Srać na M.I.Ę., wolę Bryna
2010-08-03 11:59:42
Fajnie. Bicik, rapuś, electro. Poza tym ze Sri Lanki, tatuś robił w tamilskich tygrysach więc można się pospuszczać przy znajomych, że się słucha takich, co nie lubią USA. Marzenie. Nie szkodzi nawet, że z ryja, to raczej drugoplanowa rola kobieca w Bollywood i że muzyka raczej błaha. Licha nawet. Bawienie się wątkami politycznymi przy bicie też nie jest niczym nowym. Chuj z tego, że gdzieś tam spod LTTE (Liberations Tigers of Tamil Eelam) można wyciągać związki z Al-Kaidą, czy Moro Islamic Liberation Front (w skrócie - MILF!). Patent na wkurwianie Zachodu elektroniką przesiąkniętą wątkami islamsko-terrorystycznymi należy do Bryna Jonesa. Bo to on 27 lat temu założył projekt o wdzięcznej, inspirowanej grą słów (muślin - ang. muslin, gauze - ang. gaza/przezroczysta tkanina), nazwie Muslimgauze. Nie znacie? Pewnie dlatego, że nie grali go w Jadłodajni. Usiądźcie w kółku, powiem o co chodzi.
1982. Izrael najeżdża Liban. Mogliście o tym kiedyś słyszeć, mogliście też widzieć świetny Walc z Bashirem. Giną ludzie, wybuchają bomby same fajne rzeczy się dzieją. Natomiast w Manchesterze, na dziadowskim fotelu obitym materiałem w brązowo - czarną kratę, siedzi sobie Bryn Jones i się wkurwia. Żyłka mu na czoło wychodzi, łapki się trzęsą, nóżką tupta. Zrobiłby coś, ale co? Strzelać nie umie, nożem to tylko na sobie i też w chwilach słabości...
Jones postanowił zrobić gruntowny research, w kwestii polityki na styku islamskiego wschodu i kapitalistycznego zachodu i przekuć świeżo zdobytą wiedzę w muzykę. Porzucił swój synth-dronowy E.g. Oblique Graph na rzecz bardziej perkusyjnie zorientowanego Muslimgauze.
Jak widać, chłopak był mocno potargany, taka sama więc była i jego muzyka. Bryn bezkompromisowo nakurwiał w akustyczne zestawy perkusyjne, programował takież automaty, molestował bębenki i inne garnki i pokrywki. W tle pojawiały się analogowe pętelki i ozdobniki syntezatorowe, ale sednem wczesnych dokonań Muslimgauze był rytm: etniczny, zapożyczany z konkretnych nagrań. Wszystko to robił pro bono do przełomu 80. i 90. lat, kiedy zainteresowały się nim profesjonalne labele - w tym wielce zasłużony dla muzycznego odchamiania gawiedzi amerykański Soleilmoon (The Legendary Pink Dots, Lustmord, Death in June, Zoviet France, czy Nocturnal Emissions, czyli po naszemu: Nocne Polucje). Amerykanie wyłożyli na Bryna hajs... i się zaczęło.
Muslimgauze to ponad 100 różnych wydawnictw, z czego część została wydana już po śmierci Bryna. A ów zmarł mając 37 lat, na grzybiczne zakażenie krwi. Pewnie od klimy. Dyskografia to spójna i - nie będę ściemniał - dosyć nudna, jeśli by jej słuchać oporowo. Ale... W zamian za to mamy piękne elementy muzyki konkretnej, raczej bezkompromisowe użycie bliskowschodniej rytmiki, piękne sample i... cokolwiek dwuznaczne zaangażowanie polityczne, które jednakowoż zwraca uwagę na pewne elementy polityki związanej z Bliskim Wschodem (ale i np Czeczenią, Pakistanem), na które zwykle nei zwracamy uwagi. Muzycznie też bogato. Ambient, dubstep, noise, breakbeat, electro, ethno-electronica.
Jeśli Brytol, który wydaje się w amerykańskiej wytwórni, dedykuje swoje albumy "niewidzialnym dłoniom zemsty", to chyba wiadomo, że jest grubo. A jeśli jeszcze potrafi muzycznie uciągnąć ciężar, który się z takimi akcjami wiąże, to już w ogóle: cud, miód, paluszki, nocna polucja i szatan. Szejtan właściwie. No. I Muslimgauze to całkiem wpływowy artysta. Myślicie, że mrok Buriala, czy Boxcuttera naprawdę wziął się z dub reggae? Serio? Indżoj.
Muslimgauze - 1983 - Kabul (okładki nie mogłem znaleźć, a szukałem... Miast tego, pies znajomej. Salceson.)
Muslimgauze - 1996 - Fatah Guerilla
Skomentuj