Tur-tut-tut-tut-tur-tut-tut-tut (29 września 2009)
2010-05-17 18:02:26
gero - jap. wymiotować
geri - jap. rozwolnienie
gegege - jap. równocześnie
Zawsze jakoś tak miałem, że teatr kabuki mylił mi się z bukkake. Do dziś w sumie nie do końca wiem co jest co, ale wiem jedno - w kategoriach wszelkiego ekstremizmu japiszońce biją na głowę resztę świata tak cywilizowanego, jak i tego niekoniecznie. Gdyby to oni, nie Niemcy kręcili holocaustem, możnaby się spodziewać, że na zasadzie spinoffu rzuciliby na rynek Tamagotchi, w którym trzymałoby się w celi więźnia celem późniejszego zagazowania go i spalenia w piecu krematoryjnym. Dostępne byłyby w kilku kolorach, zależnie czy więzień byłby Żydem, słowianinem, cyganem, czy komunistą. Ale do rzeczy - płytka nagrana na żywca w 1987 (tym, co nie trybią dat przypominam - to ten sam rok, co debiut Napalm Death), wszystkie numery godnie i honorowo poniżej minuty, wydane w 3000 kopiach (znaczy rarytas i można się potem w piwiarni chwalić kumplom). Ku końcowi staje się mniej żywiołowa, bardziej refleksyjna. Lider (Juntaro Yamanouchi) jest raczej podminowany, dlatego na początku każdego numeru klnie...ale komu z nas się to nie zdarza? Nie ustępuje mu reszta zespołu - niejaki Gero 30 (którego Yamanouchi poznał w gejowskim klubie sado/maso) znany jest z praktykowania masturbacji na scenie, co znów jakoś nie dziwi, bo masturbacja jest zdrowa i pomaga rozładować stres. Generalnie w klimacie blisko takim tuzom smooth jazzu jak Merzbow, czy Masonna, ewentualnie kameralistyce Zorna spod znaku Naked City. Poza albumem będącym tematem posta godna polecenia jest także płyta Recollections of Primary Masturbations, na której zespół wskutek szacunku dla swoich fanów zamieścił aż 338 nagrań.
Czujecie scenę? Wielka świątynia. Ewidentnie zrobiona z dykty, muzyka a'la bardziej żenujące momenty Jethro Tull... Mrok i zmrok. Stoi JC van Damme w barchanach i jego mało klimatyczny mistrz też w barchanach. Mistrz trzyma kija, a JC kija kopie. Potem zmiana klimatu. JC katuje drzewo golenią. Bezlitośnie dosyć. Dla goleni znaczy. Mistrz mówi: "Take the tree". A JC, że słabo. Mistrz zatem każe mu zabrać torbę i wypierdalać. To mobilizuje JC. Mistrz mówi też coś o bracie JC, żeby w JC wzbudzić tzw. sportową agresję. JC wygrywa z drzewem, co jest bodaj największym triumfem w jego karierze. Wszystko to w tle z obrazkiem przedstawiającym Tong Po, mistrza muay thai z nałapnymi bandażami maczanymi w szklanym kruszu i powiekami a'la Paris Hilton. Bandziorskiego uroku Tong Po nie przebił - mimo obiegowej opinii - nawet ruchomy biust Bolo Younga z Bloodsportu. Ale Bloodport to już Hońkoń, więc na innego posta.
Tak, Tajlandia. Inaczej Syjam. Królestwo. Królestwo muay thai, ladybojów, mleka kokosowego i mleka shemale'owego. Dla każdego coś miłego. I trawki, ale niestety cytrynowej. Tajlandia to kraj cywilizowany, z bardzo małym jak na warunki w regionie odsetkiem analfabetów i z bardzo rozwiniętym kultem dokumentu, czy księgi jako obiektu sekularystycznego szacunku. Po polsku: jak położysz książkę na ziemi albo posuniesz ją po blacie stołu, dostaniesz wpierdol. Tajowie szanują też ryż. Do tego stopnia, że są jego największym eksporterem, a jeden mały pucybut z Bangkoku wpierdala go średnie 100 kilo rocznie.
Tajlandia to też wielowiekowa tradycja muzyczna, ustabilizowana około 800 lat temu i stanowiąca konglomerat muzycznych tradycji południowej Azji. Relatywizujemy geograficznie: Chiny, Indie, Laos... Czyli jak się domyślacie, jest to pomieszanie z poplątaniem. Zaczęło się od muzyki khmerskiej, która tylko w Tajlandii przetrwała w niezmienionej formie do dziś. Podstawą jest tu dosyć wolne podejście to kwestii sekcji rytmicznej. Małe, trzymane w małych tajskich łapkach talerze zwane ching, albo i w przypadku owych niedostatku zwykłe kije, służą do "zaznaczania podstawowej warstwy rytmicznej". Czyli: jak się jakiś solista wkurzy, zlewa kompletnie podstawowy rytm i napierdala byle głośniej, bo jak głośny to ważny, a to działa na panienki i ladyboyów. Struktura utworu tymczasem idzie w diabły jak u - nie przymierzając - Ornette'a Colemana przy zatwardzeniu. Gdzieś to niby bliskie gamelanom i innym gongopodobnym skośnym opcjom, ale z pewnym przymrużeniem oka.
Tajlandia dysponuje także całkiem dużą sceną indie-rockową. Znając życie - pewnie lepszą niż nasza. Do pierwszej ligi tajskiego indie należą: Clash (ciekawe, czy wokalista owego robi się na Strummera), Big Ass, Modern Dogs (ponoć tajska odpowiedź na Oasis), Body Slam i Silly Fools. Popularnością w latach 90 cieszył się tu także bubblegum pop. Szerszego researchu robił nie będę, powiem tylko, że moimi prywatnymi faworytami jest zespół Potato, który ma całkiem poważne szanse, by przy odrobinie promocji stać się nowym Tokio Hotel. Wszak Kaulitz też ladyboy. Poza tym... Naród, który jest tak chytry, że oszuka tygrysa, że świnia jest jego pomiotem prawdopodobnie mógłby podbić cały świat. Gdyby tylko nie ociężałość i zaparcie po ryżu.
Various - Musical Atlas, Thailand
Czyli znów Jean-Jacques Perrey, tym razem troszkę późniejsze werki. Rozpisywać się nie będę, co trza macie TUTAJ. Indżoj.
Perrey, Jean Jacques & Kingsley, Gershon - 1967 - Kaleidoscopic Vibrations
Various - Classic Bluegrass from Smithsonian Folkaways pt. 1
Various - Classic Bluegrass from Smithsonian Folkaways pt. 2
Skąd to mam? Nie zdradzę. Płytka wyszła w 1 kopii, która była w posiadaniu samego P-Orridge'a. Materiał pochodzi z 1968 i jest zapiskiem knowań Gena po przeczytaniu zbiorku esejów Johna Cage'a. Nic więcej nie ma sensu mówić. Skarb. Klękajcie. Indżoj.
Komentarz Gena:
EARLY WORM” was pressed at Deroy Sound Services in November 1968 even though the actual single acetate copy has “copyright 1969” written by hand on the centre label. I was away at Hull University when it arrived at my home at 6 Links Drive, Solihull, Warks. So I took it back to Hull in the new year. I hand wrote the cover quotes from “SILENCE” by John Cage. It was recorded in the roofspace attic of the house during 1968 Summer and on a weekend trip home with Jesus Joheero (Joheero pronounced - Yo’ hero, i.e. Your Hero). The sleeve notes were hand written on typing paper. Xerox enclosed.Gnaire Gill was Pinglewad’s girlfriend.Joheero & Dr. Moses Tea are nicknames I gave John Shapeero.Spiderman is Ian Evetts.Jangel is my nickname for Jane Ray, my girlfriend at the time.RFM is my father, Ronald Frederick Megson.Pinglewad is my nickname for Peter Winstanley. Pinglewad is also the name of a homemade, banjo-like instrument I built that sounded uncannily like a sitar, using a shallow biscuit tin and banjo strings, with drilled nails for machine heads and a plastic shopping bag as the “skin”.The original tape still exists, as does a tape of the follow-up album that was called “CATCHING THE BIRD” and was the same people, but including the addition of Dr. Timothy Poston. However, it being old, cheap, analogue tape the oxide is probably very fragile as on other tapes from this and earlier periods. Transfer to a new master for preservation would have to be very carefully supervised as it would probably only go through the tape heads once before disintegrating.
A jak już postuję coś takiego, to przy okazji przypozuję i dorzucę swoje zdjęcie, jak obejmuję P-Orridge'a. Taki już burak ze mnie. Byłem wtedy dużo większy niż teraz i miałem długie pióra... Piękne czasy młodości... 2004... ech...
Genesis Breyer P-Orridge and Thee Early Worm - 2008 (1968) - Early Worm
wyczesywałem kołtuny...
gjon91
0
59
Nie wiem za jakimi...
gjon91
0
59
Nie wierz, że tego co...
gjon91
0
59
A tu przemiana z...
Zly_Dotyk
152
242
łowca smaków w akcji
iammacio
76
381
Tak jak znany polski...
Zly_Dotyk
152
242
bo Zorn dla De Su...
dawrweszte
32
57
DE SU mi się trochę...
Zly_Dotyk
152
242