Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "allegro klawisz"


Ondiolino moja miła, tyś pomysłem głupim była... (16 października 2008)

2010-05-02 13:56:14

cover.jpg

 

Na kolana ludożerko! Obcujecie ze sztuką! Z pionierem! Słyszeliście kiedy aby o grupie Perrey & Kingsley? A o Jean-Jacquesie Perrey? No, widzicie. Bardzo niedobrze. Perrey, jak sama nazwa wskazuje, był żabojadem. Czyli zapewne także pederastą i smakoszem. Dla niekumatych: te dwa słowa to homonimy. Urodził się w 1929 i miał nadzieję zająć się czymś poważnym, a konkretnie medycyną. Nie dane było mu jednak zostać dokturem, albowiem bo ponieważ w Paryżu natknął się na George’a Jenny, twórcę instrumentu o wdzięcznej nazwie ondioline. Dla tych, którym się nie chce klikać linka - chodziło o zestaw tub próżniowych zasilających klawiaturkę. Szczegóły o budowie i działaniu znajdziecie na Wiki, tymczasem ja powiem jeszcze tylko, że do dziś zachowało się mniej, niż dwa tuziny ondioline'ów. Ale widocznie G. Jenny miał siłę przekonywania, bo Perrey'owi tak się ustrojstwo spodobało, że zdurniał, rzucił studia i zaczął jeździć po Europie demonstrując możliwości tego niebywałego i nikomu niepotrzebnego instrumentu. A że jak się jest wariatem i umie się przekonywać, szybko znajduje się sponsora, to na 30 urodziny niejaka Caroll Bratmen (a może to był facet? ktoś coś wie?) w prezencie wybudowała mu laboratorium i studio nagraniowe, gdzie Perrey mógł wynaleźć nowy proces generowania rytmów z sekwencji i pętli. Oczywiście utylizował w trakcie swoich eksperymentów także sample terenowe. No i tak na ondiolinie, nożyczkach, taśmie i gumce od majtek robił swoją sztukę. Zaprzyjaźnił się też z Robertem Moogiem, który był pod wrażeniem możliwości ondioliny, a za popularyzację owej odwdzięczył się Perrey'owi swoim syntezatorkiem. Perrey mając do dyspozycji całkiem niezły zestaw około-syntezatorowych dziwactw skumał się w 1965 z Gershonem Kingsleyem, kumplem Johna Cage'a. Panowie wspólnie zaczęli wydawać płyty. The In Sound from Way out (1966), które stanowiło nielichą inspirację dla Beastie Boys (vide hołd w tytule ich albumu) i Kaleidoscopic Vibrations (1967). Potem cmokał tam coś jeszcze dla francuskiej telewizji i baletu. Zajął się też użyciem muzyki w terapii bezsenności. Dobra dusza taka. I teraz uwaga! Perrey jeszcze nie zdechł, co więcej - podjął dwa lata temu współpracę z niejakim Lukiem Vibertem, z którym tworzą współczesny analogowy synth-pop. No. Ale nie dajcie się zwieść - Perrey to oczywiście ciężki psychopata. Indżoj, bo to kuriozum jak cholera.

 

Jean Jacques Perrey - 1960 - Mr. Ondioline


« wróć czytaj dalej »