Nie jesteś zalogowany

 Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia- czyli OFF moim okiem (mało obiektywnie)

2010-08-11 00:56:16

Na wstępie pozdro dla mojej towarzyszki, która miała zajebisty punkt siedzenia (przy ogrodzeniu w strefie gastro) i jeszcze lepszy punkt widzenia (tylko na scenę mBank) a i tak bawiła się świetnie :D  3 dni na bani :)

Nie będzie pięknej, poprawnej i profesjonalnej relacji, jaką planowałam napisać, gdyż dochodzę do wniosku, że raczej nie dam rady z miliona powodów.

Tak, tak wszyscy wszędzie umierają z zachwytu nad line up'em, że zajebisty, że headlinerzy, że show, że balony, konfetti i inne takie. OK. Zgadzam się. Line up rozwalił, muzycznie bardzo ładnie, ale... Coś jednak było nie tak. Co? Atmosfera. Coś mi się w niej cholernie nie podobało. Nie mogłam ogarnąć nowej lokalizacji i w jakiś sposób się tam odnaleźć nawet w ostatni dzień. A do tego ciasno (I hate deptak po zakończeniu koncertu na scenie mBank), strefa gastro DO DUPY (za mało, za drogo, za długie kolejki), ochrone po prostu sobie daruje, bo w tej kwestii chyba wszyscy jesteśmy zgodni. Każdego dnia udało się zobaczyć coś dobrego i coś słabego. No może nie każdego, ale słabe koncerty też się zdarzały. Nie będzie numerowania. No dobra będzie, ale tylko najlepszej piątki...dziesiątki?

Na początku to, co widziałam, a nie zmieściło się w 10.

Estatic Sunshine (czwartek, 21.30, GCK)
Sorry stary, ale kompletnie nie rozumiem tego co grasz. W każdym razie jest to w ch*j męczące, nudne i monotonne. Do tego laska paląca jointa jako jedyna wizualizacja- OUT. Wyszłam po 15 minutach na ploty do zioma z wolontariatu, kiedy zaczęłam przysypiać na krzesełkach.

Matmos (czwartek, 23.00, GCK)
Dobrze, że główna gwiazda dała radę. Przesymaptyczni, mili panowie, mający mega radochę z grania i swoich zabawek., Urzekły mnie grzechotki, pochodzące pewnie z okresu ich dzieciństwa. I ta wyginająca się blacha… INNOWACJA DRODZY PAŃSTWO!:) W każdym razie plus za zaproszenie ES do wspólnego grania.
Podobno się nie spodziewali bisu, a mnie się wydaje, że się jednak spodziewali

Something Like Elvis (piątek, 18.50, Scena Leśna)
Ich twórczość nie znam za dobrze, przyznam się bez bicia, ale koncert całkiem spoko. Ciężkie, ostre granie, totalnie wciągnęło publikę. Ale chyba o to chodziło nie? Ciekawość zaspokojona, ale jakoś mnie nie powalili.

The Horrors (piątek 19.40, Scena mBank)
Hmm…
Miał być szał. Był? Sorry, nie zauważyłam. Muzycznie mnie nie ruszyli. Byłam najarana na nich strasznie, a wyszłam po 15 minutach. Na Black Heart Procession. Jedyne co mogę o nich powiedzieć, to że mają fajną indie dupe na wokalu.  

Trans AM (piątek, 01.20, Scena Eksperymentalna)
Generalnie rozpiździel. I ta różnorodność! W każdym kawałku coś innego. I like it!

Pierwszego dnia festiwalowego generalnie nie ogarnęłam z różnych względów. Będąc pod wpływem różnych takich i konieczność udania się do hotelu po kalosze, ominęłam Toro Y Moi i kilka innych koncertów, których cholernie żałuję. następnym razem będę w 100 % trzeźwa. I przygotowana na pogodę. Ominęłam też The Fall, bo wolałam dobre miejsce na A Place to Bury Strangers :) Sorry Panowie- może next time.

3moonboys (sobota, 15.00, Scena mBank)
Dużo dobrego o chłopcach słyszałam, ale nigdy wcześniej nie widziałam. Wszystko co o nich mówili prawdą było. Świeże mocne granie, a do tego lekko udręczony wokal. Tak, to jest to, co mnie jara. Następnym razem na pewno wybiorę się do klubu.

Nathalie and the Loners (sobota,15.00, Scena Trójka OFFensywa)
Fantastyczny, urzekający wokal nadawał brzmienia utworom. A do tego naturalna. Grali bardzo przyjemnie, bo tak wesoło-melancholijnie, ale bez rozpaczy. Zaśpiewała chyba jeden utwór po polsku, ale niestety tak, że wyglądał na english. Poza tym utwory jakoś za bardzo zlewały mi się w jedną całość. Za duże podobieństwo.

Archie Bronson Outfit (sobota, 19.40, scena mBank)
Znalazłam się na nich całkiem przypadkiem, ale byłam bardzo miło zaskoczona. Niby muzyka, jakiej na OFFie wiele, ale mieli w sobie coś, co mnie fest urzekłoi zajebiście się na nich gibało :D A do tego te wdzianka. Pozdro panowie! :D

Hey (sobota, 21.40, Scena mBank)
Nie rozumiem tych nowych wersji utworów. Gdyby wyrzucić z setu tą elecro napierdalankę to byłoby bardzo miło. A tak było tylko trochę.

Lali Puna (sobota, 01.20, Scena Leśna)
Hmmm…. Nie zapisałam sobie nic w trakcie koncertu, a teraz nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że mi się podobali. Ale wkurzało mnie to, że Valerie Trebeljahr wszystko śpiewała na jedno kopyto. I w gruncie rzeczy, chyba trochę się wyłączyłam. To było niefajne.

Słyszałam jeszcze Manescape i chyba nawet na nich zajrzałam i kurde! Zajebiście grają! Szkoda, że tak mało ludzi wie, że mamy w PL takie kapele.

Indigo Tree (niedziela, 15.00, Scena Trójka OFFensywa)
Nie wiem jak oni to robią, że łączą melancholię z grunge’owym pierdolnięciem gitar. W każdym razie bomba i to mnie totalnie powaliło. Momentami w tle pobrzmiewały mi gitary Alice In Chains czy Nirvany. Na żywo brzmią duuuużo lepiej niż w audio.

Kyst (niedziela, 15.35, Scena Eksperymantalna)
Miałam tylko zajrzeć, a zostałam na całości. SEKCJA RYTMICZNA! Pierwszy raz w zyciu widziałam taką napierdalankę na bębnach! Koleś wyglądający jak Jezus z dziwną maską xD Najlepsze w nich było to, że w momencie, w którym połowa publiki zapadała w sen, uśpiona ich smęceniem, oni właśnie wtedy kopali pełną mocą. To się nazywa pobudka!

Happy Pills (niedziela 16.10, scena Trójka OFFensywa)
Klasyczne, gitarowe granie. Zespół jakich na offie wiele. Ale wokalistka. Zdaje się, że to ona jest tam główną postacią i to na nią wszyscy patrzą. Dobrze się wygina w każdym razie. Charyzma? Może. Nie wiem. Ale ma w sobie to coś, co kręci publikę. Mnie tekże. Tylko na litość boską… Ile razy można powtarzać jak się nazywają? Przecież wszyscy wiedzą, że Happy Pills…

Dinosaur Jr. (sobota 00.00, scena mBank)
Nooo… chyba fajnie grali nie? Trafiłam na nich w połowie, no i jakoś tak się złożyło, że tę połowę przegadałam, a właściwie przekrzyczałam z moim towarzyszem (pozdro Mickey :D). Karą za to jest chyba ból gardła i zmieniony głos. Niewiele w sumie pamiętam z tego koncertu (a byłam trzeźwa), ale generalnie można było się wyskakać z tego co widziałam pod sceną. Pogo miało miejsce, więc chyba większość była zadowolona. Ale dla mnie szału ni ma.

Na Fennesza poszłam z przyjemnością, ale to, co tam zobaczyłam mnie zniechęciło. Pana na scenie nie widziałam, bo w momencie, w którym dotarłam na eksperymentalną, nie było miejsca nawet na zewnątrz. Tak więc tylko go słyszałam. Co prawda w jakiś 2 czy 3 utworach, ale jednak. Niestety nie na to się nastawiłam.

Bear In Heaven (niedziela 17.50, scena Trójka OFFensywa)
Przez pół koncertu zastanawiałam się, czy wokalista ma modyfikowany głos czy to tak naturalnie. Nie rozkminiłam tego, ale miałam polewe z wyglądu gitarzysty :) No i spodziewałam się czegoś lepszego. Lekkie rozczarowanie. Ale na pewno lepiej niż O.S.T.R którego obecności na OFFie nadal nie rozumiem.

Casiokids (niedziela 18.50, Scena Leśna)
Co prawda wykreśliłam ich ze swojej listy koncertów obowiązkowych, ale jednak zjawiłam się na kilku kawałkach i muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyli. Interakcja z publicznością 10/10. Porwali tłum, nie można zaprzeczyć, a do tego świetnie bawili się grając. Na dobrej bani mogłabym się odnaleźć nawet w takich klimatach.

Shearwater (niedziela, 19.40, Scena mBank)
Koncert widziałam w całości i chyba zaczynam trochę żałować. Może na Dum Dum Girls było lepiej? Na laście tak się nimi jarali, że zdecydowałam się na całość. Niby fajnie, ale jakoś monotonnie. Multiinstrumentalizmu im odmówić nie można. I chyba to było w nich najfajniejsze. Wszyscy grali na wszystkim. Czegoś takiego wcześniej nie widziałam. Tylko wokal mnie trochę irytował. Wszystko tak samo… Aha. I perkusista stylistycznie do nich nie pasował  :) „wyglądał jakby uciekł z Iron Maiden” (pozdro Mickey :D)

No Age (niedziela, 20.40, Scena Leśna)
Ich koncertu też za bardzo nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że jarało mnie połączenia hałasu z melodyjnością. I że dobre pogo było. Tyle.

W niedzielę przez moich towarzyszy ominęłam Shinnig, czego fest żałuję. Bywa. A teraz moje TOP10.

10. Black Heart Procession (piątek, 19.40, scena Trójka OFFensywa)
Melancholia, melancholia, melancholia! Piękne, klimatyczne, intymne wręcz granie.
Przez cały czas mojej bytności w namiocie Trójkowym miałam wrażenie, że ten koncert jest grany tylko dla mnie. To nic, że namiot pękał w szwach. The Horrors przegrało zdecydowanie w zestawieniu z nimi.

9. Muchy (sobota, 17.50, scena mBank)
Dlaczego oni? Bo to Muchy. Bo ich uwielbiam w każdej postaci. Bo lubię ich teksty. Bo są śmiechowi. A do tego świetnie bawiłam się pod sceną J

8. All Sounds Allowed (piątek 15.35, Scena Eksperymentalna)
Powiedzieli, że zajmują się recyklingiem muzycznym. Czy ktoś z Was to widział?! Największe odkrycie OFFa! Beczki, butelki od piwa, piły, metalowe rurki i inne śmieci. Jak można na tym grać? A no można. I to zajebiście! W momencie w którym panowie uruchomili szlifierkę i ze sceny poleciały iskry padłam na kolana. Wiertarka i jeszcze jakieś inne cuda, których nazw nawet nie znam wydawały takie dźwięki, że O MAN! A do tego ich sceniczny imydż- odzież robocza, jak z fabryki :D to się nazywa oryginalność!

7. Radio Dept. (sobota, 00.00, Scena Trójka OFFensywa)
Żałuję, że wyszłam w połowie na Dinosaury. W ich muzyce znalazłam wszystko to, czego szukam i potrzebuję. Wszystko to, co mnie jara, urzeka, porusza. Łączą w swojej muzyce  prawie wszystkie emocje, których spodziewałam się doświadczyć na ich koncercie. Jakby czytali mi w myślach. Tylko zamknąć oczy i dać się ponieść klimatowi. Było przepięknie, magicznie, klimatycznie. Oby więcej takich koncertów.

6. Mew (sobota, 22.50, Scena Leśna)
Z racji tego, że chciałam zobaczyć Lechowicza, a ten spóźnił się 20 minut i przez to ja spóźniłam się na nich i nie usłyszałam moich 2 ukochanych utworów,  miałam lekki wkurw.
Za kare nie wspominam nic o występie Lechowicza. Nie wiem czemu, ale wokalista jest uroczy. Jego głos zawsze ściąga uśmiech on my face. A do tego ich tańcząca maskotka :D Widać, że koleś wychował się na Michaelu Jacksonie. Szkoda, że Moonwalk mu nie wychodził :) Do tego set, który powalił wszystkich. Comforting Sounds, które zabiło mojego kolegę. Tak, to był bardzo dobry koncert. Dłuuuugo oklaskiwany ściągnął na bis Jonas’a Bjerre’a i resztę jego ziomów. Następnym razem nie przegapię żadnego kawałka.  
Ale ruchy MJ’em zaciągały bardzo

5. The Raveonettes (niedziela, 21.40, Scena mBank)
Lepszego setu wymarzyć sobie nie mogłam. Lust, Aly walk with me, Love In a Trashcan, Gone forever i chyba One day at a Time i Break Up Girls (albo i nie, I don’t remember). W każdym razie jestem w nich ślepo zakochana, bo to był pierwszy nieżalowy zespół jaki pokochałam i zapragnęłam zobaczyć na OFFie już 2 lata temu. Sentyment. Spełniło się moje marzenie, który gdyby nie Rojas pewnie prędko by nie doczekało się realizacji. Żałuję, że nie byłam bliżej, ale kocyk pod drzewami był tak wygodny, że nie chciało mi się z niego ruszać J Poza tym uwielbiam Sharin Foo, za wszystko, a przede wszystkim za to, że tak zajebiście wymiata na tej gitarce. Tylko ta wersja Aly walk with me była trochę za łagodna i ta końcowa, brudna ściana dźwięku (najlepsza w tym kawałku) nie była dobrze słyszana. A może to ja miałam już za bardzo rozwalony słuch po dwóch mistrzowskich koncertach z listy poniżej.

4. Tides from Nebula (sobota, 17.00, Scena Eksperymantalna)
Zakochałam się w nich, odkąd tylko usłyszałam „Tragedy of Joseph Merrick” jakieś 10 miesięcy temu. I tak już mi zostało. Niby wiedziałam, czego się spodziewać… Ale że aż tak mnie rozwalą to się nie spodziewałam… MISTRZOSTWO! Pisałam wcześniej, że Radio Dept. zaserwowało mi wszystko to, czego potrzebowałam? Przepraszam. Pomyliłam się, To oni dali mi to co, kocham w muzyce najbardziej. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to posłuchajcie utworu „Purr” z debiutanckiego albumu. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam muzykę całą sobą. Wszystkie złe emocje, smutek, rozgoryczenie, złość, nienawiść, która w ostatnich kilku dniach mnie przepełniała po prostu wyrywała się ze mnie. To było coś niesamowitego. Przez prawie cały koncert kontemplowałam wszechświat „za zamkniętymi oczami”. Otwierałam je tylko na na moment by spojrzeć na chłopców, na to jak totalnie zatracają się w grze. Chyba nie potrafię inaczej wyrazić tego co czułam.

3. A Place to Bury Strangers (piątek 00.00, Scena Trójka OFFensywa)
Rozjebunda! W życiu nie widziałam i nie słyszałam lepszego hałasu. Drugie największe koncertowe marzenie spełnione. Jedyne co czułam w trakcie koncertu, to przytłaczającą ścianę dźwięku. Czułam, że mnie wgniatają w ziemie. A teraz jedyne co czuję, to ciągłe piszczenie w uszach… Ale macanie Diona jest fajne strasznie xD a może to był Olivier? Kurde… byłam podjarana, jak 13 latka na Happysad, że nawet nie pamiętam, którego z nich macałam :/ W każdym razie epicko rozkur***i kosmos :) Tylko takie mało ale odnośnie nagłośnienia… Ja wiem, że wokal u nich nie jest najważniejszy, że nie musi być dobrze słyszalny, ale mógłby być choć trochę słyszalny. A tym czasem miałam wrażenie, że ledwo co go nagłośnili.

2. The Flaming Lips (niedziela, 00.00 scena mBank)
OK. Wiem, że show, jakiego nigdy nie widzieliście. Ja też nie widziałam. I pewnie prędko nie zobaczę. Ten cały performance… tak coś niesamowitego. Muzycznie koncert też się bronił. Niektórzy mogą powiedzieć, że to takie przewidywalne, bo przecież to samo było na setkach innych koncertów, ale to było mega zajebiste. Nie miałam wokół siebie osób, na które to całe konfetti, balony itd. nie robiłyby wrażenia. Znalazł się tylko taki jeden Mickey, któremu się nie podobało (pozdro xD). Do dzisiejszego popołudnia miał to być numer 1. Ale jak usłyszałam nagrany koncert tego co będzie na miejscu pierwszym to zmieniłam zdanie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się zobaczyć ich na żywo. A tak btw to ponowie poza sceną są bardzo mili. Miałam przyjemność spotkania Wayne’a Coyne’a przed hotelem xD na moje „Peace!” odpowiedział „Peace! Peace! It’s really nice! Thank you that do you remember J Peace!” Jebłam xD kocham tego gościa :D Michael też się przechadzał po Katowicach, ale żę to on, skminiłam jak był ode mnie jakieś 10 metrów. A ja z moim bagażem nie miałam ochoty za nim biec J

1. Lenny Valentino (wszyscy wiedzą kiedy i gdzie grali)
Powiem tylko tyle, że nigdy w życiu nie doświadczyłam niczego równie pięknego a tym bardziej piękniejszego. I nigdy wcześniej nie przepłakałam całego koncertu.

I dajcie już spokój Mietallowi :)To naprawdę bardzo fajny chłopak :) 

Wybaczcie wszystkie literówki i błędy, ale ja jeszcze nie żyję i dziś byłabym w stanie napisac nawet że przez rz.

Wszystko ładnie, ale i tak uważam tę edycje za najgorszą, na jakiej byłam. Wybaczcie brak zdjęć, ale jeszcze ich nie dostałam.

 

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 1

_absurdalnie_ 0 3   11/08/10, 11:29  
bania jest dobra a na najlepszych koncertach byłam