Jak mawiał Zydorowicz - "Mechiko, Mechiko, ra ra ra!"
2010-06-19 09:24:52
"Mechiko, Mechiko, ra ra ra!". Tylko, że nie bardzo. Bo z czego się tu rarować? Że Juarez i kobiety giną (wczoraj się np strzelali)? Że 2 mln km kwadratowych, a tylko 20 hektarów się nadaje do upraw? Że obalili zapatystów i teraz mają narodowca? Że się nie mogą zdecydować, czy w sombrero, czy w pióropuszu? Bez sensu. Meksyk ssie. Może nie do tego stopnia, co Łomża, ale zawsze. Swoją drogą: jeśli mam jakichś czytelników z Łomży, to życzę wam śmierci w paskudnych okolicznościach...
No dobra. Z 2 strony Mechikanie mieli Octavio Paza i mają Carlosa Fuentesa, ale znowuż: jedzą tamales, czyli kukurydziane pierogi wypełniane zmieloną świńską głową... Podobnie z bohaterami dzisiejszego posta. Niby coś tam dłubią, ale wychodzi świński łeb. Ot, co. Reyes i Zepeda to tzw. technoszamani. Co to oznacza? A to, że zajebują tradycje muzyczne swojej ojczyzny, grabią, torbami wynoszą piszczałki, srałki, grzechotki, wodne bębenki - ba! nawet deszczowi sałnd podpieprzą - i robią z tego muzykę zdradzającą co najmniej nieprzyzwoitą fascynację wątpliwymi osiągnięciami Tangerine Dream i zbliżonych/pochodnych. Znaczy taki ethno-ambient-prog robią. Brzmi to naiwnie, jak moje wypowiedzi o nanotechnologii, ale ma i swój urok. Jest to ponoć muzyczny atlas Ameryki prekolumbijskiej, czyli - jak chcą niektórzy - tej z okresu zanim Bolivar założył Kolumbię i inne tamtejsze czortostwa...
A tak serio. Na wpół naiwna, na wpół urocza podróż do Mechiko, sprzed inwazji potwornych białasów z ich zagrypionymi kocami, nie jest pozbawiona sensu. Szczególnie wziąwszy pod uwagę, że Reyes był (zm. 2009) w Mechiko wielkim muzycznym bonzem. Coś jak u nas Romek Lipko. Ja się trochę podjarałem. Indżoj.
Jorge Reyes & Antonio Zepeda - 1986 - A la Izquierda del Colibri
Skomentuj