Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "Phil Collins"


Easy lover

2010-04-30 00:13:13

Podglądactwo (ang. people watching) to już oficjalnie a past time. Co odważniejsi wpisują to nawet w rubryce hobby i zainteresowania. Problem w tym, że ludziom nie wystarczy już, że są (p)o(d)glądani - muszą się całej reszcie ostentacyjnie wpieprzać w kadr, percepcje swoim jestestwem zaburzać. Częściej to przypadłość męska niż damska - w przypadku pierwszym raczej wizualna, a drugim dźwiękowa. Coraz powszechniejsza też wśród zwykłych chleba zjadaczy. Przykład? Proszę was bardzo.

Idzie takie metr-pięćdziesiąt faceta, ale jak idzie, całym sobą idzie. Tak jakby się nie mieścił w skórzanym przykurczu jaki mu zgotowała natura, a ten jego (wyimaginowany) cielesny nadmiar wylewa na Bogu ducha winnych bliźnich. Idzie więc, podskakuje próbując wybić się ponad przeciętność, przyspiesza niczym podpalony właśnie co zdobytym prawem jazdy uczniak, to zaraz zwalnia przestraszony osiągniętym pędem - małe to to, to się łatwo rozpędza. I tak wierzga sobą miast spokojnie i tempem dla zdrowia własnego i innych bezpiecznym z punktu A do B się przemieścić.

W muzyce jest podobnie. Małemu (wzrostowi) towarzyszy wielkie (ego, pretensje, ambicje).

Taki Phil Collins na przykład. Ledwo go zza perkusji widać, więc z bębnów przerzucił się na kotły co by bardziej swoją obecność zaakcentować. Parcie na pierwszy plan miał takie, że z Genesis najpierw wokalistę wygryzł (co im akurat na dobre wyszło), a potem zespołu nieprzeżartą resztkę porzucił skazując dawnych kolegów na nietrafione przystawki (Ray Wilson). No, a jak kolega (znany z Earth, Wind & Fire Philip Bailey) go - Collinsa, nie upojonego Poznaniem Wilsona - poprosił by mu debiucik („Chinese Wall", 3/5) wyprodukował to ten nie dość, że zabębnił to się jeszcze za mikrofon wbił (co akurat - znowu! - płycie wyszło na dobre). Wprawdzie splendor za „Easy Lover" spływa na Collinsa i Bailey'a po połowie - acz singiel podpisany był nazwiskiem drugiego z nich - to zdaje się, że więcej śmietanki spił ten pierwszy i gdyby nie jego facjata na okładce tegoż, to oszałamiającej kariery utwór by nie zrobił.

Co do piosenki - ta wymiata po całości! Epickie intro klawiszy (powracające również w mostku), tnący riff gitary (i takież też solo) oraz charakterystyczne dla Collinsa, nieco kartonowe, bębnienie. No i ten ich wokalny, słodko-gorzki dialog - tak jakby dwóch kumpli ostrzegało się wzajemnie przed toksycznym związkiem z kobietą niemożliwą do usidlenia, choć, podejrzewam, obaj chętnie by spłonęli w ogniu tej miłości. Klasyk!

Philip Bailey and Phil Collins - Easy Lover

[Chyba moja najbardziej blogowa notka sporządzona dla i opublikowana na Screenagers.pl, świetnie oddająca klimat poczytnego Jukebox'a - autorska refleksja, humorystyczna anegdotka puentowana muzyką LUB (częściej) mająca za punkt wyjścia utwór muzyczny. Tak czy siak, it's a win-win situation. Do "Easy lover" przekonała mnie moja kochająca dziewczyna, a stylem notki próbuję nawiązać do nerwowych felietonów Janusza Rudnickiego]

 


« wróć czytaj dalej »