Nie jesteś zalogowany

 Kingzbokser (23 kwietnia 2009)

2010-05-16 19:55:32

090414063135kickboxer.jpg

 

Czujecie scenę? Wielka świątynia. Ewidentnie zrobiona z dykty, muzyka a'la bardziej żenujące momenty Jethro Tull... Mrok i zmrok. Stoi JC van Damme w barchanach i jego mało klimatyczny mistrz też w barchanach. Mistrz trzyma kija, a JC kija kopie. Potem zmiana klimatu. JC katuje drzewo golenią. Bezlitośnie dosyć. Dla goleni znaczy. Mistrz mówi: "Take the tree". A JC, że słabo. Mistrz zatem każe mu zabrać torbę i wypierdalać. To mobilizuje JC. Mistrz mówi też coś o bracie JC, żeby w JC wzbudzić tzw. sportową agresję. JC wygrywa z drzewem, co jest bodaj największym triumfem w jego karierze. Wszystko to w tle z obrazkiem przedstawiającym Tong Po, mistrza muay thai z nałapnymi bandażami maczanymi w szklanym kruszu i powiekami a'la Paris Hilton. Bandziorskiego uroku Tong Po nie przebił - mimo obiegowej opinii - nawet ruchomy biust Bolo Younga z Bloodsportu. Ale Bloodport to już Hońkoń, więc na innego posta.

 

181.jpg

 

Tak, Tajlandia. Inaczej Syjam. Królestwo. Królestwo muay thai, ladybojów, mleka kokosowego i mleka shemale'owego. Dla każdego coś miłego. I trawki, ale niestety cytrynowej. Tajlandia to kraj cywilizowany, z bardzo małym jak na warunki w regionie odsetkiem analfabetów i z bardzo rozwiniętym kultem dokumentu, czy księgi jako obiektu sekularystycznego szacunku. Po polsku: jak położysz książkę na ziemi albo posuniesz ją po blacie stołu, dostaniesz wpierdol. Tajowie szanują też ryż. Do tego stopnia, że są jego największym eksporterem, a jeden mały pucybut z Bangkoku wpierdala go średnie 100 kilo rocznie.

 

adialaundry-service-named-porn.jpg

 

Tajlandia to też wielowiekowa tradycja muzyczna, ustabilizowana około 800 lat temu i stanowiąca konglomerat muzycznych tradycji południowej Azji. Relatywizujemy geograficznie: Chiny, Indie, Laos... Czyli jak się domyślacie, jest to pomieszanie z poplątaniem. Zaczęło się od muzyki khmerskiej, która tylko w Tajlandii przetrwała w niezmienionej formie do dziś. Podstawą jest tu dosyć wolne podejście to kwestii sekcji rytmicznej. Małe, trzymane w małych tajskich łapkach talerze zwane ching, albo i w przypadku owych niedostatku zwykłe kije, służą do "zaznaczania podstawowej warstwy rytmicznej". Czyli: jak się jakiś solista wkurzy, zlewa kompletnie podstawowy rytm i napierdala byle głośniej, bo jak głośny to ważny, a to działa na panienki i ladyboyów. Struktura utworu tymczasem idzie w diabły jak u - nie przymierzając - Ornette'a Colemana przy zatwardzeniu. Gdzieś to niby bliskie gamelanom i innym gongopodobnym skośnym opcjom, ale z pewnym przymrużeniem oka.

 

bangkok.jpg

 

Tajlandia dysponuje także całkiem dużą sceną indie-rockową. Znając życie - pewnie lepszą niż nasza. Do pierwszej ligi tajskiego indie należą: Clash (ciekawe, czy wokalista owego robi się na Strummera), Big Ass, Modern Dogs (ponoć tajska odpowiedź na Oasis), Body Slam i Silly Fools. Popularnością w latach 90 cieszył się tu także bubblegum pop. Szerszego researchu robił nie będę, powiem tylko, że moimi prywatnymi faworytami jest zespół Potato, który ma całkiem poważne szanse, by przy odrobinie promocji stać się nowym Tokio Hotel. Wszak Kaulitz też ladyboy. Poza tym... Naród, który jest tak chytry, że oszuka tygrysa, że świnia jest jego pomiotem prawdopodobnie mógłby podbić cały świat. Gdyby tylko nie ociężałość i zaparcie po ryżu.

 

tigerandpiglets1zb5.jpg

 

Various - Musical Atlas, Thailand

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.