Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "dżes"


Popyt generuje podaż, Węgier generuje dżes (2 czerwca 2008)

2010-04-22 22:42:44

gonda+sextet+-f+(Medium).jpg


Wśród licznych komentarzy, jakie dotąd umieszczono na naszym blogu (dzięki, ale naprawdę nie nadążam z czytaniem, więc bądźcie cierpliwi), pojawiło się około dwudziestu zmywających mi głowę, że piszemy o wszelakich czortostwach, przypinamy sobie klemy na suty, bierzemy wszystko co nie ma na opakowaniu napisu Kamis, dosłownie - jak mawia moja babcia - nie wiemy gdzie wpaść, czy w gówno, czy w maść, a jednocześnie na całym naszym przewspaniałym blogu nie pojawił się jeszcze jazz. Poza tym, że ja personalnie jestem bardzo jazzy oczywiście. Zatem - idąc za prośbami grup mas ludności pospólstwa - album jazzowy. Ale oczywiście nie jakiś tam zwykły (czytaj popularny) wykonawca, żadne Coltrane'y, Davisy, czy Możdżery (zapisy na zabicie mnie za to zestawienie proszę umieszczać w komentarzach). Trzeba ambitniej i możliwie synkretycznie. Janos Gonda, album Samanenek.


Cząstka sam w sanskrycie oznacza ogień i jest podstawą większości europejskich terminów służących do nazwania dziwnych kolesi, co mieszkali poza wioską, na linii pierwszych drzew/kaktusów, zjadali dziwne grzyby*, robili sobie astralne tripy i ogólnie niby fajnie było ich mieć w swoim otoczeniu, ale dzieci by się z nimi nie zostawiło. Szaman, czy w bardziej cywilizowanym slangu psychonauta, czy jak będą woleć poststrukturaliści: trickster, to figura obecna praktycznie w każdej prymitywnej kulturze/społeczności. Także i na południe od nas, u tych kolesi, co to kiedyś byli Hunami, teraz mówią ege szege, a ich premier nawet już nie ściemnia, że mówi prawdę. Ot, trickster z niego. I huzarów mieli - podczas, gdy my husarzy - co też niby nas jakoś zbliża.


Płytka jest z 1976, ponoć należy do najważniejszych dokonań europejskiego jazzu. Zaczyna się niezłym przeskokiem od tybetańskich chantów do ładnej przekomarzanki pianina i saksofonu. Taka tendencja utrzymuje się przez większość czasu - mamy misz masz - raz etnika (afro-kubańskie rytmy na przykład), a raz swing, blues, współczesne (na moje ucho takie cage'owsko - reichowskie) wstawki na klawiszu, wreszcie tradycyjne jazzowe improwizacje. Ktoś tam w tle wokalizuje swoje ege szege oczywiście, jego płyta, to ma prawo. Merytorycznie ponoć chodzi o odwieczny konflikt między zmysłowym a duchowym w kulturze pierwotnej, czyli w sumie o nic. Ok, cynizm na bok - bardzo interesujący album. No. Na koniec wierszyk.


Lepiej z Węgier jazzu słuchać
niźli z nudów kozę dmuchać


LINK: Gonda Sextet - 1976 - Samanenek (pl: pieśń szamana)

*Ostatnio kilkakrotnie w jakichś misyjnych edukacyjnych programach TVP autorytety mówiły o czymś, co zwie się amanita muscaria, tworząc pozór, że to jakis ciężki underground, lepiej niż psylocybiny, istna borgesowska róża Paracelsusa. Dupa. Amanita muscaria to zwykły muchomor czerwony. Żeby stał się psychodelikiem należy go kilkakrotnie wygotować. Wywołuje ponoć haluny, a wikingowie wpadali po nim w bitewny szał, jak ruscy po kwasie chlebowym. Może i wywołuje... Pewne natomiast jest to, że w trakcie tripa i na zjeździe dostaje się twardej sraki połączonej z rozluźnieniem mięśni (w tym zwieraczy). No. Pampers na dupę i bon apetit.


« wróć czytaj dalej »