Nie jesteś zalogowany

 podziemie do sześcianu: komodore czipmjuzik

2011-09-01 04:20:53

z góry przepraszam za to. musiałem w końcu. poza tym, chipmusic to naprawdę jest jeden z ostatnich bastionów muzyki kompletnie podziemnej, niepoznanej na żadną skalę, niezależnej od wszystkiego, zamkniętej szczelnie jak wrota do sukcesu. a przy tym ciekawej - jeśli już się przejdzie przez specyfikę.

warunkiem niemal sine qua non przynależności do GRONA jest posiadanie ośmiobitowego komputera back in the days. wiadomo: Spectrum, Atari, Commodore, Amstrad, Sharp, SVI, BBC, Apple II. albo przynajmniej Gameboy czy konsole NES/SNES lub podobne. każda z tych maszyn miała zamontowany specjalny programowalny generator - analogowy syntezator (komputery zwykle subtraktywny - to taki jak np. Juno 106 czy Minimoog, konsole częściej FM-owy - jak np. Yamaha DX7), o większych lub mniejszych możliwościach. krótko: ktoś w młodości srał po nogach słuchając soundtracków z gier na jedną z tych platform? już jest skończony. prędzej czy później wróci.

a zatem chipmusic to jest muzyka dla bardzo niewielkiego procentu populacji. chociaż nazwą tą zwykło się chrzcić wszystkie utwory muzyczne, których pełny zapis - tak jak pełnym zapisem "Anarchy in the UK" będzie czteromegabajtowy plik mp3 lub trzydziestokilkumegabajtowy plik wav - nie przekracza 64 kilobajtów (!), ja na użytek swój dodaję warunek drugi - musi ona wykorzystywać oryginalny układ scalony syntezujący dźwięk (a nie przetwornik D/A). czemu? bo to jest najfajniejsze - mieć jasno nakreślone ograniczenia. jeśli robisz na Spectrum, to wiesz że nie zrobisz nic ponad możliwości chipa AY i to już jest wyzwanie, ale jeśli jednak chcesz je przekroczyć i dotrzeć tu gdzie nikt przed tobą, chcesz mieć witaminy - próbuj... gdy się uda, dostaniesz owację na stojąco od ludzi potrafiących to docenić. no i z miejsca spodziewaj się wysypu epigonów. a jeśli słuchasz muzyki na Spectrum i usłyszysz coś, co wydawało się od zawsze (zawsze = 30 lat) niemożliwe - jest to tak imponujące, jak byłoby np. zagranie perkusji na gitarze. akustycznej, bez midi i triggerów!

scena chipmusic trwa twardo do dziś, główną przyczyną jest brzmienie. sound tych generatorów/syntezatorów jest absolutnie niepowtarzalny. NIC KURWA nie brzmi jak np. Commodore. bynajmniej nie utożsamiam nurtu z tą akurat platformą; przytaczam ją jako dobry przykład, ponieważ to na niej skupia się wystarczająco duża i interesująca część bieżącej aktywności pasjonatów gatunku; dodatkowo, to właśnie generator dźwięku z Commodore 64, czyli SID, słyszymy - zsamplowany lub włożony w sławetny syntezator o nazwie SIDstation - w np. "Do It" Nelly Furtado, "Ayo Technology" 50 Centa, "Gimme More" i "I Shouldn' Be Sad" Britney Spears, "Kernkraft 400" Zombie Nation, "No One" Alicii Keys, "Sometimes" Cassie czy u Crystal Castles, Frankmusik, Mr. Oizo, u dubstepowców, w trackach Jokera czy Kode9 choćby, i wielu innych.

jest też powód numer dwa atrakcyjności chipmusic. wspomniane potwornie ograniczone możliwości - tak ograniczone, że byle archaiczny telefon komórkowy ma większe - dające muzykowi do dyspozycji maksymalnie trzy kanały (czyli: jednocześnie mogą być odtwarzane tylko trzy dźwięki), zmuszające do nadzwyczajnej kreatywności, by muzyka nie brzmiała ŚMIESZNIE. odbiorca natomiast jest w stanie natychmiast usłyszeć przejrzyście kompozycję. tu nie ma żadnego nawarstwiania aranży, żadnych efektów studyjnych (wulgarny pogłos zjada dwa kanały na trzy), żadnego barokowego oszustwa. jak w sytuacji, gdy ktoś siada z gitarą i śpiewa - nic tu nie zamaskujesz; jeśli kwity są dobre, to są dobre.

wyjątkowe brzmienie, o którym napomknąłem powyżej, bywa atutem, lecz przekleństwem zarazem. ponieważ proste fale prostokątne, pulsacyjne, trójkątne, piłokształtne i ordynarny biały szum brzmią - no cóż - mocno surowo i serowo. ale co się robi w takich przypadkach? się kombinuje. nakłada filtr, używa synchronizacji i modulacji dookrężnej, miesza jedną falę z drugą, płynnie zmienia wypełnienie fali pulsacyjnej i stosuje inne tricki, oszukujące słuch bardziej niż jakakolwiek mptrójka - psychoakustyka kłania się do ziemi. w arsenale są m.in. arpeggia (czyli bardzo charakterystyczne szybkie odtwarzanie kolejnych nut, symulujące akord, tzw. woda), współdzielenie ataku (dzięki temu np. bas i perkusja mieszczą się w jednym kanale), multispeedy (technika ciut podobna do oversamplingu: w pełni kontrolowane zwiększanie 'rozdzielczości' fali dźwiękowej), pseudo-pogłos (ucinanie 'ogona' dźwięku przez ten sam dźwięk, ale zagrany ciszej), pozorne filtrowanie uzyskiwane poprzez phasing, selektywne filtrowanie (podbijanie alikwot dających wrażenie współbrzmienia, a nie pojedynczego dźwięku - najtrudniejszy trick, stosowany tylko przez dwóch muzyków na świecie) i kilka innych. w tym - dorzucanie do czysto analogowej syntezy również sampli, choć konstrukcja Commodore (ani żadnego innego ośmiobitowca) NIE PRZEWIDUJE odtwarzania digitalizowanego dźwięku. geniusze programowania doprowadzili jednak nawet do tego, że dziś można już uzyskać na tym polu nawet 4 kanały sampli. o czym wspomnę szczegółowo później.

stylistycznie natomiast w obecnej dekadzie chipmusic doszła do takiego wyrafinowania, że brzmi - albo raczej może brzmieć w odpowiednich rękach - po prostu jak specyficzna odmiana muzyki elektronicznej. ponieważ największy przełom w materii nastąpił właśnie na początku minionej dekady, kiedy do roboty zabrali się ludzie zarażeni wirusem chipmusic we wczesnej młodości. wykorzystując wszystkie sztuczki wynalezione na przestrzeni 30 lat, chłopcy z całej Europy, z Rosją włącznie, a także Japonii, Australii i Ameryki Północnej, produkują (właściwie - programują, bo tu się nie gra ani nie kręci gałami, tylko karmi scalaka bezpośrednio zerami i jedynkami) wartościową muzykę na złomie za 10-20 euro. nie muszą już mieć kompleksów wobec 'prawdziwej muzyki' (bo prawie każdy z nich zajmuje się nią w realu), choć czerpią z niej oczywiście, kreując własną, przytulną, paralelną rzeczywistość. czasem spotykają się na imprezach w Eindhoven, Malmoe, Helsinkach, Bingen, Trencinie czy Katowicach, gromadzących im podobnych i prezentują efekty wielogodzinnej pracy. żeby było śmieszniej - widząc ciągłą aktywność tejże sceny, jej legendy, ludzie którzy dawno temu porzucili przestarzałe maszyny na rzecz spraw poważniejszych, wracają do gry, nieraz znów dyktując warunki. oczywiście nie wszyscy z tych szajbusów zajmują się dźwiękiem - niektórzy rysują (tu też objawia się pogarda dla ograniczeń sprzętowych: tylko 16 kolorów? rozdzielczość tylko 320x200 pikseli? a może się założymy?), niektórzy są programistami kodującymi tzw. dema, czyli skrótowo objaśniając teledyski, ale hard-coded (tu też objawia się... etc.), nie ma tu żadnych flashów, żadnych skróconych dróg, wszystko zaprogramowane OD SKRECZU, poprzez mozolną, wysoce trickową dłubaninę w kodzie maszynowym, czyli zasadniczo także w zerach i jedynkach, przez artystę. stworzenie kompleksowego dema trwa od miesiąca do kilku lat - daje to niejakie pojęcie o złożoności zadania i mistrzostwie warsztatu. są jeszcze crackerzy, hardware guru, ascii-makerzy, swapperzy etc. jak śpiewał dziadek: there is no such thing in life as normal.

no, ale nadszedł czas na gwóźdź (w dupie...): skompilowałem oto dla odważnych oczko, czyli 21 najlepszych kawałków - w scenowym slangu: zaków - stworzonych na Commodore 64 w okresie 2001-2010. małe ostrzeżenie - ja sobie zupełnie nie wyobrażam, że ktokolwiek z czytających zajara się kwestią. gdyż wymaga to, jak sądzę, przygotowania określonego na początku drugiego akapitu. może się miło rozczaruję, choć artykuł niniejszy piszę wyłącznie po to, po co tworzą ludzie konstytuujący komputerową demoscenę, zwłaszcza ośmiobitową - BO MI TO PRZYJEMNOŚĆ SPRAWIA.

nie mogłem tym razem, niestety, zastosować ograniczenia 'żadnych kolegów', gdyż wyeliminowałoby to dobrze ponad pół zestawienia. zamiast tego zastosowałem zasady 'żadnych coverów' i - tradycyjnie - 'jeden twórca = jedno dzieło'.

po kolei: imię i nazwisko pacjenta (ksywa / grupa) - tytuł numeru - kraj pochodzenia - rok produkcji.

21) thomas egeskov petersen (laxity / maniacs of noise) - joe gunn - DEN - 2007

na początek znakomita mimikra klasycznego stylu spod znaku Roba Hubbarda. oprócz niego, również John Williams zostaje przywołany - motyw przewodni zaprawdę godny kolejnego sequelu czy prequelu gwiezdnowojennego. potem już odpływamy w staroegipskie skale jakieś, co też przyjemnie łaskocze mózg.

20) adam wacławski (wacek / arise) - pull the plug (biba 2 mix) - POL - 2002

high energy techno. Adam od lat walczy o to, żeby muzycy nie kserowali non stop tzw. starej szkoły w poszukiwaniu dreszczyku nostalgii (paaaa, zrobiłem coś jak Galway w 1986 roku! no ekstra, tylko po co...), sam będąc non stop w awangardzie i z biegiem czasu znajdując coraz więcej myślących podobnie.

19) dennis hildingsson (rusty 46 / ?) - breath - SWE - 2006

nie wiem, ile trzeba wypić, żeby tak dobrać nuty. od 1:48 nie wiem jeszcze bardziej. gość musiał kilkanaście razy pobierać numerek.

18) otto jaervinen (soundemon / dekadence) - manky the toilet warrior - FIN - 2010

potępieńcze wrzaski w industrialnym piekle. bez perkusji, ale nie bez muzyki, która wyłania się stopniowo z hałasu i chaosu. ciekawostka techniczna: wykorzystany jest tu nowy kształt fali dźwiękowej, który wynalazł - i jako jedyny umie zastosować - Otto właśnie.

17) timo taipalus (abaddon / damage) - sailing - FIN - 2003

a jazz da się zrobić na Commodore? da się, pewnie. tu akurat w dość konserwatywnej, ale za to eleganckiej odsłonie.

16) marcin majdzik (psycho / miracles) - wot da funk - POL - 2007

zero linii melodycznej, sam groove (zwróćcie uwagę na świetne riffy basu), na bardzo dopracowanych, tłustych instrumentach. w zasadzie Kamp! mógłby to wziąć, dołożyć wokale i byłby z tego całkiem na czasie numer.

15) martin nordell (maktone / fairlight) - wok zombie - SWE - 2004

i skrajnie odmienne podejście - tylko jeden instrument na jednym kształcie fali, jesteśmy w filmie animowanym i zwiedzamy sobie zamek, w którym straszy, a przygrywają nam organki parowe.

14) gerard hultink (gh / toondichters) - dying star - NED - 2008

bardzo podobnie brzmi przeszło połowa muzyki zrobionej kiedykolwiek w ramach chipmusic, bo to jest cholernie wpływowy styl Vibrants właśnie, kopiowany do znudzenia przez dekady. tyle, że mało kto ma w jego obrębie tak dobre progresje akordowe, i tyle pomysłów na partie solowe, co Gerard.

13) toni nisula (barracuda / extend) - raggaefortress - FIN - 2007

jeden z najoryginalniejszych - i, co smutne, najmniej znanych - ośmiobitowych kompozytorów udaje Aphex Twina na dziwacznych przesunięciach modalnych.

12) vincent merken (_v_ / viruz) - crossdressing bruce lee since 2008 - BEL - 2008

jeden z ostatnich na mojej liście standardowo aranżowanych (melodia + akordy + sekcja) kawałków - z tak ładnie zagęszczoną, pseudoorientalną melodią, że musiałem.

11) arman behdad (intensity / cosine) - electric jesus - GER - 2006

Arman dokonał niemożliwego - znalazł totalnie autorskie, masywne jak żadne inne, brzmienie na maksymalnie już, zdawałoby się, wyeksploatowanym polu. niestety, jego wyobraźnia w kwestii doboru połykanych pigułek była równie nieokiełznana i już go nie ma wśród nas :(

10) wojciech radziejewski (shogoon / elysium) - polyphonica - POL - 2008

ten świetnie wykształcony kierunkowo kolega przeanalizował wszelkie fugi i post-fugi świata, za czem zaproponował własną. przypomina to trochę nagrania Marcina Maseckiego na Crumar (taki bardzo prymitywny syntezator) solo.

9) eddie svard (ed / wrath) - rotar nut pop - SWE - 2001

microhouse? i to kurwa jeszcze jak!

8) sascha zeidler (linus / crest) - i swore a vow on my dying breath - GER - 2006

Sascha dopiero od niedawna bawi się tą zabawką, ale już zyskał powszechny poklask za krystalicznie czysty, potężny hi-fi sound i wielką wyobraźnię harmoniczną. nie dziwne, zważywszy, że W CYWILU jest producentem i pianistą.

7) fredrik hedvall (mindflow / triad) - wooloop - SWE - 2001

ultra minimalizm, pozornie kompletnie nic się nie dzieje, słuchałem tego kiedyś w kółko przez godzinę.

6) owen crowley (conrad / onslaught) - sleepless work - ENG - 2009

najnowsza z nowych twarzy, prosto z głębokich północy Anglii. zrozumieć go - kiedy przemawia - nie da się, ale posłuchać - kiedy pisze - warto.

5) niklas sjoesvard (zabutom / fairlight) - everything is a symptom - SWE - 2006

wstrząsający soundtrack do wstrząsającego dema "WW3". zróbmy więcej przestrzeni. namalujmy głębszy pejzaż; na malutkim płócienku i nie używając pędzla.

4) maciej stankiewicz (trompkins / tinnitus) - battle of *illegible* - POL - 2004

próbujecie koledzy cyrkowcy robić te swoje wypasione brzmienia, upychacie te gęste GRUWY czy solówki gdzie się da i gdzie się nie da, arpeggia pękają w szwach od dźwięków dodanych, w każdym wolnym miejscu jakieś wykoncypowane w pocie czoła efekty dźwiękowe. ja wam zagram prostego rycerza bez skazy, padającego w ostatnim ujęciu od ciosu dwuręcznego miecza, na polu największej bitwy, jaką widziała ludzkość. muzyka poważna, orkiestrowa (tak), ilustrująca, patetyczna i zajebiście pełna tzw. bliskich współbrzmień. poza tym dobre tytuły ma typ - ten nie jest jeszcze najlepszy, w porównaniu z "Thalidomide Junkie" albo "Lucifer, Ice Skating".

3) anders carlsson (goto80 / oxsid planetary) - automatas - SWE - 2009

przez całe ubiegłe dziesięciolecie trwał wyścig - kto zrobi numer jak najmniej przypominający standardowe brzmienie C64. numer, który mógłby gładko polecieć w klubie i zostałby przełknięty. choć, co jasne, nigdy nie poleci. pretendentów paru było, bardzo udanych, ale ciągle brakowało mi jakiegoś mega killera kończącego chyba definitywnie ową rywalizację. wreszcie w lecie 2009 Goto80 - jedna z większych postaci sceny chipmusic w ogóle - przyjechał na party o nazwie Little Computer People z asem w rękawie. gdy go wyjął, nie tylko z pięścią w dupie wygrał music compo (czyli konkurs na muzykę), ale wstrząsnął grubo moim jestestwem, gdyż zrealizował postulat idealnego naśladownictwa normalnej muzyki nienormalnymi środkami w 100 procentach. i to nie poprzez cyzelowanie, wytłuszczanie instrumentarium, ale właśnie poprzez jego zasyfienie; zagranie surowymi, nieobrobionymi kształtami fal tak, żeby zabrzmiały one na maksa nowocześnie. wyszedł z tego cholernie inteligentny idm. czapka z czaszki.

2) kamil wolnikowski (jammer / multistyle labs) - voyage - POL - 2009

sample zaprzęgano do pracy na Commodore od dawna, ale właściwie zawsze ograniczały się one do jednego kanału perkusyjnych popierdywań. musiało wiele zim upłynąć, żeby Glenn Gallefoss - ten od awantury z Timbalandem - i Geir Tjelta coś tam zaczęli próbować z norweskim samplingiem dwukanałowym (tm), ale efekty nie porwały mas. dopiero od dwóch lat wybrani muzycy-szczęśliwcy mają do dyspozycji całkiem nowe arcydzieło myśli kombinacyjnej, czyli wynalazek pozwalający na wykorzystanie CZTERECH kanałów digitalizowanego dźwięku plus dwóch analogowej syntezy - choć uzyskanie w ten sposób czegokolwiek słuchalnego wymaga nieludzkiej wręcz cierpliwości (próbowałem, to wiem, hehe). dlaczego te średnio zrozumiałe wyjaśnienia? dlatego, że "Voyage" to ledwo drugi chronologicznie, lecz już pierwszy wybitny przykład zastosowania owej techniki. wybitny nawet nie przez rewolucyjny sound - choć gołym uchem słychać różnicę, porównując do pozostałych pozycji rankingu - lecz poprzez wyrafinowaną kompozycję, kojarzącą się z nu-soulem spomiędzy "Baduizm" a "Who is Jill Scott", ale ożenionym z aranżem a la Vangelis.

1) hein holt (hein design / focus) - pms - NED - 2005

Hein Holt geniuszem jest, tylko że nikt o tym nie wie. mało tego - nikt się nie dowie, bo skromny człowiek ów nie gra na żadnym instrumencie, nie śpiewa, nie ma zespołu ani ambicji założenia takowego i w ogóle robienie 'prawdziwej muzyki' generalnie obchodzi go jeszcze mniej niż, dajmy na to, zagadnienie melioracji pól uprawnych. ogromny żal, bo wrażliwość melodyczno-harmoniczna Heina (jazzowo-progrockowa, jeśli mogę tak uprościć) i bezbłędne czucie rytmu nie mają sobie równych nie tylko na demoscenie, ale podejrzewam, że mało kto by mu podskoczył w ogóle na świecie. serio. jeśli chodzi o pisanie muzyki, jest jednym z niewielu twórców, których pomysłów nijak nie ogarniam i chyba nigdy nie ogarnę. potrafi zaserwować - w ramach kilku stylistyk, od ambientu po disco - i chwytliwy popowy track, i kompletną czapę nie do zanucenia nawet po 100 odsłuchach; acz większość jego dorobku mieści się gdzieś pośrodku ('pms' akurat nieco bliżej drugiej granicy). do tego jeszcze znakomicie rysuje skubaniec, jeszcze do niedawna lepiej znane były jego grafiki niż zaki - jako muzyk nadal zresztą nie zyskał aklamacji proporcjonalnej do talentu. może przez nadmierną odwagę w stosowaniu dysonansów, a może dlatego, że ponad efektowne brzmienie przedkłada klarowność układu nut, a wiadomo, fajerwerków nie było, znaczy koncert chujowy. no, to teraz mi jeszcze szczegółowo wytłumaczcie, jak te wszystkie nienormalne interwały tworzą tu bezbłędnie zaprogramowaną przeplatankę - i możemy kończyć, i gremialnie odejść w szczęściu.

greetz!

signing off,

randall / arise

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 4

iammacio 76 381   01/09/11, 10:04  
szaleństwo totalne. pogrywam ostatnimi 'wieczory' w metal gear solid (konwersja z ps na ps3) więc 'jestem na fali'. dzięki!
clifford_wednesday 4 15   01/09/11, 12:00  
Być może moi liczni fani nie zdają sobie sprawy, że PSX-owe Metal Gear Solid to ulubiona gra ever Clifforda Wednesdaya. Nie ma to jakkolwiek zbyt wielkiego związku z tym monstrualnym artykułem. Pamiętam, że w wieku 9 lat trochę się bawiłem C-64 także od strony muzyki. Szedłem jednak wtedy bardziej w eksperymenty niż pop. Dodekafonia, musique concrete programowanie efektów burzy, symfonie na karabin maszynowy, tam takie motywy... No cóż, wiadomo, młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć.
iammacio 76 381   01/09/11, 12:55  
ulubiona gra @ u mnie też metal gear solid długo okupował pierwsze miejsce. ale seria uncharted spektakularnie wdarła się na dwa pierwsze miejsca podium. może nowa odsłona MGS z ninją w roli głównej trochę namiesza.
maciomat 3 17   01/09/11, 22:42  
eh, prawie jakbym znow czytal dzial 'scena' w cd-action!