Nie jesteś zalogowany

Let's Wrestle!!!

2010-04-20 23:45:35

Ja vs. Wesley Patrick Gonzalez, Let"s Wrestle.

lets_wrestle_web_1.jpg

How did Let’s Wrestle come about? What was the driving force behind starting a band?

We started the band because we were held at gun point by the man on the unicorn (he is a popular television host in England) and he just kept screaming rock and roll so we figured he wanted something like what we all know now as Let’s Wrestle.

After the spectacular EP some – including me – hoped for a quick follow-up, but it took you about two years to wrap it up. What took you so long?

It was only one year but we spent most of that year deep sea diving – we are major deep sea diving enthusiasts so we traveled all the way around Africa picking up chicks and taking them to the sea with us.

Your early stuff seems rawer and in a way regressive – it’s meant as complement! But your debut is poppier, polished and even progressive considering the closing instrumental track. What happened?

Something really bad happened but it’s really emotional to talk about…

Let’s wrestle / let’s fucking wrestle seemed to convey the message of you, young boys aiming at the world. Though you claim you’re still in fighting mode the record feels relaxed, filled with distance to the world you’re describing. Again, what happened?

We did the opposite to Christian Bale and stopped punching our relatives and it made us calm down a lot.

On the topic of progress. You sang music if my girlfriend. Any luck with – no offence – real girls?

I’m only into prostitutes… We’re rock stars so everybody fancies us but most of our sexual relations feel completely empty and destroy our souls.

Let’s talk lyrics. Autobiographical yet universal, a bit pretentious yet poetic, very British yet about stuff young people all over the world should be able to relate to. How do you achieve that?

I achieved that with my amazing brain skills and my mouth to exclaim those skilled words out to the masses. Here’s some lyrics that if anyone wants to use they can have Clunge and a Mini-Bar / Sex on a trouser press / Come on baby, Barry White’s taking off your dress.

What’s the current state of Great Britain as seen by Let’s Wrestle?

It’s pretty British for instance now I am wearing a monacle, a top hat, having a cigar and a cup of tea with my friend Winston and every body I know, Arthur, Roderick, Rupert and Giles do the same thing most of the time. It’s a jolly good laugh!

This one feels like taken out from Miss Universe questionnaires, but… What are your goals? What do you want to achieve with your music?

I want to be a huge pop star and win lots of awards and then completely destroy it by saying really inappropriate things and punching people in public.

And finally, do you wrestle?

No never.

[Maj-czerwiec 2009, miało trafić w formie recki na Screenagers.pl ale nie wyszło]


100 płyt...

2010-04-20 23:30:16

Szablonowe wydawnictwo czasów przedinternetowych. Tytuł jest nieco mylący, bo lista stu wstrząsających płyt z perspektywy czasu – i szerokopasmowego łącza – wydaje się raczej stwierdzaniem oczywistości i próbą godzenia możliwie szerokich gustów muzycznych (Muzyka może być dobra lub zła – to jedyny istotny podział jak chce Agnieszka Szydłowska). Mało tu też zaskoczeń – więcej encyklopedycznego ogromu faktów (kto z kim, gdzie i za ile), plotkarskich anegdot (wpisujących się oczywiście w paradygmat „sex, drugs & rock’n’roll”) oraz szczegółowo rozpisanego kontekstu kulturowego poszczególnych wydawnictw (Kontekst jest wszystkim! jak słusznie zauważył Mark Richardson z serwisu Pitchfork.com). Najmniej natomiast samego oceniania. Autorzy wprawdzie nie kryją subiektywizmu (patrz tytułowa lista), ani emocji (grubo ciosane peany na cześć rockistowskich klasyków), ale szczęśliwie stronią od rozlewającego się po świecie rewizjonizmu – wbrew sobie uwzględnili (kasowy i ogólnoświatowy sukces) „Girl You Know It’s True” (plastikowych oszukańców z) Milli Vanilli. I choć to pozycja – książka, nie płyta Milli Vanilli – której posiadanie wymagane jest przy aplikacji do Teraz Rocka, to lektura „Stu płyt” należy do przyjemnych (rzecz jest bardzo starannie wydana – okładka nawiązuje do koperty płyty winylowej) i – co by nie mówić – rozwijających, a duetowi Brzozowicz-Łobodziński nie można odmówić entuzjazmu do podjętego tematu czy dziennikarskiej pasji (którą zresztą obaj panowie dalej z różnym skutkiem realizują). No i jak sami w przedmowie trzeźwo podkreślają Byliśmy pierwsi!.

„Sto płyt, które wstrząsnęły światem. Kronika czasów popkultury”
Grzegorz Brzozowicz, Filip Łobodziński


100plyt.jpg

[Pulp, październik (?) 2009]


British Sea Power na JUWENALIACH w Warszawie!

2010-04-19 18:00:18

News dnia! Strona wydarzenia na portalu Aktivist tutaj.

A jeszcze rok temu - przy okazji ubiegania się o staż w jednym z dzienników - pisałem o Juwenaliach, że "przestały być imprezą reprezentatywną dla kultury studenckiej, kultury w niej coraz mniej, a z roku na rok ubywa i samych studentów".

Sugerowałem też, że "juwenaliowa publiczność to dziś w przeważającej części niestudenci – młodzież gimnazjalna do studiów dopiero się przymierzająca, wchodzący w dorosłość absolwenci na fali melancholii wracający do swoich korzeni i, przepraszam bardzo, cała reszta, której ujęcie w jakiekolwiek ramy jest nie tyle trudne co bezsensowne. Target, czyli studenci, to jedynie „pierwszaki” prowadzeni zwykłą ciekawością, chęcią wpisania juwenaliów w swój indeks doświadczeń. Dalszych wpisów nie zbiera już jednak nikt." [Figurę "indeks doświadczeń" podkradłem Dorocie Masłowskiej.]

Utyskiwałem też, na schematyczność całego przedsięwzięcia: "juwenalia jako impreza masowa tkwią w miejscu, rok w rok powielając ten sam patent, budując muzyczny line-up wokół kilku utartych już nazw. Tak jakby organizatorzy chcieli wydestylować z juwenaliowego chaosu jakąś uniwersalną w złym znaczeniu tego słowa wartość".

Za największy problem święta studentów uznałem natomiast dyktat browarów, którę w juwenaliach dostrzegają zaledwie "kolejny plenerowy event w letnim kalendarzu darmowych imprez". Prognozowałem, że "tak długo jak sukces juwenaliów mierzony będzie galonami sprzedanego piwa, tak długo impreza w alkoholowym zwidzie będzie się pogrążać".

Pewnie za wcześnie, by cieszyć się z przebudzenia (otrzeźwienia?) organizatorów, ale fajnie, że koncertowa oferta Juwenaliów symaptycznie nam się dywersyfikuje.

PS. Futureheads z kolei na URSYNALIACH. Nieźle.


Kilka nocy poza domem

2010-04-19 00:08:44

Mieli genialną nazwę, The Muslims. Pod naporem ludzkiej głupoty przemianowali się na The Soft Pack – ale żadne z nich mięczaki. Na debiutanckim self-titled napieprzają jakby The Strokes nigdy się nie wydarzyli! Znaczy się, nie byłoby The Soft Pack bez The Strokes. I bez kilku innych zespołów jak The Modern Lovers, Ramones, The Replacements, Nada Surf, The Stooges, Weezer, The Velvet Underground, choć bez tych to akurat nie było by niczego. Self-titled wywodzącego się z San Diego kwartetu to sympatyczna pozbawiona niezdrowych ambicji rekapitulacja tego co w klasycznie pojmowanej muzyce gitarowej najlepsze z dodatkiem charakterystycznej dla słonecznej Kalifornii melodii (jeżeli pomyśleliście Green Day to nie ma już dla Was ratunku!) i zblazowania – jeżeli nie wyjdzie im kariera muzyczna zawsze mogą wrócić do surfowania.
 
Lubisz to? Sięgnij po… "Kilka nocy poza domem" Tomasza Piątka, dziwny ale wciągający kryminał osnuty wokół historii zabójstwa Rabina, ekscentrycznego wokalisty dobrze zapowiadającego się zespołu Żydzi.

The Soft Pack "The Soft Pack" (7/10)
Kemado Records

thumbnail_KEM106_COVERuse.jpeg

 

[Pulp, styczeń-luty (?) 2010]

[Jedno z koncertowych życzeń tego roku.]


Kolorofon is dead?

2010-04-18 13:41:18

Kolorofon na swoim debiutanckim krążku udowadnia, że nazwa zespołu, żelazne wyposażenie każdej szanującej się podstawówkowej dyskoteki, jest nieprzypadkowa. Kolejnie piosenki na Kpt. Skale olśniewają pastelowymi progresjami barw. Co ważne, to żadne światło odbite, ale autentyczny blask utalentowanej ekipy przewodzonej przez charyzmatycznego lidera. Piotra Mazurka poznacie wkrótce z wszelakich telewizji śniadaniowych, a tymczasem ustalmy cechy charakterystyczne jego muzycznego alter ego, Kapitana Skały. Przede wszystkim odważny, dance-punkowy sznyt - inspiracje wyraźne (The Rapture zawdzięczają szaleńca motorykę, a funkowy puls podpatrzyli u !!!) ale bez popadania w banalne próby wskrzeszenia trupa. Rysy? Słowiańskie - porywające "Zapałki" wydają się opiewać bohaterów tele-ekspressowej Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych. "Dobrze, że jesteś" wieńczy bigbitowa fraza godna największych hitów Festiwalu Opole, a niebezpiecznie pretensjonalna "Bomba atomowa" mogłaby ten festiwal bez problemu wygrać! Coś jeszcze? Wysofistykowany zmysł kulinarny (apetyczne metafory), oryginalne poczucie humoru (parodystyczny utwór tytułowy), wysmakowanie aranżacyjnych szczegółów - zbiorowe skandowanie w finale "Zapałek", amigowe klawisze w "Łobuzie", wprowadzenie jazzujących dęciaków w końcówce industrialnego "Chciałbym", płynne przejście tegoż w "Bombę"... Mało? To przecież cholernie dużo! Serio, dla pokolenia dzisiejszych dwudziestokilkulatków "Kpt. Skała" będzie tym, czym Kapitan Kloss dla naszych rodziców! No, może przesadzam, ale tylko odrobinę. Oczywiście na niekorzyść Kolorofonu.

Kolorofon "Kpt. Skała" (7/10)
Myszka Records

kolorofon.jpg

 

[Pulp, styczeń-luty (?) 2010]

[Doszły mnie słuchy jakoby zespół się rozpadł. Sad but true? Jakieś oficjalne potwierdzenie/dementi ze strony Kolorofonu byłoby na miejscu]

 


Jestem fanem!

2010-04-17 16:49:04

Jeżeli medium jest przekazem to każdy dyskurs – w tym muzyczny – jest determinowany technologicznie. W dekadzie zerowej został on usieciowiony. Abstrahując od historycznych przepychanek na linii McLuhan-Baudrillard („nowe technologie medialne całkowicie zmieniają sposób, w jaki ludzie posługują się pięcioma zmysłami” vs. „nowe formy medialne, jakiekolwiek by były, nie zmienią świata”) i zapominając o kasandrycznych przepowiedniach – Andrew Keen pokrzykujący „Internet niszczy kulturę!” – podkreślić należy niezwykle inkluzywny charakter Internetu (przymykając jednocześnie oko na przykry problem wykluczenia, „białych plam”). Sieć, jak żadne medium wcześniej wydobywa na powierzchnię naczelną cechę kultury – uczestnictwo.

Interaktywność analogowych mediów wydaje się być niczym w porównaniu z lemowskim „sprzężeniem zwrotnym” internetu. I choć e-oferta przerasta najśmielsze oczekiwania to ludzie wciąż najbardziej chcą – prof. Stephen Hawking jest z nas dumny – rozmawiać! Jesteśmy niewolnikami narracji – a czymże, jak nie właśnie świadomą narracją na swój temat jest prowadzenie profilu w popularnych serwisie społecznościowym (Facebook.com odnotowuje najszybszy przyrost „naturalny” na świecie!) czy frenetyczny strumień świadomości na Twitterze? Fenomen blogów pokazuje, że internet tak jak taniec czy śpiewanie spopularyzowane poprzez telewizyjne programy może być przestrzenią do wyrażania samego siebie, sferą realizacji zainteresowań, narzędziem poznania, ale i dzielenia się wiedzą.

Pomstowanie Keena na „kult amatora” – stanowiącego zaprzeczenie dysponującego odpowiednim know-how bezbłędnego, uosabiającego instytucjonalne media, profesjonalisty – wydaje się jednak głosem na pustyni, bo sieć do przodu popycha rzesza bezimiennych ideowców, wiecznie niedosypiających geeków czy też nerdów, jakoby bez dostępu do, po marksistowsku wręcz interpretowanych, środków. A przecież walutą w internecie wydaja się być pasja, entuzjazm i zaangażowanie. Dlatego coraz częściej, powtarzając za amerykańskim kulturoznawcą Henrym Jenkinsem, mówi się o fanach – awangardzie współczesnej kultury. To oni są zarówno podstawą tworzonych modeli biznesowych (freemium), jak i nośnikiem rewolucyjnych idei (dziennikarstwo obywatelskie), które niesamowicie intensywnie ogniskują się w branży muzycznej – vide, pomijające utarte kanały (dumny pochód mp3) i skąpych pośredników niezależny sposoby dystrybucji muzyki („it’s worth nothing – deal with it!”), tętniąca życiem blogosfera o wyraźnej mocy sprawczej (tzw. hype).

Mnogość, mnożących się w nieskończoność sieciowych bytów może przyprawić o zawrót głowy, ale proponuję potraktować ją, jako wyraz nie tyle zainteresowania, co wiary w internet. I choć projekt world wide web pozostaje niespełniona obietnicą nowego, w pełni demokratycznego porządku, to wizja świata – to nie żart – na wyciągnięcie ręki jest wciąż niezwykle kusząca. Popadając w romantyczną przesadę, poza określeniem „fan” (poszerzonego w przeciwieństwo do facebook’owej maniery o aspekt świadomego uczestnictwa) nie widzę lepszej alternatywy dla sprowadzającego nas do ekonomicznych odruchów, pojęcia „konsumenta”.

[Tekst został opublikowany w broszurce dystrybuowanej podczas czwartej Konferencji Muzyka a Biznes - pozdrawiam organizatorów w nadziei, że cała broszurka wkrótce trafi do sieci! Inspirowałem się prześwietną serią tekstów ALFABET NOWEJ KULTURY autorstwa duetu Filiciak-Tarkowski, utylizując również fragmenty mojego wkładu w PODSUMOWANIE DEKADY na Screenagers.pl]

[Wpis "Baby" wycofałem - może kiedyś Panie powrócą]


« wróć 1 2 3 4 5 6 7 8 czytaj dalej »