Nie jesteś zalogowany

 Dla odmiany coś lirycznego (22 października 2008)

2010-05-11 12:47:43

laura_allan.jpg

 

Problem z celtycką harfą jest głównie taki, że trudno wyczaić dobrą muzę z udziałem takowej. Zwykle trafia się na jakiś new age'owy shit, bo wszak każdy new age jest shitem. Za dobrymi płytami na ową należy z kolei gmerać w sieci browserami/ściagarkami, jak w gay fetysz klubie pięścią w czyimś odbycie. Smutna prawda. Laura Allan, Amerykanka - nie Irlandka - zaznaczam - nagrywała bardzo poza mainstreamem. Współpracowała też choćby z Crosbym i Nashem, czy Kennym Rogersem, czyli o mainstream się otarła, ale jej solowe nagrania to już raczej opcja dla kopaczy. Na albumie można usłyszeć rzeczy bardziej a la schyłek lat 60, niż 1980, kiedy to wydawnictwo ujrzało światło dzienne. Oczywiście muza przesycona wszelakimi możliwymi wpływami - od celtyckiego folku, po Vashti Bunyan... Tyle, że wcale nie tania, jak większość jakichś Clannadopodobnych badziewi. Owszem, zapowiada new age, ale podpięcie jej pod ten nurt byłoby chyba niegodziwe. W dodatku to płyta niespożycie liryczna i minimalna - 3 instrumenty w sumie - harfa, flet i głos. Eteryczna. Tak się w mięśniach spokojnie robi, a na sercu ciepło. Koresponduje z moim dzisiejszym nastrojem. Ech... Się sentymentalny robię. Żeby za słodko nie było powiem, że chwilę temu kostka klozetowa wpadla mi między wypływ z baniaczka, a klapkę, która mi ten wypływ zamyka. W efekcie póki kostka się nie rozpuści, z klopa będzie ciekła mi woda. No. Już jakoś lepiej. Jeszcze by kto pomyślał, że ja jaki nadwrażliwiec, albo romantyk...

 

Laura Allan - 1980 - Reflections

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.