Nie jesteś zalogowany

 Radiohead - The King of Limbs

2011-02-20 16:28:55

Na Radiohead od momentu wydania OK Computer ciąży presja. W ciągu ostatnich 15 lat, jako jedni z niewielu nigdy nie strącili wysoko zawieszonej poprzeczki. Stali się marką, która za każdym razem pokazuje siebie z innej perspektywy, trzymając wysoki poziom. Jak łatwo się domyślić, fani tego samego spodziewali się po ósmej płycie. The King of Limbs oczywiście tradycyjnie ukazuje nowe oblicze zespołu, w tym wypadku poprzez wysłanie ostrzejszych gitar na urlop. Jednak tym razem Radiogłowi nieudolnie przeprowadzają swoją muzyczną rewolucję. Zespół dosłownie grzęźnie w minimalizmie, niemal całkowicie wyrzekając się emocjonalnej strony swojej twórczości. Motywem przewodnim całości staje się zapętlony połamany perkusyjny bit. Can, Psychodelia, Flying Lotus i krautrock przedstawiają nowe 37 minut made in England. W pierwszych pięciu Yorke starym zwyczajem wyje na reverbie i nic nie wskazuje na zmiany. W przypadku każdego znajdującego się tu utworu, istnieją szanse na erupcję, zmianę kierunku, lub po prostu zwyczajną ewolucję. Nic z tego. Motyw orkiestrowy, dzięki któremu Bloom mógłby rozkwitnąć, zostaje zdegradowany do roli smaczku. Refrenowi Morning mr. Magpie linia wokalna nadaje niemalże piosenkowego wymiaru, ale Oksfordczycy postanawiają wrócić do nudnej zwrotki. Selway zdegradowany do roli 2 sekundowego połamanego bitu, a na dodatek oszczędne gitary i hi haty automatu perkusyjnego - to canowy Little by little. Słuchając These are my twisted words myśałem, że można z nim zrobić naprawdę wiele. Teraz wiem, że wolę pierwowzór. Kolejny w kolejce do stracenia jest Feral. Mroczny, psychotyczny, intrygujący. Niestety kończy jak poprzednicy. Druga bolesna strata na rzecz pseudowizjonerskiej koncepcji albumu. Pierwszy przełom następuje w singlu, punkcie granicznym pomiędzy dwoma obliczami płyty. Reguły pozostają bez zmian, ale dzięki uwidocznionemu pierwiastkowi tanecznemu i wokalowi rzuca się on w uszy. Pozostawia wydźwięk, widoczny odcień. Thom wyrzucający z siebie "All I want is a moon upon a stick" zapada w pamięć. Po chwili pierwsze skrzypce zaczyna odgrywać przebijająca się już w Lotus Flower melancholia. Jednak mimo to jakościowo jest niewiele lepiej. Codex brzmi jak nieukończony b-side z Amnesiaca, a Give up the ghost mimo uroku i pomysłów nie zmierza donikąd. Najdziwniejszy jest fakt, że tego rodzaju piosenki Radiohead bez problemu niemalże produkowali, a tutaj czegoś braknie, coś jest nie tak. Po 32 minutach przychodzi pora na zamykający całość Separator, który najzdolniej, łączy obie twarze The king of limbs. Eksperymentalną i melancholijną. Przemawia dzięki prostocie, a zagrana jakby bez pomysłu partia gitary idealnie wpisuje się w jego koncepcję i sprawia, że zakończenie pozostawia przyjemne uczucie. Gdy ostatnia z 8 części cyfrowego tortu cichnie, zostaję z niedosytem i niesmakiem zarazem. Nie chce mi się wierzyć, że jest tylko przeciętnie. Wake me up...




Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!
Najczęściej komentowane
brak
Ostatnie komentarze
brak