Nie jesteś zalogowany

 Radosne polegiwanie ( Best Coast, Wavves - jak oni się kochają)

2010-08-13 21:21:27

Za nami ponad połowa tegorocznych letnich imprez, połowa komarzych ukąszeń, połowa zjedzonych lodów i połowa nowej muzyki. No, właśnie, co z tą muzyką? Eremefy miały swoje Alejandro i All The Lovers, jutiubowi zwałkersi mieli swojego Wesa (hihihi), a niezalowcy? W tym  roku w naszych rozgrzanych słońcem słuchawkach rządziła raczej elektronika. Toro i jego koledzy, zaopatrzeni przez wujka Ariela w odpowiednio mocne filtry UV towarzyszyli nam w pluskaniu się w zbiornikach wodnych, upijaniu na festiwalach i pocenia na starówkach. Ale, ale bądźmy sprawiedliwi, gitary miały w każdym lecie swój udział, i to nie tylko wśród australijskich surferów. Dzisiejsza młodzież o tym doskonale pamięta (nie możemy zawieść Briana! Co by powiedzieli Frank i Kim?!) i tegoroczne letnie albumy nawiązują do najlepszych tradycji indie i surf rocka, trafiając ze swoją tematyką prosto w spocone serca młodych ludzi, którym wakacje upływają na słodkim lenistwie, a wśród  których jedynym intensywnie przeprowadzanym w tym czasie procesem jest zacieśnianie międzyludzkich więzi.

Jest więc coś dla chłopców: plażowy rozrabiaka prosto ze słonecznej Kalifornii, Nathan Williams, czyli Wavves powraca z kolejną, zdecydowanie lepszą od poprzednich płytą. King Of the Beach to najlepsze co punk może zaoferować na lato. Boskie, niebieskoweezerowe hooki i radosna, pop punkowa jazda na power chordach, w stylu wczesnego Green Daya, z typowymi dla estetyki elementami kompozycji takimi jak zwolnienia i akustyczne wstawki to najlepszy podkład do jeżdżenia na desce po miękkim, rozgrzanym asfalcie i palenia spliffów. Nóżka sama chodzi, a nieskomplikowane, summer-friendly melodie (zwłaszcza te wokalne, nierzadko wyśpiewywane uroczym, chłopięcym falsetem) wchodzą w ucho za pierwszym przesłuchaniem. Dzięki takim właśnie piosenkom Williams wpisuje się w figurę amerykańskiego łobuziaka, którą uwiarygodnia permanentnym robieniem gnoju. Kiedy obrazi już wszystkich przyjaciół i pobije się z kumplem z zespołu a publiczność zrazi do siebie narkotyczno-alkoholowym bełkotem zostaje przy nim, jako ostatnia - Bethany Cosentino, jego dziewczyna i oh, przy okazji najpopularniejsza indiegirl tego sezonu, wokalistka Best Coast.

No, cierpliwości do naszego Super Soakera to ona musi mieć a mieć, to widać w jej tekstach, w których fraza „waiting by the phone” przewija się aż za często. Taka dziewczyna marynarza. Której zespół brzmi jak połączenie Ride z Blondie. Przesiąknięta reverbem gitara, zdyscyplinowane bębny i mocny, zaśpiewowy wokal, - chociaż z warstwą liryczną korespondowałoby bardziej autystyczne podśpiewywanie – to wszystko, reszta to po prostu piękne melodie. Pamiętacie The Pains Of Being Pure At Heart? No, to wiecie o co chodzi. Sweterki bliźniaki, chodzenie za rękę, palenie papierosa na pół, taki adolesencyjny romantyzm. Indie perełek w rodzaju Young Adult Friction (którego zajebistośc i that's-my'life feeling jest dla mnie ciągle nie do ogarnięcia) na Crazy For You nie brakuje. Cosentino eksploruje też wątek czekania, aż ten dupek wróci do domu, miłości nie do końca odwzajemnionej, trudnej. Kocha dziewczyna na zabój.

Koniunkturę podłapała też taka firma jedna, zestawiając Beth z Kidem Cudiem i Rostamem z Vampire Weekend w niejako z założenia letnim hicie All Summer. Słychać tam kompozytorską rękę Rostama, zwłaszcza w podbitych rytmiczną stopą , lekko karaibskich zwrotkach. Refren świetny, z fajnie przesterowanym głosem Cosentino i ogólnie catchy.

Był jakiś motyw Sleigh Bells vs Best Coast, ale walka powinna chyba zostać nierozstrzygnięta. Oba wydawnictwa trzymaja poziom i maja swoje mocne i słabsze strony. SB (heh) są znacznie ciekawsi brzmieniowo, ale maja na płycie kilka wypełniaczy, zaś BC przerażającą monotonność aranżacji obracają w swój atut i eksponują w ten sposób świetne melodie. Mimo iż nie mają liryka na miarę Rill Rill to jednak jest w tych naiwnych zwrotkach Beth jakaś prawda. No nie wiem, do mnie to przynajmniej przemawia, ale ja nie potrafię stworzyć stałego związku więc się nie odzywam.

Także, myślę, ze gitary się tego lata też obroniły. Ja wiem, że to jest może średnia propozycja zważywszy na fakt, że Body Angels EP podtrzymuje płomień podjarki delikwentem ale to jednak słabiacka epka (jak na kogo) więc dalej tam, na plażę z Best Coast/Wavves, bo można się w tej parze zakochać.

 




Skomentuj

Komentarze: 3

youthless 24 123   13/08/10, 21:48  
Wavves jeszcze nie wiem, ale wierzę w niego, bo ma chłopak talent do vibe'a takiego jakby, natomiast BC rozumiane jako Best Coast to dla mnie największe rozczarowanie tego roku, no, Bóg mnie świadkiem, że chyba. Myślałam, że po całym tym hajpie (Warnaaa? Piczfooork? Blogerzyyy?) i fakcie, iż "to-jest-przepiękna-laska-z-było-nie-było-Pocahaunted", dostanę coś na miarę chillwave'u. Czyli i ładne, i oryginalne. A to jest miłe, nawet fajne takie, ciepłe, c'nie?, ale jak płyta The Drums, wakacyjne, ale irytuje w połowie trzeciego przesłuchania. A wakacje przecież bite dwa miesiące trwają...
proserek 27 107   14/08/10, 13:49  
Best Coast zdecydowanie wypada o kilka oczek wyżej niż The Drums, onj mają ze 2 fajne piosenki na płycie.

fajny tekst, zastanawiałam się dlaczego nikt jeszcze nie napisał nic o najgorętszej parze indiesceny! :D tylko dlaczego nie ma żadnej wzmianki o Snacksie? :DD

nowa płyta Wavvesa jest b. b. fajna., nie ma co mu wypominać barcelońskich akcji z valium i ecstasy sprzed półtora niemal roku :D

The Pains Of Being Pure At Heart nigdy do mnie nie przemawiało :/ wolę Best Coast i Wavvesa
krowki 10 63   14/08/10, 14:06  
Obawiam się, że Snacks może cierpieć na syndrom dziecka znanych rodziców, nie chciałem wpędzać go jeszcze bardziej w pułapkę popularności (on pewnie teraz to czyta, autogoogling go tu doprowadził) :)