Nie jesteś zalogowany

 Anna Boleyn, Jacques Brel, Scott Walker i Bowie? (15 października 2008)

2010-05-02 13:48:56

514px-Greensleeves-rossetti-mod.jpg

 

Post krótki i okolicznościowy. Spowodowany delikatną wkurwą, jaką powodują u mnie miłośnicy szant. Otóż chodzi o to, że jest gdzieś port wielki, jak świat, co się zwie "Amsterdam". Nie jest jakąś szczególną tajemnicą, że ostatnio miałem reemisję Scotta Walkera... I tu znów pojawiała się wkurwa, bo kiedy z kimś tam sobie o Walkerze gadałem, to padało pytanie: to ten co śpiewał "Amsterdam" Brela? I tak i nie. Bo historia tego kawałka jest mocno skomplikowana. Należy przede wszystkim rozwiać popularną plotkę. Jego kompozytorem NIE JEST Jacques Brel. Zasługą Brela jest tylko wprowadzenie do utworu tego boskiego crescendo i zmiana końcówki jednej z fraz (chyba, że to akurat należy przypisać upływowi czasu między powstaniem utworu, a 1964, kiedy Belg niby go napisał). Zupełnie jak w przypadku Whisky in the Jar, które jest piosenką XVII - wiecznych irlandzkich handlarzy niewolników, Amsterdam to średniowieczna (no, powiedzmy... renesansowa) piosenka angielska. Wieść gminna niesie, że skomponowała je gminna siła kreatywności zbiorowej/nieznany minstrel przegnany z dworu na pipidówę, albo... Henryk VIII. Tak! Bo poza tym, że był opojem, zbirem, mordercą i poligamistą (zgadzam się z papistami, że małżeństwo z Katarzyną Aragońską było w pełni legalne), zdarzało mu się mieć przebłyski jakości jako oratorowi, żołnierzowi, poecie, albo muzykowi. No i ów Henryk VIII miał taką nałożnicę, co się nazywała Anna Boleyn. Niby ją tam koronował, niby dziecko mieli, ale i tak skończyła żywot dekapitacją. Należy dodać, że Henryk - by ją pogrążyć i poniżyć - w czasie tej samej wesołej rauty ściął także jej ukochanego pudla... Ale nim ich stosunki uległy ochłodzeniu król wykazywał się często romantyzmem godnym szekspirowskich bohaterów. Przy okazji jednego z takich uniesień napisał dedykowaną Annie piosenkę Greensleeves. Green, bo zieleń w późnośredniowiecznej tradycji kulturowej była symbolem lekkości miłości, czyli bardziej tych stanów kiedy jest ok, a nie tych, kiedy jest wielka smuta. To poniekąd może być tropem mogącym zadać kłam tezie, że to król Anglii jest autorem, bowiem fragment tekstu You cast me off discourteously wskazywałby prędzej na wielką smutę, niż lekkość. Drugi trop to fakt, że Greensleeves ma formę romanesci - 4-akordowego utworu z charakterystycznym powtarzającym się pochodem lini basowej, a tego typu utwory wywodzace się z Hiszpanii, były najbardziej popularne wśród włoskich muzyków wczesnego baroku. Czyli jakby nie liczyć przynajmniej 50 lat po śmierci H8 (1547 r.). Faktem natomiast jest, że pierwszy zapis na jej temat pochodzi z 1580, kiedy została zarejestrowana w London Stationer's Company jako A New Northern Dittye of the Lady Greene Sleeves. Czy było tak, czy inaczej, utwór należy do tych piękniejszych znanych czlowiekowi, wskutek czego przygotowałem Wam drobną kompilację z różnymi wersjami owego. Na trackliście jest Bowie, Walker, Brubeck, Brel, McKennitt, Beck i kilka innych nazwisk. A szczególnie pocieszna jest ultranieporadna wersja Cohena z New Skin for an Old Ceremony. Oryginalny tekst, albo to, co z niego zostało możecie sobie przeczytać TUTAJ. Indżoj. A... obrazek na samej górze posta to oczywiście My Lady Greensleeves Dantego Gabriela Rosettiego z 1864. No. A teraz jeśli jeszcze usłyszę o Amsterdamie Brela, to będe lał w pysk.

 

 

wersja Coltrane'a

Various - Greensleeves

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.