będą szczytować na Highway to Hell.

Koncert. Jechaliśmy busem z towarzystwem spuszczonym ze smyczy żon w wieku +45. Dojechaliśmy do Warszawy po 5 godzinach (z Łodzi) w stanie mocno nietrzeźwym i purpurowym i na piechtę spod jakiejś Biedronki zleźliśmy za stadem brudów pół dzielnicy Bemowo.

Wystąpiło w tym dniu kilka niepokojących zjawisk, które przełożyły się na całkiem znaczące wady:
 - Gig był sponsorowany przez TVN i przez 2,5 godziny, ciurkiem puszczali na telebimie jebany spot ROZPACZ SMUTEK CIERPIENIE WYŚLIJ SMSA O TREŚCI POMAGAM;
- Koleś z 2 metry obok był tak napruty, że usiłował się zerzygać przez jakieś pół godziny (również wiek +45, żony nie ma, są kumple, jestem nadal młody);
- Litwin, który był naćpany i mnie podszczypywał i gdyby nie interwencja Mojego, to bym go pobiła;
- Debile, którzy urządzili pogo i debil, który wpadł na mnie z takim impetem, że aż mnie do tej pory cycki bolą (jego również próbowałam pobić).

Proszę Państwa to jednak mały procent, bo koncert był WYKURWISTY. Ej ludzie, mieć tyle lat i dawać tak do wiwatu, to mi się nie śniło. Ich muzyka, tak prostolinijna, tak stricte rockowa sprawiła, że cały przekrój wiary (od 7. do 70.) był w amoku. Zaczęło się od wizualizacji jadącego pociągu, w którym diabełek Angus dodaje srogo do pieca w lokomotywie, która rozpędza się do prędkości nadświetlnej. Przychodzą dwie kocice i miło przywitane przez bohatera erekcją, dają mu po ryju a następnie próbują zatrzymać ciuchcię. Nie udaje się i lokomotywa ląduje na scenie! Prawdziwa! Po Ramsztajnie uznałam, że na koncercie nic mnie nie zdziwi. A jednak. Bo pojawiły się jeszcze wielkie CYCKI i wielka MAMUŚKA w pończochach, która trzęsła zderzakami i nawet w rytm tupała! I mówię - cały koncert był bez chwili wytchnienia, a takie Highway to Hell to czereśnia na torcie.

Aha, pan Angus Young to pierdolony świr, który po striptizie (!) dawał solówki w ataku toniczno klinicznym i jak się na gościa patrzyłam, to myślałam, że zaraz na zawał zejdzie. Ja nie mogę ludzie, żeby te wasze pedalskie chłopaczki w kardiganach w takim wieku nie żarły galaretek i potrafiły dać czadu! W zasadzie - teraz nie dają, to chuja dadzą za 40 lat.

Papa, rokendroll i cycki, oł jea!

I przepraszam za bluzgi, ja lubię siać ferment.


How to dismantle an angel?

2010-05-16 19:50:34

How to destroy angels to nowy projekt Trenta Reznora i jego dupy.

W zasadzie nie należy się spodziewać czegoś nowego. Reznor powinien tak nazwać Nine Inch Nails gdzieś koło 2000 roku, albo w ogóle nie zmieniać szyldu, bo to jest ciągle jednen pies.

Jeden i ten sam coraz bardziej nudny, szary pies. W zasadzie kundel. Piosenka A Drowing jest tak kurwa nudna, że aż mi się płakać chce. Nudna zwrotka, nudny refren, nudne pianino, nudny podkład. Wszystko to już było w NIN, czy to na Ghostach czy to na Łyf Tyf.

Nie chciałabym tutaj przejawiać zazdrości co do pozycji pani Reznor (a jest czego zazdrościć, jest w moim wieku, ma kupę kabzy i starego męża), ale ona ma wokal jak Paris Hilton. Wiem jaki ma wokal Paryż, bo mam jej kilka piosenek na dysku i jak nikt nie patrzy, to ich słucham, bo przecież każdy ma swoje guilty pleasure. Nie jest dziwny fakt, że piosenka jest zrobiona, żeby każde z małżonków mogło to zaśpiewać. Ale no, moim skromnym wszystko zrobił mąż, a żona malowała paznokietki, bo nie wnosi nic nowego. Chociaż po tym kawałku trudno nawet powiedzieć, że jest w ogóle do czego wnosić.

Podobnie sprawa się ma z kawałkiem The Space in Between. Ta sama gitara (kurwa, Reznor jak Young, na tych samych akordach!), awangardowe tłuczenie w metalową beczkę na deszczówkę i jej mdły głos. Piosenkę ratuje teledysk, którego konwencja noooo, hm... przypomina Private Emotion Rickiego Martina. A że lubię tę piosenkę, lubię pokoje hotelowe w teledyskach i lubię zakochanych, którzy płoną, to przyjemnośc mi sprawia patrzenie na ten kawałek. Ale jeżeli na singla wybiera się numer, który ma ledwo 5/10 (jeszcze refren daje radę), to płyta zwykle jest do dupy. Pewnie nie kupię. Ściągnę, przesłucham, pogarbię się i wyrzucę. Bo gdyby nie nazwisko Reznor, to na HDA nikt by nie zwrócił uwagi.

I boli mnie to, bo lubię NIN.

Za dotychczasowe dokonania - 3/10.

Za refren, za skórzaną kurtkę Mariqueen, za to, że jest całkiem ładną dupą, za teledysk i za... chyba już za nic. Drodzy państwo Reznor, jak następnym razem wejdziecie do studia, to mam nadzieję, że tylko na bzykanie.


Obrona pogardzanych.

2010-05-10 17:38:29

Czyli tych, z których niezal światek się śmieje i na których metalowy światek pluje. Trędowaci fani muzyki, uważani za bezgustne owce goniące za największym komercyjną szmirą. Taka niestety również jestem ja.

Witajcie, jestem Ania... i też jestem fanką U2.

Pierwsze spojrzenia zaczęły się dosyć wcześnie, miałam wtedy jakieś siedem lat. Piękne czasy, MTV jeszcze wtedy puszczało muzykę, chociaż ostatnimi czasy zastanawiam się, czy to prawda z tą muzyką, czy to może miejska legenda, bo mnie pamięć zawodzi. Nie pamiętam kiedy było to pierwsze spojrzenie. Pamiętam tylko uczucie strachu i jednocześnie dziwnego uczucia fascynacji w brzuchu, które budził we mnie mroczny, jak dla dzieciaka, teledysk. Tararararął, hold meee, thrill meeee, kiss meeee, kiiiiillllllaaaa meeeee! Matkie, to była piosenka obok Another brick in the wall, która powodowała cieknięcie smarka z nosa i wydawanie jaaaaaa... Tak, U2 to było moje pierwsze zwrócenie uwagi w stronę muzyki rockowej. Kto by pomyślał, że kiedyś wstąpię z nimi w związek małżeński? Życie pisze różne scenariusze, ale nasze drogi się rozeszły. Porzuciłam dobre rockowania na rzecz Spice Girls.

W czasie kiedy ja traciłam swój czas na granie w Simsy, przyszły małżonek wydał Pop. A kiedy wydawał następny album ja wracałam do łask rock and rolla. Nie, nie zaczęłam słuchać takiej muzyki jakiej teraz słucham. Jak przystało na każdego młodego człowiekia w okresie buntu, nosiłam glany, za dużą koszulkę z Metalliką i przedziałek na dupę. Kiedy sobie przypominam tamte czasy, to łezka mi się w oku kręci. Boże, jarałam się Comą! Wyglądałam jak bieda z nędzą, chociaż matka setki razy mi mówiła, żebym więcej sobie nie kupowała czarnych koszulek z bazaru. Jaki wtedy był stosunek mój wobec U2? Taki jak napisałam w pierwszym zdaniu - U2 to komercha, a ja przecież nie słucham komerchy. Nie byłam chyba na tyle mądra, żeby wpaść na to, że do kurwy nędzy Metallika też jest komercyjna jak 150.

Przełom nastąpił, gdy poszłam do ogólniaka. W pierwszej klasie nadal miałam przedziałek na dupę, ale już wtedy kupiłam sobie oficerki. Ale mniejsza. Flirt nastąpił kiedy usłyszałam w radiu (które nadal było komercyjne!) I still haven't found what I'm looking for. Wtedy znowu poczułam miły ruch kosmków jelitowych, które oznaczało smark z nosa i jaaaa... U2 to może jednak dobre być. Dobrze się złożyło, wydawawali wtedy kolejny album! Unos, dos, tres, catorce, tarararrarara dudududu. Doznałam przy Miracle Drug i poczułam, że chcę więcej. Zorganizowałam All that you can't leave behind. Pierwsza miłość, pierwsza bliskość. A ja niezaspokojona chciałam więcej.

Achtung baby. I na serio się zakochałam.

W związek małżeński wstąpiliśmy na pustyni, pod drzewem Jozuego, bez pompy, bez fanfar. Przy tym albumie doznałam absolutu. Krew spływała mi do stóp i zaraz przechodziła w nadświetlną do głowy. Album, który sprawia, że potrafię się popłakać na zawołanie jak Esmeralda.

Jeżeli ktoś przebrnął przez te moje kakofonie i grafomanie to myśli sobie, że jestem stereotypową fanką U2 - Bono jest ideałem i jak powiesz coś złego na temat U2 to cię zapierdolę. No, kapkę tak jest, ale wiadomo, żadne małżeństwo nie jest doskonałe. Słuchając takich dzieł jak Vertigo, Elevation, Beautiful Day czy Moment of Surrender, zamieniam się w grubą babę w antygwałtach, podomce i siatką na głowie, i biję małżonka wałkiem po łbie wrzeszcząc ty chujuuuuu!. Najnowszy album moge przyrównać do siedzenia przed telewizorem, niby wszystko jest w porządku, ale proszę Państwa, gdzie to uczucie, gdzie jest namiętność?

Smutno mi, gdy ktoś mówi, że fani U2 to palanty, bo mają orgazmy nad kolejną płytą, która według krytyków z Dziennika jest do dupy. Tak w zasadzie jest, ale to opiera się na tym, że kochając swojego małżonka, bronimy go przed ostracyzmem społeczeństwa muzycznego. I doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że w związkach z długim stażem uczucie stacza się po równi pochyłej, aż do całkowitego wygaśnięcia. Jednak każdorazowe spojrzenie na stare fotografie, w postaci włączenia The Joshua Tree, rozpala tę namiętność od nowa. I to sprawia, że jak powiesz sakramentalne "tak" z U2, to będziesz z nimi do usranej śmierci.


« wróć 1 czytaj dalej »