Nie jesteś zalogowany

 O Żydłaku, co szkockim bucem został (15 kwietnia 2009)

2010-05-16 19:50:50

imag16743.jpg

 

Czyli o C.O.B. będzie. A to znaczy, że będzie pięknie, folkowo i w ogóle się pewnie Rzwiru ucieszy. Choć pewnie nie, bo już to zna. Tym razem fakty ferst, jebanie potem. Dwudniowym potem. Kojarzycie Incredible Sting Band? To tacy buracy co śpiewali o minotaurach i gąsienicach, pamiętacie? Albo Clive'a Palmera? Zresztą nieważne. Skrót C.O.B. oznacza Clive's Original Band i siłą rzeczy płytkę nagrał Palmer ze swoimi kumplami. Powszechnie uważa się ją za jedno ze szczytowych osiągnięć acid-folku. Spuszczał się przy niej Malkmus, spuszczał się Tibet. Tibet do tego stopnia nawet, że skowerował Solomon's Song na epce Seven Seals.
No, ale co tu w sumie niby takie fajne? Ano to, że goście zupełnie uczciwie osiągają tu jakiś quasi krucjatow-judaistyczno-szkocki nastrój religijny. A że wszystko jest w sumie dowcipem, nawiązującym do mieszanego, żydowsko-szkockiego pochodzenia jednego z muzyków, to ideologicznie mi się podoba. Poza tym jest lirycznie, magicznie, a panowie gonią na instrumencie zwącym się dulcitar, czyli jakimś pojechanym połączeniu cymbałów i sitaru. Grubo jest czyli. Aranżacje fajnie udają bliskowschodnie. Fajnie = nie tak, żeby sie ktokolwiek nabrał. A struktura utworów oczywiście Wyspiarska. Wypadałoby by taką była, skoro album ten się uważa się za najlepszy acid-folkowy album, jaki kiedykolwiek wydał jakikolwiek brytyjski zespół.
Zresztą jak ja mówię, że coś jest grube, to na 99% jest. Indżoj.

cob.jpg



Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.