Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "kartki na mięso"


Ach, te dekadenckie Chiny... (9 czerwca 2008)

2010-04-22 23:31:38

O tym, że Chiny nie zawsze były republiką ludową wiadomo, niejasny natomiast jest moment przejściowy pomiędzy cesarstwem, a rządami Mao. W skrócie - w 1911 gubernatorzy kolejnych prowincji zaczęli dochodzić do wniosku, że dynastia mandżurska już raczej nie wypluje ze swego łona błyskotliwego przywódcy i że ogólnie cesarstwo jest passe i zasysa pałkę. Bez żadnych walk zatem kraj przeszedł reformę ustrojową, oddanie władzy i po uchwaleniu w 1912 tymczasowej konstytucji i otwarciu Zgromadzenia Narodowego kulturalnie pogrążył się w chaosie i degrengoladzie, a władzę nad poszczególnymi regionami zaczęli sprawować lokalni bonzowie. Taki Fallout się zrobił, tylko trochę większy. Gruszek w popiele nie zasypiali natomiast w popiele Japońce i w 1931 wysłali armię, by zajęła Chiny i zaczęli okupację. Nieważne, że Japońców było w sumie siedemnastu a Chinoli pierdylion - ważne, że najeźdźcy byli zorganizowani i mieli budzące postrach czapki. O takie:


onoda-young.jpg

 

Jak powszechnie wiadomo, za wszystkimi rewolucjami komunistycznymi na świecie, poza rosyjską (bo tę naraili Niemcowie), stały zawsze Stany Zjednoczone. Nieinaczej było i w tym przypadku, bo gdy Japiszońce zaczęli brać w odbyt od jankesów i zaczęli im się kończyć kamikaze, Chinole skleili się, że można zrobić powstanie. No i się udało. Potem w latach 1946-49 urządzili sobie jeszcze bratobójczą wojnę domową, zwieńczoną zwycięstwem Ludowej Armii Wyzwoleńczej. No i demokraci spierdolili na Tajwan, a w Chinach zaczęła się ChRL. No.


shjazzcover.jpg


Teraz do rzeczy. Koleżka nazywa się John Huie. Jest z krainy kangurów i siedział w Chinach jakiś czas, eksplorując różnorakie tradycje muzyczne. No i wpadł na pomysł, coby dokonać reanimacji muzyki granej tam w latach 30. Proste, że nie był to stoner, czy indie electro, tylko bigbandowy swingujący jazz, taka jest więc i zawartość albumu. Z lokalnych bossów światka jazzowego złożył sobie zespół i zaczął grać z nim muzę, często wbrew woli komunistycznych władz. Jak wiadomo - dewizowemu wolno więcej (czego przykładem choćby to, że McCartneyowi nie ścieli w ChRL 40 lat temu głowy za posiadanie dragów) - więc na płycie znalazły się takie przeboje jak niesławna "Pieśń prostytutki" ("The Love You Can't Get").


No ale dlaczego miałaby kogoś interesować skośna ramota sprzed 80 lat? Ano dlatego, że mamy tu profesjonalną swingującą kapelę, przecudnej urody melodie na (jasne, że tak) orientalnych harmoniach. Czyli noir w wersji Szanghajskiej. Poza tym śliczniutkie głosy wokalistek, elegancja, seks. No, bo przecież każdy chyba przynajmniej raz miał mokry sen o pięknej Azjatce tonącej w dymie kadzideł (może poza Porem, bo on ma fetysz na Azjatki tonące w różowych mackach kosmicznych ośmiornic). Oj, chwyta ten album za serce. Słuchając po raz pierwszy, liczyłem na kocie wycie do dennych melodyjek i ogólnie muzę tak złą, że aż dobrą. Nic z tego. To, co jest na tej płycie jest tak dobre, że aż dobre.

LINK: Various - Shanghai Jazz Musical Seductions from China's Age of Decadence


« wróć czytaj dalej »