Nie jesteś zalogowany

 Oldřich Janota

2010-04-29 18:24:19

Piosenka autorska? (a weź przestań) Poezja śpiewana? (nie no, naprawdę, to nie jest śmieszne) Piosenka... hm... studencka? (ty to chyba w ryj chcesz) No jasne, wyszedł na scenę gościu, ma defila z nylonowymi strunami, zaraz zacznie snuć historie o Bieszczadach, Katyniu i Obronie Jasnej Góry. Pomidory przygotowane? Ognia!

W Czechach ten straszny nurt od dawna ma się tak samo dobrze, jak nad Wisłą, tam jednak bywał punktem wyjścia dla całkiem nawet intrygujących artystów. Taki np. Oldřich Janota zaczynał jak typowy nylonowy zamulacz, ale od początku podążał raczej w okolice Nicka Drake'a niż niedorobionych spadkobierców Okudżawy. W latach osiemdziesiątych ostatecznie się ogarnął, zaczął czerpać z minimal music, skumał się z muzykami z alternatywnych kręgów i w amatorskich warunkach upiekł kilka bardzo smacznych psychodelicznych ciastek. Warto sięgnąć zwłaszcza po dwupłytowy materiał High Fidelity(1984, wydany w 2001), w którym mroczny, transowy folk został przyprawiony oparami ambientu i uroczo chropawym szpulowym protosamplingiem. Satysfakcja gwarantowana.

Nie rzucajcie więc pomidorami w każdego licealistę, co smęci o Bieszczadach. Nigdy nie wiadomo, co z takiego gnojka wyrośnie.

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.