Nie jesteś zalogowany

 Z archiwum polskiej piosenki 5/18

2010-12-31 05:40:33

Drogi pamiętniczku, wczoraj kaszlałem, kichałem, miałem gorączkę i strzykało mnie w prawym jądrze. Przypomniało mi to o konieczności napisania kolejnego odcinka na temat kolejnego dobrego polskiego utworu.

Duża część moich znajomych para się pisaniem o muzyce (wiem, pamiętniczku, wiem). Część z nich, jak ku wielkiemu samozadowoleniu się dowiedziałem, śledzi moje brednie. Jeden z nich, skrzyżowanie islandzkiego szczypiornisty i Andy'ego Partridge'a, spróbował kiedyś zgadnąć, jaką to piosenką zajmiemy się dziś. Zabawne, że prawie trafił - strzelał w dobrą płytę, acz w niedobrą ścieżkę, typując do rozkminki utwór tytułowy. Nieeee. "Deszcz w Cisnej" to wszak dżobowy klasyk; jakbym dobrze poszukał, to bym pewnie nawet do niego nuty w domu znalazł. A ja nie będę szedł na łatwiznę! Nawet podwójnie nie będę szedł - albowiem postanowiłem tym razem nie wymądrzać się bezzenzu na temat analizy harmoniczno-melodycznej, a zamiast tego skupię się na szukaniu odniesień, paraleli, podobieństw, przypisów i glos. Tym samym podnoszę sobie poprzeczkę już na poziom korony stadionu, bo wiedza moja o muzyce lat 70 jest szczupła jak ja sam 70 lat temu. Obnażam się zatem. Patrzcie.

Krystyna Prońko "Trawiaste przywidzenia", 1976.

Po co w ogóle szukać odniesień, paraleli i tak dalej? Oczywiście, żeby potwierdzić kolejną z moich kulawych tez. Jak pisał Jerzy Urban o Erneście Skalskim: "ostre jego i, co zaskakujące, doskonale pisane teksty były mieszaniną świętej racji i demagogicznej żonglerki danymi, zawsze układających się w jego artykułach tak, by podeprzeć tezy autora". Teza autora brzmi: żeby nagranie dokonane na peryferiach rozwoju muzyki rozrywkowej przetrwało próbę czasu, powinno mocno czerpać horyzontalnie i wertykalnie z tego, co na razie jest mu obce lub (częściej) rzadkie. Horyzontalnie - znaczy rżnąć z geograficznie odległych, a przodujących w dziedzinie obszarów. Wertykalnie - szukać inspiracji w gatunkach dalekich estetycznie, a poszerzających optykę.

"Trawiaste", spełniając oba postulaty, a nawet je łącząc, rozprzestrzeniają się halucynogennie na cały układ osi. Twórcy, a więc w tym przypadku Janusz Koman (to jego orkiestra pogrywa z artystką na całej płycie i pewnie dlatego Koman napisał LWIĄ CZĘŚĆ materiału, spychając nadwornego songwritera Prońko - skądinąd genialnego Jacka Mikułę - do roli kamerdynera) i Wojciech Waglewski (ten), zaczerpnęli hojnie, unieśmiertelniając numer - moim zdaniem. Jako że trwa on prawie 13 minut, mieli czas by rozsądnie rozłożyć pożyczone elementy.

Po kolei: okrągłe, miękkie, rasowe brzmienie (leciutko sflange'owany jazzbass, krótkie masywne gary, stłumione i spogłosowane perkusjonalia, clavinet ożeniony z hammondem i takimi tam, ogólne bogactwo aranżu) oraz ekwilibrystyki wokalne sięgające rejonów siedmiokreślnego C natychmiast przywodzą na myśl płyty Minnie Riperton, produkowane przez Steviego Wondera. Płyty z 1975 roku. Pierwszy plus. Minnie Riperton pozostaje ikoną dla rzesz nusoulowych wokalistek, ze szczególnym uwzględnieniem Erykah Badu, ponieważ to Erykah zwykła umieszczać na końcach swoich albumów monumentalne, sięgające miary 10 minut kompozycje. Jasno widzimy, że kto inny robił to wcześniej. Drugi plus. Czarny jazzujący feeling nagrania bardzo elegancko miesza się z białym, prog-hardrockowym przelotem. Znamy to, w nowoczesnym wydaniu choćby z płyt blackmetalowców konstytuujących Jaga Jazzist. Którzy srywali wesoło w norweskie pieluszki - jeśli w ogóle srywali - gdy to nagranie ujrzało światło. Znów antycypacja, niniejszym trzeci plus. Dodajmy arabizujące elementy, jak niemal oktawowe wibrata (4:21 choćby) i mikrotonowe przesuwy (wszechobecne w drugiej części utworu). Czwarty plus. Ach tak, drugie pół "Trawiastych". No cóż. Od szóstej do dziewiątej minuty mamy do czynienia z jakimś kurwa Pendereckim, to już nie jest muzyka rozrywkowa, ja tu słyszę wręcz sonorystyczne podejście do materii dźwiękowej. Tak, wiem, drogi pamiętniczku, Pink Floyd i inni dawno już stosowali zapis klastrowy. Ale u nas? Koman Band i orkiestra PR i TV w Łodzi, aspirujące zgodnie do akompaniamentu w Sopocie i Opolu? Hm, może i bardziej to pasuje do nich właśnie, przecież Gilmour i spółka nigdy nie byli wynajmowani do grania współczechy; a nie zaryzykuję podobnego twierdzenia w odniesieniu do zespołu towarzyszącego Krystynie Prońko. Tym lepiej dla tego drugiego. Piąty plus. Dla mnie.

Gdyż wykazałem. GWOLI uczciwości powiem, że z samych kwitów (poza wspomnianymi wycieczkami w tren ku czci ofiar Hiroszimy) numer nie powala jakoś strasznie. Owszem zajebisty, ale w tym samym czasie byle King Crimson zaszło już dużo dalej. Czy ja nie za dużo wymagam? Nieeee. Ponadto szkoda, że wspomniana część swobodna została skrócona kosztem na przykład dość gównianej solówki gitarowej; słychać kilka ewidentnych, dokonanych żyletką cięć, choćby na 7:37, co wystawia nienajlepsze świadectwo tnącemu i całej reszcie podmiotów odpowiedzialnych. No i tekst - jedna z pierwszych zagrywek Bogdana Olewicza - też nieco pozostawia (rozpaczliwa próba znalezienia rymu do "szybie" = FAIL, jak mawiają niektórzy).

Mimo kilku niedoróbek, nadal jest to wielka sprawa. Że tak monumentalne, ambitne i smaczne - prawie jak rum Wood's Old Navy* - dzieło powstało wtedy i tu. I że zostało tak zagrane, tak nagrane i tak zrecenzowane.

POSŁUCHAJ

W kolejnym odcinku wezmę na warsztat najmłodszego przedstawiciela składanki i pofolguję swej gorliwości neofity rozbierając kompozycję na czynniki pierwsze. Krótko mówiąc, będzie nie do czytania.

* rum Wood's Old Navy - nie umiem opisać nie popadając w skrajną egzaltację, spróbujcie sami.

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 5

domagalski 20 74   01/01/11, 20:35  
Bardzo to waglewskie. Momentami wręcz zapowiedź pierwszej płyty Voo Voo.
pagaj 2 20   01/01/11, 21:04  
nie wiem jak innym, ale mnie to się nie chce ściągnąć. zshare obsysa.
domagalski 20 74   01/01/11, 22:54  
Też miałem problem - przesłuchałem na stronie, ale ładowało się strasznie długo.
iammacio 76 381   02/01/11, 23:27  
po takim opisie aż strach słuchać;p i tak, zshare obsysa [2]
oblyman 9 2   11/05/11, 14:02  
Zajrzałem do trawiastych i .. w zasadzie spadłem ale spokojnie wstając, ale przewaga odczuć pozytywnych. drugi raz spadłem na innym kawałku K. Prońko z tej samej płyty (nie podam nazwy bo i tak nikt nie przesłucha) gdzie jadą kompletnie atmosferą z... "Aury" Milesa Davisa (która po latach urasta dla mnie dla najlepszej płyty z udziałem MD). Kto zna tę płytę to wie że drugi przysiad musiał nastąpić w momencie wejścia wokalu K.P.