Antyklasyka PL: Red Box
2010-05-04 17:59:44
Trudno zrozumieć Polaków. A już gustów Polaków zrozumieć nie sposób. Grono płyt posiadających w naszym kraju status „kultowych”, „klasycznych”, „niezapomnianych” to nad wyraz egzotyczna i ciężkostrawna wypadkowa upodobań: dziennikarzy muzycznych ze szczególnym uwzględnieniem prezenterów radiowych – po prostu ich prywatnych preferencji; oraz społeczeństwa i jego zamiłowania do twórczości sycącej mądrą, głęboką i uduchowioną treścią oraz poruszającej umysł dzięki dostatecznie skomplikowanej formie.
Stąd też wielu „pamiętających stare dobre czasy” za kanon lat osiemdziesiątych uznaje taki koszmarek, jak płytka „The Circle & The Square” grupy Red Box, wylansowanej przez radiową Trójkę w latach osiemdziesiątych na bazie dwóch wielkich przebojów. Pierwszy to „For America”, kojarzony przez większość populacji z wyjątkowo drażniącym chorusem JERLA JERLA JERLA JERLA JERLA JERLA JEJ. Drugi to antysingiel „Chenko”, brzmiący jak kombinacja najbardziej nadętych momentów Frankie Goes To Hollywood z mającym dopiero się zdarzyć projektem Enigma. Egzemplarz albumu wygrzebałem dziś na dnie zakurzonego kartonu (szukając czegoś innego) i na zasadzie „a co mi szkodzi” postanowiłem dać mu po kilku latach jeszcze jedną szansę.
Gdy zapuścić album dzisiaj, trudno nie zatrzymać się w pierwszej chwili nad jego brzmieniem. Paradoksalnie nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, jakoby barwy i rozwiązania typowe dla lat osiemdziesiątych miały się jakoś okrutnie zestarzeć, ale jest pewien odcień tej dekady, który po latach brzmi wprost nieznośnie i tu mamy praktycznie wzorcowe wypełnienie tego wniosku. „The Circle & The Square” jest w oczywisty sposób przeprodukowane i to przeprodukowane za pomocą zabiegów, które same w sobie, pojedynczo, są przeprodukowane. Programowane w większości bębny załamują drętwotą, nawet gdy pamiętamy, że nagrania zostały zrealizowane w roku 1986, kiedy „big gated drum sound” był standardem. Tak naprawdę cokolwiek weźmiecie, wobec rytmów generowanych przez Red Box zabrzmi to plastycznie, świeżo. A już takie pozycje, jak „The Colour Of Spring”, „Skylarking” czy nawet „So” (jakoś tam przecież pokrewne – za każdym razem mówimy przecież o bogato aranżowanych, uwikłanych w koncept albumach z pogranicza popu i art-rocka) po prostu zawstydzają pozbawione jakiegokolwiek wdzięku „The Circle & The Square”.
Załóżmy, że nieczuli na brzmieniowe niuanse zatrzymujemy się na piosenkach. Znów, ten „legendarny” longplay nie broni się z żadnej strony. Mając na koncie odsłuch dobrych kilkuset albumów z tego okresu, nie przypominam sobie zbyt wielu artystów, którzy swoje melodie ciosaliby (to najlepsze określenie) w równie niewyszukany sposób. To kuriozalne połączenie epickich, przepstrzonych aranży z patetycznymi zaśpiewami, nawiązującymi a to do world music (pseudoplemienne zaśpiewy), a to do chorałów gregoriańskich, nie zapominając o upychanych gdzie-się-da chórkach dziecięcych czy egzaltowanych refrenach a la szanty... Jeśli w którymś momencie w historii popu realizatorzy i producenci przesadzali z nagromadzeniem efektów, zabiegów i eksperymentów na żywym organizmie, to w latach osiemdziesiątych, ale nawet biorąc poprawkę na ten fakt, „The Circle & The Square” jest produkcją nieznośnie przegiętą, megalomańsko NASRANĄ. Wiem, wiem, o gustach się nie dyskutuje, ale jeśli Red Box nie jest ZŁE, to co jest?
Wracając do początkowej myśli. Serio, dopóki w Polsce z dobrego popu lat osiemdziesiątych (wiecie, nie takiego „kiczowatego” i „taniego”) będzie się rekomendowało Red Box, nie dojdziemy nigdzie. Mogę poświęcić kolejnych tysiąc wpisów na polecanki sto razy fajniejszych rzeczy z tego okresu, tylko zapomnijmy o „The Circle & The Square”, tak raz na zawsze, OK?
Skomentuj