Nie jesteś zalogowany

 żadna ważna kapela

2010-05-20 00:54:22

Do chłopaków z Green Day pewnie nikt nigdy nie mierzył z Magnum 44 i nie kazał zadać sobie pytania „czy macie dziś szczęście?” Clint Eastwood w „Brudnym Harrym” dopytał jeszcze: „well, do ya punk?”

Billie, Mike i Tré prawdopodobnie roześmialiby mu się w twarz. Można twierdzić, że nie mają talentu, że grają gówniarską muzykę, że Green Day to nie jest żadna ważna kapela, ale nie można im odmówić fuksa. Istnieją od ponad 20 lat, a dzieciaki nadal ich słuchają.

Zaczynali w 1987 roku w Berkeley w Californi jako Sweet Children. Grali proste, melodyjne punkowe kawałki. Billie Joe Armstrong grał na wiośle i darł ryja, Mike Dirnt obsługiwał basię, a niejaki John Kiffmeyer, znany też jako Al Sobrante, naparzał w gary. Przemianowali się na Green Day, żeby uniknąć pomyłek z innym zespołem z East Bay  – Sweet Baby. Nowa nazwa zespołu powstała podczas jednego z leniwych popołudni, które chłopaki spędzali z „Ulicą Sezamkową” i bongiem w dłoni. Nadal grali proste, melodyjne punkowe kawałki. Do 1992 roku wydali 2 płyty w niezależnej wytwórni Lookout! – „1,039/Smoothed Out Slappy Hours” i „Kerlpunk”. Między albumami koncertowali, dotarli nawet do Polski. Wtedy też zmienił się skład zespołu – nowym perkusistą został Tré Cool, jak się miało okazać największy wariat z całej trójki. A potem podpisali kontrakt z należącą do Warner Music Group duża wytwórnią Reprise. W 1994 roku wydali „Dookie”. Stali się sławni. Niektórzy zaczęli mówić, że się sprzedali. Green Day mieli to gdzieś i cały czas grali proste, melodyjne punkowe kawałki.


Tyle historii, to nie wkładka „Tylko Rocka”, a ja nie nazywam się Koziczyński. Nie będzie zastanawiania się czy rzeczywiście Green Day inspirował się Husker Du i The Replacements, ani doszukiwania się wpływów trudnego dzieciństwa Billiego Joe Armstronga na jego teksty. Nie będę też nikogo przekonywał, że to dobry zespół. Faktem jest natomiast, że „Basket Case” to jedna z niewielu piosenek, które nie zostały szyderczo wyśmiane przez dwóch największych krytyków muzycznych lat 90tych – Beavisa i Buttheada. „This rocks! Hihiehehehy”. Tego się po prostu słuchało, nie zważając na to, że starsi koledzy wyśmiewają ten cały Green Day i próbują przekonać nas do strasznie hałaśliwej Siekiery, czy innego Dezertera. „Dookie” to wakacje, kolana pozdzierane w wypadkach podczas jazdy na BMXie, pierwszy łyk Warki Strong. To najważniejsze zasługi Green Day. Zaraz po nich wymienić trzeba przyczynienie się do wybuchu fali pop punkowego grania. To dzięki ich popularności udało się wypłynąć takim zespołom jak The Offspring, NOFX. No i oczywiście Rancid, najfajniejszej kapeli z tamtego nurtu, w której grają członkowie legendarnego Operation Ivy (Green Day do dziś wykonują na koncertach kower ich kawałka „Knowledge”).


Billie Joe Armstrong, Mike Dirnt i Tré Cool jawili się jako strasznie sympatyczne chłopaki. Wielbiciele różnorakich używek i imprez, które kończą się na przykład defekacją na balkon pokoju hotelowego Juliette Binoche. Koszmar dziennikarzy – zbombieni podczas wywiadów, robiący sobie niewybredne żarty i udzielający kretyńskich odpowiedzi na pytania. Do historii przeszła bitwa błotna między zespołem a fanami, którą zainicjowali podczas festiwalu Woodstock ‘94. Mike stracił wtedy kilka zębów – ochroniarz próbujący poradzić sobie z publicznością, która wtargnęła na scenę nie poznał muzyka i uderzył go w twarz.

Z Green Day jest tylko jeden problem. Z takiej muzyki wyrasta się równie szybko, co z robienia skapek (podpalanie plastykowych opakowań nabitych na kijek; robią takie fajne wziuuuuu, ale zostawiają paskudne blizny). Wyobrażacie sobie jak musiałby się czuć prawdziwy, wieloletni fan tej kapeli? Spróbujcie:
Słuchasz Green Day odkąd ukazał się „Dookie”. Kolejne płyty też ci się podobają, „Insomniac” może nawet mniej, niż wprowadzający powiew świeżości „Nimrod” z 1997 – w końcu lata mijają, ty też nie stoisz w miejscu. Jednak gdy wychodzi „Warning” zaczynasz zastanawiać się, co się stało z twoją ulubioną kapelą? Dlaczego nie śpiewają już, że mają wszystko w dupie? Skąd tematy takie jak wiara, problemy społeczne? W wywiadach chłopaki mówią coś o rozwoju, chcą inspirować. Nawet Tré się uspokaja. Dowiadujesz się, że w wypadku stracił jedno z jąder. Czyżby to był powód? Dwa lata po wydaniu „Warning” Green Day rusza w trasę z jakimś tam Blink 182. To ci kolesie od piosenki z filmu „American Pie”, tego o gwałceniu szarlotki. Pop Disaster Tour kompletnie załamuje twoją wiarę w chłopaków z Berkeley – grają jako support! Główną gwiazdą jest z Blink 182! Jeszcze się z tego podniosą myślisz sobie i włączasz kasetę VHS z nagranym z MTV teledyskiem „Geek Stink Breath”. Nastaje rok 2004. Billie Joe Armstrong farbuje włosy na czarno. Najbardziej lubisz go jako blondyna, ale spokojnie - zdarzało mu się to wcześniej. Tym razem na czarno farbuje też paznokcie i zaczyna używać kredki do oczu w takim kolorze. Na przystanku autobusowym z ust młodszych od ciebie od połowę, dziwnie ubranych dzieciaków po raz pierwszy słyszysz termin emo. Green Day wydaje „American Idiot”, pierwszą zaangażowaną politycznie płytę zespołu. Koncept album? Punkowa opera? 9-cio minutowe kawałki? MTV przestaje praktycznie emitować teledyski. Premierę ma pierwsza seria „My Super Sweet 16”. Twoja dziewczyna zaczyna wkręcać się w “Date My Mom”, a inne panny, które ci się podobają na pytanie o ulubione zespoły wymieniają My Chemical Romance i Good Charlotte. Bush rządzi od 3 lat. Świat, który znałeś się skończył.

Green Day idealnie wpasował się w nowe czasy. Tak naprawdę nadal grają te cholerne proste i melodyjne punkowe kawałki. I podobnie jak na początku wieku trafiają do nowego, młodszego pokolenia fanów. Wówczas udało im się przekonać do siebie dzieciaki słuchające kapel takich jak Sum 41, czy Blink 182, kapel dla których sami stanowili inspirację. Dziś piosenki z „American Idiot” zapełniają gigabajty ipodów nastolatków w koszulkach z podobizną Avril Lavigne. Zresztą wspomniane Good Charlotte też przyznaje się do inspiracji Green Day. I nawet ja potrafię potupać nóżką i pokiwać główką przy kawałkach takich jak „Holiday” z „American Idiot”.
Dojrzeli. Nie do wyobrażenia było kiedyś, żeby ten zespół nagrał numer z U2. Zysk ze sprzedaży singla z kowerem The Skids „The Saints Are Coming” przeznaczony został na rzecz ofiar huraganu Katrina. Nagrali jeszcze jedną piosenkę dla celów charytatywnych („Working Class Hero” Johna Lennona, znalazł się na składance „Instant Karma: The Amnesty International Campaign to Save Darfur”). Chcą się prezentować jako świadomi problemów dzisiejszego świata, zaangażowani, choć do chorej megalomanii Bono jeszcze im daleko. Zresztą już wcześniej podejmowali działalność charytatywną, z tym że odbywało się to raczej po cichu. Może śpiewają o poważnych sprawach, bo zmieniło ich ojcostwo? W końcu grają dla dzieciarni. A może Billie Joe Armstrong po prostu chce poznać papieża?

15 maja ukaże się [ukazała się, w dodatku 15 maja 2009 roku - dop. lewar] ich nowa płyta „21st Century Breakdown”, kolejna rock opera. Pierwszy singiel to „Know Your Enemy”, moim zdaniem gówniana piosenka. Ale nie o moje zdanie tu chodzi, ja jestem stuletnim dziadem, wyrosłem z targetu wieki temu.

 

tekst z ubiegłorocznego Pulpa. Nieżalowcy nie lubią Green Daya, ale mnie byłoby żal jakby się ten art zmarnował. Masz jakiś problem? Well, do ya punk?

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 8

iammacio 76 381   20/05/10, 11:36  
dobry tekst. dobry band to był. mam nadzieje ze sie za siebie wstydza.
domagalski 20 74   20/05/10, 12:01  
"Dookie" nie stał w jakiejś strasznej sprzeczności z Dezerterem. Ba, ja chyba łykałem tę kasetkę na przemian z Joy Division. (Na zagrychę oczywiście świeży "Tylko rock". No bo niby gdzie bym się dowiedział o Joy Division?)
lewar 17 103   20/05/10, 12:20  
@macio
a czemu się mają za siebie wstydzić? nadal są gwiazdami, a nastolatki nucą ich piosenki pijąc pierwsze piwo w krzakach. właśnie o to chodzi - nie ma, że kiedyś kul, a teraz be. po prostu wypadłeś z grupy docelowej, a Green Day na starość nie ma zamiaru iść w kierunku arenbi, czy czegotam słuchasz;P
iammacio 76 381   20/05/10, 12:23  
no wiadomo, że to już przemysł nie muzyka. to że wypadłem z grupy docelowej mi nie przeszkadza - bardziej to że wciąż celuja w ten sam target. co do arenbi - nawet Kelis się na to wypieła;p
not_a_lady 0 4   20/05/10, 14:00  
właśnie. ja też nuciłam green daya sącząc pierwsze piwo. kilka lat później robił to mój młodszy brat. i pewnie w tej chwili gdzieś w tych krzaczorach nad wisłą historia się dzieje na nowo. a nam "21st century breakdown" wydaje się gównianym albumem. o to chodzi.
pszemcio 0 33   20/05/10, 17:01  
Basket case i When i come around to były zajebiste kawałki, fajnie to wszystko brzmiało w kontekście spinki flanelowych koszul. Pamiętam ten szał na kolejne single i koncerty na mtv - żyło się tym:) Głupio to dziś brzmi, ale Green Day brzmieli zadziwiająco "świeżo". Z czasem stało się jak się stało, wiadomo...
koniec_jaj 40 35   20/05/10, 18:11  
hehe to ja jakoś albo przeskoczyłem etapy w ewolucji albo jeszcze nie dojrzałem do ery słuchania green day'a.
kidej 0 58   21/05/10, 12:16  
Green Day i Offspring against the world - klasyczny temat kolonii letnich w latach 90