Nie jesteś zalogowany

 GAGATEK

2010-04-19 12:38:48


Madonna powiedziała kiedyś: „będę szczęśliwa tylko wtedy, gdy będę sławna jak sam Bóg.”  A w dzisiejszych czasach nie trzeba już tłumaczyć się z takich wypowiedzi. Konsekwencja w dążeniu do celu tej gladiatorki showbiznesu daje podstawy wierze, że tak się kiedyś stanie. Lady Gaga chce być bardziej sławna niż Madonna. Zatem chce być sławniejsza od Boga.


Tematem wydanego w sierpniu 2008 roku albumu „The Fame” jest oczywiście sława. Wydaje się ona też sensem życia Lady Gagi. Gaga twierdzi, że niektórzy ludzie po prostu rodzą się gwiazdami, ona do takich należy i od urodzenia wiedziała, że jej miejsce jest na scenie. A urodziła się w 1986 roku, w Yonkers w stanie Nowy Jork jako Stefani Joanne Angelina Germanotta. Jak przystało na córkę bogatych Włochów uczęszczała do prywatnej katolickiej szkoły Zakonu Serca Jezusowego. Tej samej, w której edukację pobierały panny Hilton. Stefani była zafascynowana wyniosłością Paris i jej młodszej siostry, której imienia nie warto nawet sprawdzać w Wikipedii. Pociągał ją ich styl życia i sposób myślenia pozwalający traktować wszystkich z góry. Kilka lat później poświęciła bohaterce dzieła „One Night in Paris” jedną z piosenek z debiutu, „Paparazzi”. Mimo to panna Germanotta była mniej odporna na edukację, niż dziedziczki fortuny Hiltonów – kontynuowała naukę na wydziale muzyki w Tisch School of the Arts w Nowym Jorku. Dalej mamy standardową historyjkę niegrzecznej dziewczynki z dobrego domu: Stefani wyprowadza się od rodziców, rzuca studia i daje się ponieść klubowemu życiu nowojorskiego downtownu. Seks, narkotyki, rock’n’ roll i taniec go-go. W skórzanej bieliźnie tańczyła do Black Sabbath, Guns’N’Roses i Faith No More. Paliła na scenie swoje stringi, przynajmniej tak piszą dziś portale plotkarskie. W 2007 roku, już jako Lady Gaga, występowała z Lady Starlight, stylistką, performerką, didżejką i tancerką erotyczną. Ich występy hołdowały glam rockowym rewiom z lat siedemdziesiątych: dziwaczne stroje, teatralna przesada, burleska – oprócz Madonny idolami Gagi od zawsze byli David Bowie i Queen. To z piosenki „Radio Ga-Ga” tego ostatniego zespołu nasza bohaterka wzięła swój pseudonim artystyczny. Wtedy narodził się też sceniczny imidż Gagi i jej podejście do występów przed publicznością. Krótko mówiąc skminiła, o co chodzi w performing arts. I przestała nosić spodnie, co zostało jej do dziś.

Lady GaGa stała się na tyle rozpoznawalna w nowojorskim undergroundzie, że zauważyli ją ludzie z należącej do Universal Music Group wytwórni Interscope. Z jej songwriterskiego talentu zaczęli korzystać artyści tej klasy, co Fergie, Pussycat Dolls, Britney Spears i reaktywowane New Kids On The Block (z tymi ostatnimi pojechała później w trasę koncertową; zuch dziewczyna – wyobrażacie sobie, jaki to stres występować co noc przed Donnie Wahlbergiem?). Na potrzeby swojego labelu Konvict Gagę zwerbował również Akon, złodziej samochodów nawrócony na R&B. W tak sprzyjających warunkach i odpowiednim środowisku Lady Gaga mogła zająć się wydawaniem własnego albumu. Już wtedy nosiła w sobie część materiału, niektóre piosenki wykonywała wcześniej z Lady Starlight. Popowego sznytu nadał im RedOne, który kręcił gałkami i przesuwał heble między innymi dla Enrique Iglesiasa, Brandy, Robyn i Akona. Gadze zależało, aby jej piosenki zachowały glam rockowy charakter i jednocześnie brzmiały jak przystało na czasy, w których pseudonim Timbaland kojarzony jest nawet w Manieczkach.



Album „The Fame” promowany był singlem „Just Dance”. Ten dance-popowy hiciak od kwietnia 2008 piął się w górę radiowych list przebojów w USA. Europejską przestrzeń dźwiękową zaczął gwałcić w sierpniu. Po kilku miesiącach do gang bangu na klubowych parkietach dołączył „Poker Face”. Oba kawałki definiują styl Gagi – grube taneczne bity, mięsiste syntezatory, puszczane przez vokoder wokale i inne modne dziś w klubowych remiksach pierdoły, które brzmią fajnie, a których poprawne nazwanie wymaga przypadkowego zacięcia się w windzie z bandą didżejów. I najważniejsze: refreny tak chwytliwe, że aż uzależniające. I choć te dwa single są najlepszymi piosenkami na krążku, to powyższe odnosi się do całego „The Fame”. Wyróżnia się tylko nawiązujący do ukochanego przez dorastających w latach dziewięćdziesiątych Ace Of Base „Eh Eh (Nothing Else I Can Say)” (czy ja już wspominałem, że producent krążka, RedOne, jest pół Szwedem pół Marokańczykiem?). Album to legalna elektro-popowa piguła bez BZP: energetyczna i niewymagająca muzyka taneczna, która przykuwa na dłuższy czas do parkietu i nie ma praktycznie żadnych skutków ubocznych. A najlepiej działa jak zapije się ją morzem alkoholu. Tak jest – Lady Gaga to nie jest grzeczna panienka śpiewająca o strzałach miłości i cukierkach. To ta panna, która oblewa cię drinkiem chwiejąc się do bitu, i której chciałbyś zwrócić uwagę na to, że przecież nowe conversy bejb, ale jakoś nie masz odwagi. Teksty afirmują hedonistyczny tryb życia: niezobowiązujący seks i przedmiotowe podejście płci przeciwnej, imprezy, używki i korzystanie ze sławy. „Let’s have some fun, this beat is sick, I want to have a ride on your disco stick” – to jasny wykład filozofii Lady Gagi. Odpowiednio dopasowany jest do tego jej wizerunek medialny. W wywiadach mówi: “Pieprzyć się mogę z przypadkowymi facetami. Ważne, aby znali swoje miejsce i znikali nad ranem.” Opowiada, że chętnie przespałaby się z Britney Spears. Oczywiście nie wierzy też w miłość – you know, music is her boyfriend... O samym procesie tworzenia też ma coś do powiedzenia: „Gdy robisz muzykę, komponujesz, kreujesz, twoim zadaniem jest uprawianie szalonego, nieodpowiedzialnego seksu bez prezerwatywy z pomysłem, który chcesz w danej chwili rozwinąć. Praca nad płytą jest niczym spotykanie się z kilkoma mężczyznami naraz.” To wszystko zgrabnie przemyślana kreacja – prowokuje na tyle, aby pisały o niej portale plotkarskie, ale nie chce być drugą Peaches. Nie jest na tyle perwersyjna i wyuzdana, co żydowska księżniczka elektro punku. Bo Lady Gaga chce być sławna, a sława wymaga odpowiednio wyważonego biznes planu. Wzorzec jest oczywisty: Madonna. Okazuje się, że kopiując jej poczynania nadal można skutecznie robić wokół siebie szum. Babcia Madge przecierała szlaki, ale nawet wpadając w koleiny po niej można dojechać daleko. Tym bardziej, że przy drodze nadal stoją muszący wykarmić rodziny paparazzi.



Lady GaGa przykłada olbrzymią wagę do swojego wyglądu. Jej charakterystyczny styl ubierania się to z grubsza połączenie glamowych dziwactw z lat siedemdziesiątych i ejtisowego blichtru. Wielkie kwadratowe okulary, platynowa grzywka, ostry makijaż i brak dolnych części garderoby. Z tym imidżem wiąże się mały skandalik, który bardzo pomógł Gadze w karierze. Otóż Christina Aguilera po wydaniu na jesieni albumu z największymi hitami rozpoczęła trasę koncertową mającą promować jej nadchodzącą nową płytę. I świadomie, bądź nie, skopiowała styl ubierania się Lady Gagi, co zaraz wytknęły jej wszystkie tabloidy. Biedna Kryśka tłumaczyła się, że nigdy nie widziała Gagi na oczy i że nadal nie jest pewna, czy to kobieta, czy mężczyzna. W Internecie czytam, że to ją pogrążyło. Lady Gaga podziękowała koleżance po fachu za darmową reklamę i wyraziła chęć wysłania jej kwiatów (o tym, czy wysłała w Internecie już nie napisali). Chyba jednak coś było na rzeczy – Aguilera zapowiadała, że jej czwarty album inspirowany będzie warholowskim pop artem, a jego tematem będzie czysta zabawa. Gaga we wszystkich wywiadach opowiada o tym, że dla niej muzyka pop to pełnoprawna sztuka i że nie gra koncertów, a występuje na scenie jako artystka performerka. Na wzór Fabryki Andy’ego Warhola założyła Haus of Gaga, kolektyw projektantów, stylistów i innych darmozjadów. Fabryczka Gagi przygotowała kostiumy i scenografię na jej pierwsze samodzielne tournee po USA i Kanadzie „The Fame Ball Tour”. Ponoć cuda-wianki.

Andy Warhol powiedział, że przyjdzie dzień, w którym każdy będzie miał swoje piętnaście minut sławy. Wiemy, że Lady Gaga pragnie o wiele więcej, niż marnego kwadransa popularności. Czy uda jej się to osiągnąć? A kogo to obchodzi? Są hity, to się bawimy, tak jak bohaterka tego tekstu:

What"s going on on the floor?
I love this record baby but I can"t see straight anymore
Keep it cool, what"s the name of this club?
I can"t remember but it"s alright, a-alright

Lady Gaga „Just Dance”

 

Wszystkie cytowane powyżej wypowiedzi Lady Gagi pochodzą oczywiście z najpopularniejszych portali plotkarskich. Autor tekstu nie ma pojęcia, czy są prawdziwe, ale jest pewien, że nie wyrządza nikomu krzywdy.


[było w którymś Pulpie, jakoś rok temu; nie do końca na czasie, ale co ma sie marnować...]


Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 3

kubaambrozewski 12 98   19/04/10, 13:20  
PULP kwiecień 2009. Okładkowy artykuł!
krowki 10 63   29/04/10, 20:42  
Peaches stwierdziła ze Gaga jest dobra dla 12latków i ludzi którzy nie mają pojęcia co działo się w tanecznej elektronice przez ostatnie 20 lat, tak apropo. I to jest chyba najtrafniejszy argument na to jak wielką rolę edukacyjną odgrywa lejdi dla współczesnego popu, bo przeciętny słuchacz nie ma zielonego pojęcia co działo się w muzyce tanecznej w ciągu ostatnich 20 lat i jest percepcyjnym 12latkiem. Ona swaja eremefefemy i inne takie z czymś co bardziej rozgarnięci słuchacze znają już dawno choćby z Peaches czy Bowiego. I ze niby wtórna. W mainstreamie jeszcze nikt takich rzeczy jak ona nie wyprawiał.
W sumie to szkoda ze artykuł (bardzo fajny styl) taki nieszkodliwy opiniotwórczo.
lewar 17 103   07/05/10, 13:26  
>W sumie to szkoda ze artykuł (bardzo fajny styl) taki nieszkodliwy opiniotwórczo.

Dzięki za pochwałę. Artykuł jest sprzed roku. Po pierwsze wówczas na Pudelku było góra 10 postów o Lady Gadze, dziś jest ich grubo ponad 200. No i pani rozwinęła formulę artystyczną (powiedzmy) i zaczęła wykorzystywać w swojej kreacji nowe narzędzia, pokazywać nowe rzecz etc. Rok temu nie było, za bardzo mieć o czym opinię - ot kolejna pannica robi karierę, wygląda ekscentrycznie, a kawałki ma całkiem porządne. Dziś mamy już trochę inną sytuację, zasięg rażenia Gagi się sporo powiększył. O tym pisze Marta Słomka, m.in. na Musicspocie.
Po drugie nie miałem zamiaru zajmować jakiegokolwiek innego stanowiska niż nieco rozbawiony obserwator - wiesz: czytam pudelka do porannej kawy i patrzę co tam Gaga powiedziała; wiesz: bauns w klubie i nagle słyszysz "Poker Face" czy tam inny song i konstatujesz, ze Gagę grają w klubach obok remixów Miike Snow; wiesz: generalnie mi zwisa, jest zlecenie na tekst to piszesz. Nieszkodliwość w tym wypadku to spokojne stanowisko na zewnątrz układu, bo ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem Lady G nie jestem.