Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "Toro Y Moi"


Off Festival 2010 [ex-post]

2010-08-12 12:00:52

Na tegoroczny Off jechałem mocno nagrzany - karnety zakupione jeszcze w marcu, hostel zarezerwowany na początku kwietnia. I choć kląłem na powitalne oberwanie chmury to dobrze się stało, bo wyraźnie ostygłem, a bojowy nastrój ustąpił chęci nadrabiania zaległości z dawno nie widzianymi znajomymi i zapoznawania się z masą sieciowych ziomków.

I pragnę zaznaczyć, że choć bardzo mi się podobało to "jeszcze długa droga przed nami".

Dzień pierwszy / Dzień pierwszy / Dzień pierwszy


Newest Zealand
To najbardziej 'przezroczysty' projekt Borysa - wyraźnie słyszalne inspiracje (Steely Dan) i bezpardonowe oglądanie się na muzycznych bohaterów (Brian Wilson, XTC) - which is a good thing, bo zdążyliśmy już nieco zapomnieć o jego talencie do pisania zwiewnych pop-kompozycji. Mogłem się wybrać na poprzedzający Offa warszawski secret-gig - nerwy muzyków były zapewne mniejsze, a atmosfera lżejsza (vide nieco pokraczna konferansjerka Borysa) - ale zwyczajnie nie zdążyłem.


Toro Y Moi
Koncertowe wcielenie Chaza nie przystawało do wyciszonego profilu debiutu... i dobrze! Może i szkoda neurotycznych niuansów, ale przynajmniej krew krążyła szybciej - punkowe podkręcenie tempa utworów, agresywne partie basu i taneczny, myślę New Order, feeling perkusisty. Mi się podobało. Kuba Wandachowicz - wnosząc po wiecznie skwaszonej minie tu, tu i tu - był na NIE.

The Fall
Wprawdzie przysłuchiwałem się z perspektywy piwnego ogródka, ale jednak. Znaki szczególne? Mocno wysunięte do przodu klawisze, miarowa - ciężka! - praca sekcji rytmicznej i niezła forma wokalna Marka E. Smitha. Ponoć rozwalił trzy mikrofony podczas godzinnego koncertu. Sex, drugs and... yeah right!

Żałuję:
- koncertu Tin Pan Alley, ale musiałem się dosuszyć po powitalnej zlewie,
- Księżniczek Cieślaka, ale Kim Nowak napierdalał tak, że nie mogłem się skupić - next time,
- koncertu Something Like Elvis, ale ktoś szepnął, że trasa będzie, a ja "lubie w klubie",
- obecności na bezpłciowym Efterklang, ale spanikowałem na widok deszczu,
- magicznego, tak mówią, koncertu Lenny Valentino, ale Heniek nagrał, a i chodzą ploty, że będzie trasa na jesieni,
- Raekwona, bo główna pofestiwalowa refleksja brzmi "Więcej murzynów!".

Dzień Drugi / Dzień Drugi / Dzień Drugi


Muchy
Atmosfera dobrze Muchom znana - rodzinnego pikniku. Ha ha ha! Dawno się nie widzieliśmy, więc sporym zaskoczeniem był stopień umięśnienia zespołu - vide napakowana sylwetka pierwszego perkusisty, klata basisty (jak z okładki Men's Healtha), ogromna persona, pomimo wyszczuplającej czerni, Michała Wiraszki. Pozaatletyczne zaskoczenia? Obecność drugiego perkusisty (było się na Pavement, co?), swada w wygrywaniu starych kawałków i refleksja, że połowa Terroromansu to już pokoleniowy kanon.

Tunng
Nie byłem świadomy stylistycznej wolty jaka stała się udziałem zespołu na "...And Then We Saw Land". Z Roskilde 2007 wyniosłem wspomnienie smutnych panów w kapturach i ich pokracznej próby łączenia akustycznego folku z agresywnymi beatami, a przyszło mi oglądać podrygujących wesołków prezentujących pogodny mariaż new-accoustic i twee-folku. Bardzo przyjemne zaskoczenie.

Dinosaur Jr.
Dwa lata temu byłem na koncercie Sebadoh odgrywającego "Bubble And Scrape" i bardziej mi się podobało. / J Mascis sprawiał wrażenie nieobecnego, a jego nadmiar solówek był trochę nie do zniesienia. / "Fuck you Lufthansa!" najlepszym hookiem festiwalu. / PS. Nerwowy śmiech Ani Gacek mano a mano Dinosaur Jr w trójkowej relacji. LOL!

Byłem, ale wyszedłem:
- Apteka - bo dzisiejsze standardy psychodelicznego rocka wyznaczają Dungen i Tame Impala,
- A Hawk & A Hacksaw - bo już widziałem, więc nie miałem ciśnienia, ale i tak zaproszę ich na moje wesele,
- Mouse On Mars - bo za wcześnie z imprezą wystartowali,
- Mew - no dobra, nie pofatygowałem się nawet.

Dzień Trzeci / Dzień Trzeci / Dzień Trzeci


The Tallest Man On Earth
Zwierzęcy magnetyzm filigranowego Szweda, hipnotyzującego nerwowymi podrygiwaniami – jakby w poszukiwaniu kolejnych nut upuszczonych na deski Sceny Eksperymentalnej – to główne wspomnienie tego koncertu. Kolejne to po dylanowsku zardzewiały timbr muzyka – przejmujące wykonanie „Pistol Dreams” i „Love Is All”, ironiczna interpretacja „Where Do My Bluebird Fly” – i niezwykła wprawa w wskrzeszaniu przy pomocy wysłużonych gitar (i podstarzałego piecyka) plastycznych pejzaży – serdeczna pocztówka ze słonecznej Hiszpanii w „King of Spain”, niepokojące wspomnienie drogi donikąd w „You’re Going Back”. No i ładunek emocjonalny występu – niektórzy mówią o katharsis, ja zatrzymam się na mniej pretensjonalnym pułapie nieco narkotycznego zamroczenia. Czas płynął wolniej, ale nieubłaganie. Po 40 minutach, wyraźnie spocony – to pewnie tłok i upał, ale wolę myśleć, że fanowskie przejęcie koncertem – opuszczałem niewielki namiot na tyłach głównej sceny przekonany o wielkości Najwyższego. Za chwilę zwątpienia na wysokości „Wild Hunt” niniejszym przepraszam.


The Very Best
Tak jak nam potrzeba wódki, tak Offowi potrzeba Murzynów. Najlepsza impreza festiwalu z gibkimi tancerkami, dmuchanymi palmami, hiperaktywnym MC (sobowtór Will.I.Ama), zbiorowym skandowaniem i przebojami - sample z Jacko, MIA, Yeasayer. Przyjemnie było dla odmiany potańczyć.


The Flaming Lips
Biorą za koncert 75 koła amerykańskich dolarów, ale nie oszczędzają na gadżetach. Przywieźli wszystko (EDIT: a jednak nie wszystko jak przyznał Wayne w rozmowie z Trójką) z czego słyną, choć zasadność niektórych zagrań można kwestionować. Niestety doświadczenie wybitnie jednorazowe, więc się trochę nudziłem. Ale kawałki z "Embryonic" zabrzmiały powalająco.

Przerwana lekcja muzyki:
- Niwea - konfrontacyjne show Bąkowskiego przeobraziło się w śmieszny happening skandowania przez publiczność partykuły 'no' więc w geście protestu opuściłem namiot,
- Dum Dum Girls - looks over skills; też tak mam - na tenisie!,
- Tune Yards - spóźniłem się + nie chciałem 'tak od połowy',
- Anti-Pop Consortium - nie mogłem się skupić na koncercie ze względu nie niebezpiecznie wysoki poziom 'swagga' u Pawła Klimczaka,
- Darkstar - 'nie moje porno' + miałem flshback ze słabego filmu "Berlin Calling".

off-TOP:
* Artura Kieli literacki blog (TBA),
* Hipnoza - kamikaze to 6sztuk, a porcja spaghetti zaspokoi 2osoby,
* 'konfrontacja' Borysa z Toro Y Moi - czy tylko ja dostrzegam tu 'śmiech' historii? a serio, Borys nie chciał wybiec za Chazem by wyciągnąć go na bisy.
* kukurydza (3kupony) w strefie gastro,
* Marta Słomka jest wokalistą The Horrors,
* marynarka Jerzego Buzka,
* ochrona i jej skrupulatne przetrząsanie toreb przy każdej sposobności,
* oldskulowość Katowic - dzwoniłem do kumpla "na domowy", do pokoju w hostelu zapukał jegomość z tekstem "Czy zastałem Izę?", a w sklepie z telefonami wypatrzyłem Siemensa S6 - "zamawiam przez niego pierożki",
* Stelmacha ciche (ale jednak) "WY-PIER-DA-LAĆ" jako odpowiedź na 'zeczpki' oczekującego na koncert Flipsów tłumu - dude srsly?
* wódka w tubce (patent pending) w barze przed wejściem na teren festiwalu.

rOtFFl:
- strefa gastro - mały wybór, brak warzyw i alkoholi ciężkich, długie kolejki? tylko nie mówcie, że nic nie da się zrobić!,
- kino - nie można by seansów dać wcześniej? w chłodzonym namiocie z piwem?
- namiot taneczny - gdzie on jest? smutne disco w namiociku mastercarda się nie liczy, a już zachowanie pań z tegoż było mocno irytujące,
- signing tent - to już na Zachodzie standard, a skoro artyści przyjeżdżają na kilka dni to już w ogóle!,
- telebimy w strefie gastro - wprawdzie był (JEDEN!) i pokazywał obraz ze sceny, ale tylko z głównej,
- pakiety vip - czemu nie ma ich jeszcze w sprzedaży? przy obecnych cenach karnetów mogłyby chodzić za 500zł, a chętnych nie zabraknie; w pakiecie opaska VIP, możliwość spotkania z ulubionymi artystami + wstęp na backstage na jeden wybrany koncert; jakby co, chcę procent ze sprzedaży.

Zdjęcia courtesy of Kasia Ciołek (<3).


Toro Y Off

2010-04-27 22:18:04

„Causers Of This”, długogrający debiut wydany pod pseudonimem Toro Y Moi (Bundick korzysta jeszcze z aliasu Les Sins) to przede wszystkim intrygujący zapis jakby terapeutycznych sesji o charakterze medytacji w formie „przelewającego się niczym gęsty miód” mikstejpu, ale i ekscytująca w kontekście krystalizującego się wciąż nurtu realizacja duchowych i technicznych – z braku lepszego terminu – założeń chillwave’u. Album sączy się niespiesznie, dźwiękowe plany, na przemian rozrzedzane i zagęszczane, przenikają się niczym morskie fale, łagodnie dokonując żywota na brzegu skąpanej w słońcu plaży. Sceneria ta, intuicyjnie wyprowadzana z twierdzenia, że woda to naturalne środowisko nurtu „sugeruje” relaksacyjny charakter muzyki, ale i niesie naiwną obietnicę przygody, sennej podróży poza realny świat, którego rozedrganie podkreśla nieco poszarpana faktura utworów i obfite operowanie pogłosem.

[Pełen tekst recenzji na Screenagers.pl]

[Piątek, późny wieczór, esemes od Marty S. "Pewnie na mieście, więc pisze, że Dinosaur Jr. i Toro na Offie". Moja odpowiedź - po 2 szklaneczkach whisky z colą - "A ja mam nocleg na na na na!". Nigdy więcej pola namiotowego!]


« wróć czytaj dalej »