Nie jesteś zalogowany

 Phil Selway – Familial

2010-09-15 23:00:27

O nowej płycie Phila Selwaya można tylko powiedzieć, że jest. I nic więcej. Dlaczego jest tak jej mało recenzji? Bo wszyscy recenzenci muzycznego alterświatka łkali przy OK Computer, przy Kid A, nie mogliby złego słowa powiedzieć o tym, kto tak pięknie bębnił w Exit Music czy Talk Show Host. Nie sposób tej płyty ocenić w oderwaniu od Radiohead, w oderwaniu od Erasera, w oderwaniu od muzyki filmowej młodszego Greenwooda.
Jednak spróbuję. By Some Miracle, pierwszy utwór, naprawdę niezły i trzymający w napięciu teledysk, jedyna piosenka, która mi jakoś zapadła w pamięci. Ale niestety chyba tylko ze względu na osłuchanie. Bo tym razem pozwoliłem, wiem, nie zaczyna się zdania od bo, na ekstrawagancję w postaci zapoznania się z materiałem po kupnie i otrzymaniu przesyłki z płytą. Wsadziłem sobie do przykurzonego już discmana i spróbowałem przeżyć coś związanego z tą muzyką. Ale jednak to nie był dobry wybór na takie poznawanie muzyki – nic bym nie stracił ściągnąwszy z mediafire i odsłuchawszy robiąc sto innych rzeczy na kompie.
Selway stworzył 10 ckliwych melodyjek w klasycznym układzie zwrotka-refren-zwrotka-refren-dziękujękoniec z prostymi, normalnymi, żeby nie powiedzieć trywialnymi tekstami. No i jak tu nie wspomnieć o tym, jak to się ma do typowych dla Radiohead utworów bez konkretnego podziału na zwrotki i refreny? No i jak tu nie porównywać klimatu ikeowskich tekstów w stylu dla każdego coś miłego Selway’a z klimatem rozterek człowieka przełomu tysiącleci panującym w tekstach z OK Computer?
Wiecie, tego się przyjemnie słucha, nie chce się przełączać na kolejny utwór czy płytę w iPodzie. I tu dochodzimy do kolejnego punktu w którym brużdżą dawne dokonania Radiohead. Jak tu nie oczekiwać czegoś więcej po frontmanie Radiohead (tak, wiem, ale dla mnie w Radiohead jest 5 frontmanów)? Bo gdyby tą płytę stworzył jakiś Smith czy inny Iksiński wszystko byłoby okej – czwórkowa płyta, nic specjalnego, można posłuchać, ale lepiej nie w samochodzie bo jeszcze się uśnie.
Ale tu kolejna pompatyczna refleksja – bo czyż ocenianie muzyki nie opiera się głównie na porównywaniu? Czyż gówno nie staje się gównem w porównaniu do opus magnum, a opus magnum staje się opus magnum w porównaniu do Czesława Śpiewa? Czy to po prostu tak jest, że płytę Selwaya musimy oceniać jako płytę Selwaya przez pryzmat wszystkich płyt od czasów On a Friday, czy że założenie, że należy ją oceniać bez uwzględnienia wcześniej wymienionych jest nie tyle niemożliwe, co błędne? W takim jednak układzie trudno pochwalić Phila, mimo całej mojej sympatii i pozytywnego podejścia. To nie jest płyta, którą będę długo pamiętał. Chyba że jako nieuchronną oznakę erozji jednego z moich ulubionych zespołów.
Kurde, chyba się będę nieźle wstydził kiedyś tego tekstu… No ale jak wtedy rozpoznacie dobre, jeśli nie będzie masy słabych?

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 2

Highfidelity 32 65   16/09/10, 20:13  
Fajny wpis, Selway'a skazałem z góry na nieodsłuchanie. Jak widać, chyba słusznie.
kleschko 10 14   17/09/10, 11:37  
wyróznia się singlowy utworek, resztę przemilczę