Nie jesteś zalogowany

 Sztuka dekonstrukcji czy sztuczna dekonstrukcja?

2011-02-11 11:56:45

Dekonstrukcja czyni sztukę z konstrukcji i formy. Dekonstrukcja nie jest sztuką. Przekształcając gotowy produkt czynimy sztukę dekonstruując sztukę. Czy sztukę znajdziemy w zamkniętych ramach gatunku? Dekonstrukcja jest celem i drogą jego osiągnięcia, próbą tworzenia. Dekonstrukcja nie jest kierunkiem ani sposobem działania. Więc czym jest dekonstrukcja?

To motto z rewelacyjnego albumu projektu The Construction of Dub. Motto przyświeca albumowi, muzyce, tekstom, a jednocześnie jest konceptem, tajemniczą zagadką, której rozwiązanie próbuje rozpaczliwie znaleźć mózg i jedyny członek projektu Ernest Bilhaar.

Ernest Bilhaar to kanadyjczyk żydowskiego pochodzenia. Ten niespełna trzydziestoletni informatyk zafascynował się technologią dobrych kilkanaście lat temu. Po codziennym dniu w korporacyjnej rzeczywistości wsiąkał w swoje królestwo i podążał za białym królikiem niczym matriksowy Neo. Zachwycił się muzyką rege i później dub. Kilka lat temu powołał do życia projekt
The Construction of Dub. Debiutancka i, jak zarzeka się Bilhaar, jedyna płyta projektu ukazała się w 2009r. Po prostu The Construction of Dub. Dłubanie w komputerze, tworzenie muzyki zajęło mu dobrych kilka lat, a skomponowany materiał oraz własne, odłożone, ciężko zarobione pieniądze pozwoliły mu na wynajęcie studia oraz muzyków sesyjnych i nagranie płyty. Efekt przechodzi wszelkie oczekiwania.

Płyta zaczyna się od mocnego uderzenia. Mesmeryczne staccato kaskady akordów bombarduje naszą głowę z częstotliwością bliską najszybszym dokonaniom muzyki rave, by równie niespodziewanie przejść w błogie kolaże barw ciepłych przynoszących od razu na myśl Animal Collective. Czy na pewno? Delikatnie bujający rytm, ni to rege, a już na pewno nie dub, niepostrzeżenie około połowy numeru w dub właśnie przechodząc, ku zdziwieniu słuchacza. Bilhaar zaczyna śpiewać, a my od razu rozpoznajemy manierę wokalną Rogera Watersa z okresu The Wall, tylko jakby całkiem inna melodyka, tekst natomiast nawiązuje do
Here Comes The Sun Beatlesów. Hmm, postmodernistyczna łamigłówka?

 Nostalgia i brawurowa bezkompromisowość osiąga jednak apogeum w czwartym utworze na płycie. Muzyka delikatnie wkracza w audialną błogość. Ograniczone przestrzenie powodują dźwiękową skromność, co z kolei prowadzi do pedanterii, a nieśmiałe łączenie dźwiękowych plam skutkuje pełnobrzmiącym obrazem. Pędźmy dalej, każda sekunda pulsuje w każdym następnym utworze wycyzelowaniem i misternością wykonania. Ernest pokazuje, że potrafi wysublimować i przewartościować rzeczywistość już dokonaną. Dekonstrukcja? Jak najbardziej. Dekonstrukcja jawi się na tej płycie jako koncept. Intymność tych dźwięków nie utrzymuje się jednak w każdym calu tego materiału z siłą constans, wręcz przeciwnie. Dzikość i drapieżność tej płyty rośnie w parabolicznym stosunku, by swój punkt kulminacyjny i swoiste katharsis osiągnąć w ostatnim numerze, ale o tym niżej. Jest to swego rodzaju apokryf do całej muzyki dub, ale to stwierdzenie (pojawiające się często w wywiadach) należy traktować jedynie w kategorii żartu. Ta płyta przewartościowuje nie tylko muzykę dub, bo wbrew pozorom dubu tam prawie nie ma, a jednocześnie jest w każdej minucie. Ta płyta pokazuje, że w obrębie wydawałoby się martwego i dość wąskiego gatunku, można stworzyć sztukę i to z wysokiego C. Świadczą o tym choćby kongotroniczne dźwięki oraz marginalne i zdeformowane brzmienia starych lampowych instrumentów (skąd on je miał?).

Dronowa perfekcja dostępuje zaszczytu boskiej niemalże percepcji. Spora dawka infantylnych, a jednak hiperintensywnych wokaliz oraz quasi-bluesowej wirtuozerii doprowadza do wrzenia końcówki neuronów oraz połączenia synaptyczne. Czasami Bilhaar próbuje okiełznać swoje ekstatyczne wyobrażenia na temat muzyki dub, ale z korzyścią dla nas, nie udaje mu się to. Jak dekonstrukcja, to w całości, dochodząc do błogich harmoni, a kiedy zbliżają się dźwięki grane na elektrycznym pianinie, wzmocnione silny basem, wiemy już, że właśnie nadchodzi ostatni utwór. To
Deconstruction (Reprise). Znów kaskada dźwięków (to aż 36 akordów!), tylko tym razem zloopowanych i puszczonych od tyłu. Za chwilę już wiemy, to melodia ze środkowego utworu na płycie Will we find art, tyle, że zamiast na oboju, grana na cymbałkach. To wysublimowana gra ze słuchaczem, bo za chwilę kaskada się kończy i zaczynają nagle dziwne, kakofoniczne smyki kilkukrotnie kontrapunktowane elektronicznymi stukotami i perkusyjnymi maźnięciami w sonorystycznych pasażach kolorystycznie ubarwionych jazzową konstatacją. Repryza powoli się kończy i za chwilę zdajemy sobie sprawę, że już tylko rezonuje nam w głowie. Fantastyczna płyta artysty, który próbuje dekonstruując sztukę zamkniętą w pewnych ramach, nadając jej nową jakość. Projekt The Construction of Dub nie tylko poszukuje własnego języka. On już ten język znalazł i tym właśnie językiem próbuje nam odpowiedzieć na najwartościowsze pytanie: czym jest sztuka? Sama nazwa projektu to zachwycająca gra słów. The contruction/deconstruction. Konstrukcja/dekonstrukcja. Dekonstrukcja muzyki jako sztuki w ramach jednego gatunku, granice tego gatunku poszerzając w nieskończoność, jednocześnie ich nie przekraczając. Paradoks? Nie, dekonstrukcja. The Construction of Dub rozwala ułożone puzzle i układa je na nowo. I o dziwo, puzzle pasują do siebie w różnych konfiguracjach. Normatywność i rzeczwistość wcale nie musi być jednoznacznie i komunikatywnie zdefiniowana. Sztuka łamanie zasad, to sztuka ich tworzenia. Zachęcam do posłuchania. To na pewno album, który przejdzie do historii. On tworzy historię.

The Construction of Dub


1. Deconstruction
2. Make art of
3. Construction and form
4. Deconstruction is not art
5. Transforming the finished product
6. We make art
7. Deconstructing the art
8. Will we find art?
9. In the frames of genre
10. Deconstruction is a goal
11. Way of achieving
12. A creation try - out
13. Deconstruction is not direction
14. Not a way of performing
15. So what is?
16. Deconstruction (reprise)




Jak widać motto albumu jest zamieszczone na albumie wprost. Wystarczy przeczytać listę utworów, a widzimy, że to właśnie jest to motto. Koncept zaznaczony na trwałe, bez sztucznych podziałów. Wprost, ale w zawoalowany sposób zarazem. Konstrukcja niby jasna, a jednak zdekonstruowana, bo po ostatecznym pytaniu w dwóch ostatnich utworach, mamy ochotę puścić ten album jeszcze raz i powrócić do początku rozważań. Ciągła analiza, ciągłe myślenie, aż w końcu spójny i trwały wniosek. Tak jak cała muzyka na albumie. Duch Derridy unosi się nad tym albumem w oparach skłębionego koceptualnego dymu. Cóż tu więcej dodać?
 
Tylko tyle, że koniecznie proszę kliknąć w ten LINK!!!, żeby całkowicie zrozumieć powyższą recenzję. Inaczej będzie to tylko jedna z wielu recenzji mało znanego projektu. A szkoda by było.


Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.