Nie jesteś zalogowany

 Rola muzyki pop w życiu bohaterów współczesnych powieści

2011-03-16 01:19:51

[ten esej został napisany prawie rok temu na zajęcia z Wiedzy o literaturze, więc wybaczcie pewne oczywistości - zdecydowałem się go wrzucić, bo mi przypomniano, że niby jest niezły]

             Literatura już dawno przesiąknęła kulturą popularną. Bohaterowie wielu współczesnych powieści często nawiązują do jej wytworów, a ich preferencje nie tylko wskazują na ich zainteresowania, czy cechy charakteru, lecz są nieodłącznym elementem ich życia oraz opisują środowisko społeczno-kulturowe, w jakim żyją. Szczególną rolę w literaturze gra muzyka pop – nie tylko odzwierciedla aktualną, szybko zmieniającą się kulturę, która odciska swoje znamię w systemie wartości postaci, jak i samym stylu ich życia, ale też niejednokrotnie staje się motorem napędowym akcji.

            Na podstawie wybranych powieści chcę pokazać jaką rolę w życiu obecnych w nich bohaterów odgrywa muzyka pop. Jakie są przyczyny takich wyborów kulturowych? Czy ich działania są w jakiś sposób umotywowane słuchaną muzyką? Czy są tylko odbiorcami, czy może łączą role odbiorców, twórców i krytyków o różnym stopniu profesjonalizacji? Czy kształtowana w ten sposób tożsamość skłania ich do utożsamiania się z jakąś grupą, na przykład subkulturą, czy są raczej nie całkiem świadomymi reprezentantami pewnych pokoleń, preferujących określone gatunki muzyki, a odrzucających inne i z czego takie preferencje miałyby wynikać? Wreszcie, chciałbym zastanowić się nad czynnikami skłaniającymi autorów do umieszczania wątków muzycznych w swoich książkach.  Ich atrakcyjność dla czytelnika jest z pewnością jednym z najważniejszych powodów, ale mając świadomość przenikalności kultury pop we wszystkie sfery życia, a więc i niemożności ucieczki od niej (jak mantrę powtarza się dzisiaj hasło „Wszystko jest popem. Pop jest wszystkim”), to z pewnością zbyt prosta odpowiedź.

            Najbardziej wyrazistym przykładem tej przenikalności jest życie Roba Fleminga, bohatera powieści Wierność w stereo (ang. High Fidelity) Nicka Hornby’ego. Rob żyje w Londynie prawdopodobnie na początku lat 90. i prowadzi swój sklep z płytami, w którym pracują i który odwiedzają ludzie bardzo podobni do niego – większość to samotni mężczyźni w wieku mniej więcej trzydziestu lat, dla których muzyka pop jest głównym obiektem zainteresowań. Rob, razem ze swoimi współpracownikami i stałymi klientami, tworzy pewną subkulturę amatorskich, snobujących się krytyków (niektórzy z nich podejmują także niezbyt udane próby własnej twórczości, ale zwykle nie mogą się zdecydować, kim chcieliby być w zespole), którzy przywiązują ogromną wagę do dobrego gustu muzycznego i to przede wszystkim na jego podstawie oceniają ludzi. Jednym z ich ulubionych zajęć jest układanie list – pięciu najlepszych utworów na stronach A albumów, pięciu utworów, które chcieliby usłyszeć na swoim pogrzebie, „Pięciu Zespołów Lub Muzyków, Których Trzeba Będzie Zastrzelić, Gdy Wybuchnie Muzyczna Rewolucja” itd. Bohaterowie przywiązują ogromną wagę do tych list, a gdy lokalna dziennikarka prosi Roba o wybranie pięciu ulubionych utworów, ten nie jest w stanie uczynić tego od razu i zmienia ją wielokrotnie – jest to dla niego bardzo ważna decyzja. Książka rozciągnięta jest między dwoma płaszczyznami. Muzyka jest tutaj tłem do niemal wszystkiego – słuchani artyści opisują charakter Roba, jego stosunek do ludzi, do fetyszyzowanych przedmiotów – płyt, których poszukuje ze starannością, które w domu „reorganizuje” po każdym rozstaniu, a jego moralność nie pozwala kupić mu kolekcji proponowanej za bezcen. Najistotniejszy jest jednak związek muzyki z drugą płaszczyzną powieści – jego relacjami z kobietami. Po rozstaniu z Laurą, jego ostatnią partnerką (którą poznał jako DJ i dla której specjalnie nagrał wtedy składankę), Rob tworzy listę pięciu najbardziej godnych zapamiętania rozstań i decyduje się sprawdzić co poszło nie tak. Zachęca go do tego piosenka Bruce’a Springsteena:

 

Bruce Springsteen bez przerwy robi to w piosenkach. Może nie bez przerwy, ale często. Znacie ten kawałek „Bobby Jean” z Born In The USA? No. Dzwoni do byłej dziewczyny, ale okazuje się, że ta wyjechała z miasta lata temu, i jest wkurwiony na siebie za to, że o tym nie wiedział, bo chciał się z nią pożegnać i powiedzieć, że za nią tęsknił, i życzyć jej wszystkiego najlepszego. Potem jest taka solówka na saksie, od której robi się gęsia skórka, jeśli człowiek lubi saksofonowe solówki. Bruce Springsteen. Cóż, chciałbym, żeby moje życie było jak piosenka Bruce’a Springsteena. Tylko raz.

 

            Laura niezupełnie podziela pasję Roba, uważając, że muzyka jest stworzona dla okazjonalnej przyjemności i nie ma sensu, by traktować ją tak poważnie, by była ona jakimkolwiek motorem napędowym życia, w którym zwykle staje na przeszkodzie do normalnego funkcjonowaniu. Uświadamia Robowi, to czego sam się obawia – w pewnym momencie dojrzała, skończyła studia prawnicze i wcieliła się w jedną z kobiet w eleganckich kompletach. Rob nie wierzy w jej szczerość, ale ma świadomość, że jego główne zajęcie – analizowanie czegokolwiek i kogokolwiek przez pryzmat muzyki – ona uważa za niedojrzałe i oderwane od prawdziwego życia. Główny bohater, obserwując swoich współpracowników i klientów sklepu, choć początkowo niechętnie, przyznaje jej rację. Nie porzuca swojej pasji, ale dokonuje w niej ostrych cięć. Jeszcze parę dni przed oświadczynami zadurza się w młodej dziennikarce lokalnej gazety, tylko dlatego, że interesują ją jego opinie i ceni jego pasję. Wcześniej zakochuje się w młodej piosenkarce, dlatego że jest w stanie wzruszyć go swoją muzyką – kocha wtedy swoje marzenie tworzenia relacji z artystką, nie tę konkretną kobietę. W końcu jednak uświadamia sobie, że trwa w błędnym kole. Z pomocą Laury dochodzi do wniosku – a jest to dla niego naprawdę duży szok kulturowy – że sympatyczni i ciekawi ludzie mogą mieć fatalny w jego oczach gust muzyczny i nie jest to powód, by ich odrzucać oraz że funkcjonowanie w związku nie opiera się na przekonywaniu drugiej osoby do swoich ulubionych wykonawców, ale raczej prezentowaniu jej tego, co zna i czego chciałaby słuchać. Książka jednak pozostawiła mnie raczej wątpiącego w decyzję bohatera – czy rzeczywiście będzie szczęśliwy marginalizując swoje zainteresowania? Czy jest to zmiana autentyczna i czy jest gotów przestać myśleć o swoich relacjach, w taki sposób jak w tym najbardziej rozpoznawalnym fragmencie powieści, z którym utożsamiają się pewnie prawie wszyscy miłośnicy tej książki?

 

Wydaje mi się, że jeśli umiejscowi się muzykę (albo książki czy filmy, czy teatr, czy cokolwiek, co każe nam czuć) w centrum zainteresowań, to nie ma szans na poradzenie sobie z własnym życiem emocjonalnym, nie ma szans na myślenie o nim jak o skończonym produkcie. I co zostaje? Wydzieranie z niego po kawałku i dokładanie do ognia, wzbudzanie namiętności po to, by znów wydrzeć kolejny kawałek, tym razem większy, aż wreszcie nic nie zostaje i trzeba zaczynać od nowa. Może ci z nas, którzy pochłaniają uczucia całymi dniami, żyją na zbyt dużych obrotach, i w konsekwencji nie potrafią usiąść i delektować się zwykłym radosnym zadowoleniem. My musimy być nieszczęśliwi, albo przeciwnie, pijani, odurzeni szczęściem, a oba te stany trudno jest osiągnąć w zwykłym, stabilnym związku. Może Al Green jest bardziej winny, niż przypuszczałem...

 

            Wydawca nazywa Wierność w stereo powieścią „pełną pokoleniowego snobizmu”. Mam spory problem z tym określeniem, bo nie do końca jestem pewien, co miałoby oznaczać. Z pewnością jest ona pewnym historycznym świadectwem pokolenia, które już raczej zanikło praktycznie wraz ze śmiercią muzyki rozprowadzanej na fizycznych nośnikach. Dzisiaj ciężko sobie już wyobrazić takie subkultury skupione wokół sklepów muzycznych – obieg muzyki i dyskusje mają obecnie przede wszystkim miejsce w Internecie. Jaki to ma wpływ na odbiorców? Wydaje mi się, że coraz ciężej ułożyć muzyczny kanon, który każdy musi znać i którego braki mógłby wytykać książkowy Barry żyjący dwie dekady później (nie znaczy to, że takie postacie już nie istnieją, ale ich byt ma coraz mniej sensu). Kultura popularna coraz pełniej realizuje swój demokratyczny sens – Internet pozwolił słuchaczom dokonywać w dużej mierze samodzielnych wyborów, na które coraz mniejszy wpływ mają profesjonalni krytycy, a co dopiero pracownicy sklepów muzycznych. Pokoleniowy snobizm może wtedy oznaczać pewien sposób myślenia fanów muzyki na przełomie lat 80. i 90., którzy fetyszyzowali przedmiot – fizyczny nośnik muzyki, którzy posiadali pewną samodzielnie (lub przy pomocy czasopism o muzyce) zdobytą wiedzę i którzy na jej podstawie wyrokowali na temat dobrego i złego gustu. Ich sposób myślenia o muzyce daje się tłumaczyć kategoriami „obiektywności” i „niezawodności” – bohaterowie Wierności w stereo nie są reprezentantami żadnej konkretnej muzycznej subkultury – właściwie nie wartościują gatunków, nie utożsamiają się z popkulturową otoczką – przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Przyjmują pozycję „interesuję się muzyką, nie wszystkim dookoła niej”, w ten sposób nieco marginalizując inne sposoby odbierania muzyki (ten wyniesiony z innych doświadczeń środowiskowych, czy w ogóle zainteresowany określonym sposobem ekspresji na bazie indywidualnych doświadczeń), a przynajmniej tak to wygląda w teorii – sami wybierają sposób odbioru sztuki, który uznają za najwłaściwszy, niewolny jednak od własnych potrzeb i doświadczeń – w końcu Rob słucha głównie piosenek o miłości, która jest głównym tematem powieści, a przyznaje się do ignorowania hip-hopu. W tym światopoglądzie coś się łamie, gdy Rob (który przecież nie jest żadnym faszystą gustów) uświadamia sobie niedojrzałość swojej postawy wobec innych ludzi. Jego zachowanie można odnieść szerzej niż do jego życia osobistego – być może antycypuje on śmierć owego „pokoleniowego snobizmu”. Dzisiaj coraz mniej osób krzyczy: „Nie znasz się na muzyce, bo nie znasz dyskografii Marvina Gaye’a”, Internet uświadomił nam, że ludzie szukają rzeczy bardzo różnych i choć dzięki powszechności muzyki i łatwego do niej dostępu, obecnie na świecie słucha i interesuje się nią więcej osób niż kiedykolwiek w dziejach, to taki „pokoleniowy snobizm” raczej dzisiaj nie istnieje. Niektórzy twierdzą, że wystarczy pożyczyć od kogoś iPoda, żeby poznać daną osobę i może być to prawdą – coraz częściej będzie on zawierał utwory, które ta osoba ściągnęła lub kupiła w pełni samodzielnie, w ten sposób dokonując szczerej kreacji swojego wizerunku, nie zaś te utwory, które chcielibyśmy w nim znaleźć, a które pozwoliłyby nam zostać dobrymi kumplami.

            Ta dłuższa dygresja nie jest zupełnie pozbawiona celu. Pete’a Tylera, bohatera powieści Requiem dla Nirvany Marka Lindquista, od Roba Fleminga różni praktycznie wszystko. Nie pomaga wyobrażenie sobie Pete’a jako Roba, który zdecydował się skończyć z muzycznymi zainteresowaniami – słucha on muzyki w zupełnie inny sposób i nadal, nawet jako prokurator, pozostaje członkiem subkultury wytworzonej w latach 90. wokół sceny muzycznej Seattle. Grunge upadł, ale Tyler wciąż odnajduje się w jego mentalności. Pete nie jest domorosłym znawcą – jest byłym muzykiem, który poznał tę scenę od wewnątrz i muzyka jest dla niego głównie nośnikiem wspomnień. Chociaż oderwał się od tego świata i zajął się normalną pracą, nadal utożsamia się z nastrojem pokolenia X (wydawca nazywa go jego typowym reprezentantem) – jest wciąż na rozdrożu, nie wiedząc z kim, jak i po co zbudować zdrowy związek, by dorosnąć, stawia więc pytania wręcz egzystencjalne. Raczej dobrze czuje się w skórze prokuratora, jednak proces, w którym musi występować przeciwko jednemu z byłych znajomych muzyków, oskarżonemu o gwałt, staje się dobrym pretekstem do wspomnień, choć nigdy przecież nie przestał on żyć rytmem tego miasta. Jak widać, wiele rożni go od Fleminga – nie muzyka jest jego głównym źródłem zainteresowań, ale utożsamianie się z pewną kulturą okołomuzyczną, dając dowód sensowności innego podejścia do muzyki, które jest mi równie obce, co Robowi (szczególnie, że jest skrajnie rockistowskie – fragment, w którym Pete boi się włączyć radio, bo może usłyszeć tam utwór Prince’a, wywołuje u mnie tylko pobłażliwy uśmiech), ale ciężko je odrzucić jako gorsze – wynika po prostu z innych potrzeb i doświadczeń.

            Pete nie tylko jest byłym artystą, ale i mieszkańcem Seattle, nadal członkiem określonego środowiska muzyczno-kulturalnego. Nie jest to Seattle z czasów świetności grunge’u – akcja powieści dzieje się w późnych latach dziewięćdziesiątych, tamtejsza scena muzyczna nieco podupadła, a sama antypopowa otoczka zdążyła zostać strawiona przez popkulturę. Proces w którym Tyler musi sądzić jednego z muzyków może być interpretowany jako próba rozliczenia się z własną młodością, klubami, koncertami, alkoholem, narkotykami i striptizerkami, gdyby nie to, że zarówno główny bohater, jak i jego znajomi, nie wydają się dążyć do takiego rozliczenia. Postawa Pete’a wydaje się jednak nieco dojrzalsza, nawet gdy czasem czuje się jak hipokryta – w procesie ujawnia się jego krytyczny stosunek do stylu życia gwiazdy rocka, czy raczej próba wyznaczenia jego granic. Bohater staje się przecież wrogiem publicznym numer jeden wśród osób przekonanych o niewinności Keitha Juniora, czy tłumaczących jego zachowanie właśnie takim a nie innym stylem życia.

            Muzyka jednak raczej wzbogaca Requiem dla Nirvany, niż jest celem w samym sobie, czyli prawie jednym z bohaterów, jak choćby w Wierności w stereo. W pierwszym rozdziale pojawiają się lakoniczne opisy kolejnych płyt i emocji głównego bohatera wywołane ich słuchaniem, ale w następnych muzyka wprowadzana jest tylko dla zarysowania tła – muzyka słuchana w samochodzie, grana w klubach i na koncertach, kompakty odtwarzane podczas seksu itd. Zastosowana jest tutaj dla wywołania u czytelnika wyobrażenia tętniącego nią miasta. Nawet jeśli stworzony przez Lidquista świat nie wydaje mi się do końca rzeczywisty, to łatwo jest ulec jego urokowi.

            Muzyka pop z Vittuli szwedzkiego pisarza Mikaela Niemi korzysta z muzyki w zupełnie inny sposób, niż książki wyżej wspomnianych anglojęzycznych autorów. Powieść opowiada o chłopięcym dojrzewaniu w małym miasteczku Pajala w dzielnicy Vittula na pograniczu fińsko-szwedzkim, w latach sześćdziesiątych. Opowiadana z perspektywy Mattiasa, narratora i głównego bohatera książki, jest sentymentalną retrospektywną afirmacją tego okresu życia, w której realne wydarzenia mieszają się z surrealistycznymi zdarzeniami na granicy snu, a sfera wydarzeń nie oddziela się zupełnie od sfery chwilowych wrażeń, których wizualizowane wyobrażenia natychmiast ewokowane są przez narrację. Muzyka gra tu nie jedną rolę – odkrywa przed Mattiasem i jego kolegą Niilą zupełnie inny świat, zachwyca ich czystym pięknem, pobudza do aktywności i twórczego wyrażenia siebie, kształtuje ich osobowość, seksualność i wyobrażenie swojej męskości, zarazem kwestionując najczęściej przyjmowany jej model i pozwala łączyć sferę wyobraźni z rzeczywistością.

            Muzyka pop staje się dla bohaterów Muzyki pop z Vittuli naturalnym sposobem ekspresji, w przeciwieństwie do wymuszonych, sztucznych szkolnych lekcji muzyki opartych bardziej o muzykę kanoniczną lub ludową. Zajmowanie się muzyką było też czymś niegodnym mężczyzny:

 

Ale my, chłopaki, siedzieliśmy niemi jak ryby, a gdy omiatał nas radar nauczycielki, poruszaliśmy wargami – nic więcej z tego nie było. Śpiewanie było niegodne mężczyzny. Knapsu. Milczeliśmy zatem.

 

Narrator wyjaśnia knapsu jako tornedalsko-fińskie słowo oznaczającego „babski”, czyli coś czym zajmują się tylko kobiety.

           

Można by powiedzieć, że rola mężczyzn w Tornedalen ogranicza się tylko do jednego: nie być knapsu. Brzmi to jasno i zrozumiale, ale całość komplikują specjalne reguły, wymagającego dziesiątków lat na przyswojenie, coś czego są w stanie doświadczyć zwłaszcza mieszkający tu mężczyźni z południowej Szwecji.

 

Nie mniej jednak, emocje które są wywoływane podczas prób i występów założonego przez chłopców zespołu, są niezwykle intensywne. Wydaje się, że jest to ich naturalny sposób ekspresji – niezależnie od żmudnej pracy, świadomości niedoskonałości technicznej czy fatalnych pierwszych występów. Silne zaangażowanie bohaterów skłania ich do zastanowienia się, czy muzyka rockowa też jest knapsu. Jako coś niepraktycznego, niezwiązanego z walką o przetrwanie, czy ciężką pracą bez wymierzalnych efektów, śpiewane i to w miękkim języku angielskim, oczywiście utożsamiane jest z tym, co babskie, nawet jeśli chłopcy trafnie spostrzegają, że rock grają głównie mężczyźni, a ekspresja w nim jest agresywnie męska. Symboliczny jest w tym wypadku występ ich zespołu na rodzinnym przyjęciu urodzinowym, które przeradza się w wielką libację, będącą jednym z najbardziej męskich rytuałów. Bohaterowie grają tam stare szlagiery i tradycyjne pieśni w języku szwedzkim, oczywiście przearanżowane w formę dającą się odegrać na rockowym instrumentarium. Reakcja mężczyzn wskazuje na ich własny problem z akceptacją knapsu – pijani mężczyźni reagują na występ wzruszeniem, choć i wstydem wywołanym taką reakcją emocjonalną – nie wygłaszają wielkich pochwał, ale chcą wznosić toasty z młodymi muzykami.

            W tej powieści muzyka jest ściśle związana z kreowaniem tożsamości i walki o nią – fascynacja muzyką nie jest również dobrze widziana w szkole, wiąże się z fizycznymi atakami i prześladowaniem. Istotne są inspiracje jakie chłopcy wynoszą z kontaktu z nowym nauczycielem muzyki, który przyjeżdża do Pajali (jego obcość, w odniesieniu do tutejszego rozumienia męskości, ma istotne znaczenie – mówi on nawet innym, ale jednak, co dziwne, w jakiś sposób rozumianym przez mieszkańców językiem) i nie tylko organizuje im profesjonalny zestaw instrumentów, ale staje się mentorem, inspiruje swoim talentem i zachwyca gitarowymi solówkami. W końcu ich występ w szkole, zupełnie nieudolny technicznie, prawie kończący się przypadkowym zniszczeniem sceny, przekonuje innych uczniów – nawet jeśli wyglądał jak katastrofa, to była ona szczera i bezpretensjonalna i trafiała we wrażliwość tamtejszej młodzieży, mimo wszystko zainteresowanej próbami kreatywnego wyrażania siebie, dążenia do czegoś nowego, lepszego, wyrwanego z szarego, pozbawionego perspektyw życia w podupadłej miejscowości. Pomaga im też niejaki Erkki, który zafascynowany możliwością zostania perkusistą, występuje przeciwko prześladowcom członków zespołu – to znak, że ich hobby przestaje być pogardzane, a staje się wręcz pożądane.

            Książka kipi wrażeniami i przeżyciami Mattiasa, które warto opisać z różnych perspektyw, ale zdecydowałem się skupić na tych fragmentach, które najsilniej wiążą się z tematem książki, czyli dojrzewaniem, a więc kształtowaniem i obrony tożsamości. Nie mogę jednak odmówić sobie przytoczenia fragmentu opisującego reakcję na pierwszy odsłuch singla Beatlesów – jest to niesamowity przykład opisu emocji wywoływanych przez słuchaną muzykę, szczególnie prezentującą zupełnie nieznany dotychczas sposób ekspresji i nowatorską kompozycję.

 

   Grzmot! Strzelił piorun. Beczka prochu wybuchła i rozsadziła pokój. Tlen się skończył, a chałupa zawirowała z zawrotną szybkością. Przyklejeni byliśmy do ściany jak znaczki, a krew cisnęła się do serca, zbierała w czerwoną bryłę, zanim wszystko odwróciło się i wystrzeliło w przeciwnym kierunku, ku koniuszkom palców u rąk i u nóg, krwawoczerwone ościenie żyłek na całym ciele, aż dusząc się, rozdziawiliśmy usta jak ryby.

   Minęła wieczność, nim wirowanie ustało. Powietrze ze świstem wróciło przez dziurkę od klucza, a my plasnęliśmy o podłogę jak dwie mokre szmaty.

   Rock ‘n’ roll music.

   Beatlesi.

   To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

   Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy wykrztusić słowa. Leżeliśmy tylko i krwawiliśmy, jałowi i szczęśliwi w dzwoniącej ciszy. Potem podniosłem się i włączyłem jeszcze raz.

   Znów to samo. Niepojęte. Tego nie mogły stworzyć ludzkie istoty.

 

            Właśnie niesamowita szczerość reakcji jest dla mnie niezwykle atrakcyjna w sposobie, jaki o muzyce pisze Niemi. Podobnie szczery odzew, choć dużo mniej intensywny i odgrywający znacznie mniejszą rolę, charakteryzuje bohaterów Norwegian Wood (tytuł pochodzi od piosenki The Beatles z albumu Rubber Soul), powieści Haruki Murakamiego. Tytułowy utwór to zresztą ulubiona piosenka Naoko, wybranki głównego bohatera powieści, Toru Watanabe. Akcja powieści, tak jak i Muzyki pop z Vittuli, dzieje się w latach sześćdziesiątych, choć jej miejscem jest Tokio. Powieść nie obfituje w opisy reakcji na muzykę puszczaną z płyt – bohater-narrator wspomina o sześciu płytach słuchanych w kółko z Naoko, ale wiemy tylko tyle, że były to wszystkie płyty, jakie w tym momencie posiadał – nie rozmawiają o nich, ani nie reagują tak emocjonalnie, jak chłopcy z powieści Niemi. Watanabe pracuje w sklepie muzycznym, wysyła Naoko płyty w prezencie, ale nie to jest tu istotne. Muzyka zaczyna odgrywać ważniejszą rolę dopiero wtedy, gdy jest samodzielnie odgrywana – Reiko, znacznie starsza współlokatorka Naoko w ośrodku dla osób z problemami psychicznymi, gra jej na gitarze jej ulubione utwory, w tym oczywiście Norwegian Wood. Jest to przeżycie łączące i wykonawcę, i słuchającego.

            Intymność tego przeżycia podkreśla pogrzeb Naoko, który zorganizowali Watanabe i Reiko, uważający, że nie została ona godnie pożegnana. Jest to moment symboliczny, w którym godzą się pożegnać bliską im osobę. Reiko gra na gitarze ulubione piosenki Naoko, mnóstwo utworów Beatlesów, gitarowe wersje Ravela i Debussy’ego, utwory Gerschwina, Boba Dylana, The Beach Boys, Steviego Wondera i wielu innych – łącznie pięćdziesiąt piosenek. Wydaje się, że z każdym kolejnym utworem bohaterowie są coraz bardziej pogodzeni ze śmiercią Naoko. Fragment przepełniony jest atmosferą spokoju, refleksji i przyjemności odczuwanej z grania i słuchania ich ulubionych melodii.

            Kontakt z muzyką jest bardzo indywidualnym doświadczeniem – ten truizm zostaje dodatkowo potwierdzony mnogością ról, jakie odgrywa ona w życiu bohaterów powieści współczesnych. Udało mi się opisać tylko niektóre z nich, ale warto przypomnieć jeszcze takie pozycje jak American Psycho Bretta Eastona Ellisa, gdzie sceny brutalnych morderstw przeplatają się z fragmentami biografii ulubionych wykonawców bohatera książki, Patricka Batemana, czy powieści Tequila i Chłopaki nie płaczą Krzysztofa Vargi. Takich pozycji jest zresztą na rynku dużo więcej, po wątki muzyczne sięgają choćby Andrzej Stasiuk i Milan Kundera. Muzyka popularna świetnie czuje się w literaturze – jej uniwersalność, a zarazem różnorodność i mnogość świetnie służy nakreślaniu charakteru postaci, co pozwala czytelnikowi łatwiej się z nimi utożsamiać, bądź odczuwać kompletną obcość poprzez niepodzielanie przekonań. Jest to więc zabieg dość ryzykowny, ale zawsze znajdujący swoją grupę docelową – dotyka się tutaj delikatnych sfer smaku i gustu. Jest jednak pewne, że bohaterowie opisani przy pomocy muzyki pop, stają się bardziej rzeczywiści i bliscy współczesnemu czytelnikowi, niejednokrotnie niepotrafiącemu wyabstrahować swojego bytu z uwielbianej muzyki.

            Wybór powieści był nieprzypadkowy – każda z nich prezentuje nieco inny sposób percepcji muzyki, związany z kategoriami artysty (twórcy), odbiorcy i krytyka. Istniejący wewnątrz pewnego środowiska muzycznego Pete postrzega muzykę w inny sposób (i tak kreowany jest jego literacki świat), niż fascynat Rob, który widzi ją mniej zakorzenioną w kontekście, za to silniej w jego indywidualnie kształtowanych potrzebach i guście. Mattias z kolei przeżywa muzykę Beatlesów tylko abstrakcyjnie (poprzez małą ilość źródeł) odczytując czym jest nowatorski rock ‘n’ roll, przede wszystkim odnajdując w nim zarówno zabawę, jak i sposób ekspresji własnej tożsamości. Podobnie jak bohaterowie z książki Murakamiego, staje się on członkiem twórczej wyobrażonej wspólnoty, mimo funkcjonowania w skrajnie innych środowiskach. Muzyka The Beatles dociera zarówno do Tokio, jak i prowincjonalnej Pajali, znajdując sobie odbiorców spragnionych muzyki wyrażającej ich wrażliwość. Należy oczywiście pamiętać, że obie powieści dzieją się w latach sześćdziesiątych i nie za bardzo jest jeszcze o co się kłócić – pop jest wielką wartością integrującą (mimo tego, że u Murakamiego pojawia się pokolenie dzieci kwiatów, a bohaterzy Niemiego niekoniecznie reprezentują hippisowski nastrój), która dopiero ma zostać rozbita, zgodnie z rozwarstwianiem się i demokratyzacją gustów. Uważam zresztą, że nie przypadkiem  miłośnicy skrajnie różnych gatunków muzyki niejednokrotnie zgadzają się w uznaniu dla artystów tworzących w owej psychodelicznej i przełomowej dekadzie i nie wynika to tylko i wyłącznie z istniejących w niej źródeł tych różnych typów muzyki rozrywkowej.

            Napędza fabułę, niejednokrotnie wyraża gust autora, pomaga umiejscowić akcję powieści w określonej dekadzie i staje się predyspozycją do oddania jej nastroju – muzyka pop, którą z literaturą pozornie łączą tylko teksty utworów i raczej nie daje się łatwo osadzić w rytmie beletrystyki, daje jej szereg zastosowań. Pop naprawdę jest wszystkim i wszystko przenika, łącznie z głowami współczesnych pisarzy, którzy – parafrazując przebój zespołu Wham! – jak każdy czasami po prostu budzą się rano z linią basu.

 

 Bibliografia

1.  N. Hornby, Wierność w stereo, Axel Springer Polska, Warszawa 2005

2.  M. Lindquist, Requiem dla Nirvany, Zysk i S-ka, Poznań 2003

3.  M. Niemi, Muzyka pop z Vittuli, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2003

4.  H. Murakami, Norwegian Wood, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2009

 

 

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 2

romanoski 24 18   18/03/11, 09:50  
hej!
Czytałem pierwsze dwie pozycje w czasach zamierzchłych. Za pozycję numer 4 właśnie się zabieram. Praca bardzo fajna :)
glebockim 21 14   20/03/11, 14:18  
jezu, ta praca wpędza mnie w głębokie kompleksy pod względem mojej pracy maturalnej