Nie jesteś zalogowany

 Sigurum Profanum 2010

2010-09-20 18:49:12

Tydzień temu pisałem o występie zespołu múm, dziś spróbuję napisać coś nt. koncertu wieńczącego krakowski festiwal Sacrum Profanum. Logika nakazywałaby wepchnąć słabsze koncerty na koniec, a zakończyć mocnym uderzeniem, Krakusy jednak postanowiły zrobić na opak i po swojemu. Niestety przegapiłem warszawski koncert Sigur Rós, który odbył się przed 2 laty w Parku Sowińskiego i już chyba nie będę miał okazji tego nadrobić. Tak więc, w pełni świadomy nędzności solowego materiału Jónsiego, postanowiłem wybrać się do Krakowa zarówno na múm, jak i jeden z koncertów Jónsiego.
Ale wcześniej jeszcze wspomnę o dosyć istotnej sprawie, o której nie pisałem w poprzednim wpisie. Oba koncerty były siedzące i niestety ktoś się nie popisał – plastikowe krzesełka były arcyniewygodne, już wygodniej i przestronniej było w tramwaju, którym dotelepałem się do Nowej Huty z centrum Krakowa. Podobnież przypomniał mi się mój pobożny postulat wprowadzenia jakiegokolwiek oświetlenia w toitoiach w czasie wieczorowych imprez masowych.
Jako szalikowiec Sigur Rós nie mogłem nie czuć się rozczarowany poziomem muzycznym przedstawienia, chociaż dwa czy trzy razy nóżka trochę chodziła (niczym trenerowi Zamilskiemu 3:30). Miło też było usłyszeć na żywo niezwykły głos Jóna, jakieś tam mocniejsze momenty były, trudno mi jednak wyłowić jakieś tytuły czy też konkretniejsze zdarzenia. Konkretnym highlightem, który mi teraz przychodzi do głowy, może być jeden z gitarzystów, który grał z prawą ręką w gipsie. Gorące oklaski po bisie wyciągnęły Islandczyków jeszcze raz na scenę – materiał jednak się definitywnie skończył i żeby się nie powtarzać, skłonili się uprzejmie i wrócili na zaplecze. Chwilę później pojawili się, by podpisywać płyty, plakaty i katalogi festiwalowe (10 złotych, granda…). Tutaj jedna z łyżek dziegciu dla organizatorów – podejrzewam, że większość fanów zamiast autografów Jónsiego ma bezkształtne czarne plamy, które zawdzięczamy skąpstwu kupującego rozmazujący się marker.
Przy okazji chciałbym pochwalić się swoim niecnym występkiem nawiązując do postu mojego imiennika, który teraz siedzi z laptopem na koncercie Stinga oraz przeprosić dwie dziewczyny siedzące koło mnie (dla własnego dobra nie ujawnię numerów swojego miejsca ;) ) – przepraszam, ale ja naprawdę musiałem się zarejestrować w USOS-ie akurat w środku koncertu. Nie pozdrawiam natomiast małżeństwa, które spóźniło się 15 minut i śmierdziało mi potem kawą przez cały gig – nie sądziłem, że zapachy mogą tak przeszkadzać w percepcji muzyki.

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.