Nie jesteś zalogowany

 Paulina nie umie jeździć

2010-04-21 00:07:22

Przypomniałem sobie o teledysku do „Drive”, gdy jakiś czas temu użytkownik „masakra” zalinkował go w wątku o chillwave’ie na forum Porcys wraz z dopiskiem „sorry, ale chillwave moglby sie ograniczyc do tego”. Polemizowałbym – to raczej „Heartbeat City” mogłoby się ograniczyć do „Drive” – tym niemniej coś w samym zestawieniu jest na rzeczy. No bo jeśli przyjąć, że na płaszczyźnie estetycznej, emocjonalnej (nie-muzycznej po prostu) chillwave ma być wspominkowym powrotem do przeszłości, to „Drive” oczywiście będzie chillwave’owe. Jak zresztą każdy inny smutnawy hymn lat osiemdziesiątych, pod warunkiem, że to w te rejony odsyłają nasze prywatne fotki/wspomnienia z dzieciństwa. Zwłaszcza, jeśli towarzyszy mu klip utrzymany obligatoryjnie w tej specyficznej, vhsowskiej estetyce – będącej czymś na kształt filmowego ekwiwalentu przymglonych, prześwietlonych zdjęć z Polaroida (swoją drogą, słynne „shake it like a polaroid picture” może być jednym z ostatnich, tak doniosłych popkulturowych odniesień do ery tego cudownego aparatu).

 

 

Teledysk do „Drive” dostarcza więc frajdy na czysto estetycznym poziomie, ale też sam w sobie stanowi gratkę dla fanów intertekstualnych wycieczek, osadzonych w świecie ejtisowej popkultury. Reżyserem klipu jest bowiem Timothy Hutton, najmłodszy w historii zdobywca Oscara (w sensie aktor, bo w kategorii unisex tryumfuje ośmioletnia Tatum O’Neal) i swego czasu wielka nadzieja białych. Nie żeby jego reżyserski talent rzucał na kolana – ani klip do „Drive”, ani jedyny film, jaki zrealizował po drugiej stronie obiektywu, czyli „Diggin To China” żadnym arcydziełem nie jest – ale sam fakt, że Carsi go zaangażowali, jest intrygujący. Tym bardziej, że Hutton do roli rozhisteryzowanej i besztanej przez Rica Ocaska piękności zaangażował Paulinę Poriżkovą, zjawiskową czeską supermodelkę, będącą wtedy u szczytu popularności i u progu, ekhem, kariery aktorskiej. Smaczku dodaje fakt, że symulowana na planie klipu kłótnia małżeńska stanowiła w pewnym sensie przedsmak tego, co nastąpiło wkrótce w życiu prywatnym Poriżkovej i Ocaska. W liderze The Cars musiało się bowiem odezwać atawistyczne zamiłowanie do Czeszek (zgadnijcie, jakiego pochodzenia jest Ocasek, ha!), bo w jakiś czas po premierze klipu rozwiódł się z żoną i poślubił Poriżkovą.

 

Co jak co, ale akurat tę historię miłosną wieńczy happy end – państwo Ocasek są szczęśliwą parą po dziś dzień. Gorzej wiodło się całej trójce na polu zawodowym. Hutton nie tylko nigdy już nie osiągnął podobnego sukcesu, co na wysokości „Ordinary People”, ale i nie zdołał uratować się przed spadkiem do drugiej i potem trzeciej ligi Hollywood mimo udanych prób w rodzaju „Beautiful Girls” (swoją droga ładny film o tym, co się dzieje z takimi jak Hutton „cudownymi chłopcami”, gdy dorastają). Po rozpadzie Cars Ocasek kontynuował swoją karierę solową bez większych sukcesów, natomiast Poriżkova realizowała się jako aktorka. O ile tylko jej role ograniczały się do bycia zjawiskową, dawała radę, jak choćby w „Annie” duetu Bogajewicz-Holland (ach te polskie akcenty) z Sally Kirkland czy „Arizona Dream” Kusturicy. Robiło się ponuro, gdy próbowała „grać”, czy to u boku Toma „Magnum” Sellecka w komedii fryzjerskiej „Her Alibi” (noooo, „Shampoo” to to nie jest), czy Aarona Eckharta w „Thursday” (zaskakująco obleśne sceny rozbierane!). I choć dziewczyna w międzyczasie próbowała swoich sił jako reżyser (!) i pisarz (!!!), świat i tak zapamięta ją jako jurorkę America’s Next Top Model w sezonach 10-12. Dobre i tyle.

 

A wracając jeszcze do teledysku, to gdy byłem mały, odczytywałem go jako swego rodzaju twórcze rozwinięcie kursu prawa jazdy – czegoś na zasadzie śmiesznych filmików o wypadkach wózków widłowych, produkowanych na potrzeby szkoleń BHP – kręcone z myślą o rynku amerykańskim. Rozumiałem angielski na tyle, żeby móc połączyć fakty, a te nie chciały się dać interpretować inaczej – zespół Cars, który nagrywa piosenkę zatytułowaną „Drive”, ma rację bytu wyłącznie w jej kontekście. I do tego postać dziewczyny, na którą krzyczy ojciec/chłopak, gdy ta nie radzi sobie za kółkiem – wszystko układało się w logiczną całość. Dlatego, gdy doszło do mnie, że tekst nie traktuje o prawku, a Cars napisali coś więcej niż „Drive”, zrobiło mi się smutno. Swoją drogą moje dziecięce interpretacje popkulturowe już wtedy stawiały mnie w pozycji „mistrza sympatycznych pomyłek”, jak to kiedyś uroczo określił Maciek Lisiecki. Przykład pierwszy z brzegu: spokojnie przez całą pierwszą kadencję Billa Clintona byłem przekonany, że on i George Clinton (Funkadelic/Parliament) to jedna i ta sama osoba. Widziałem kiedyś w Teleekspresie (bodajże) jak prezydent USA grał na saksofonie i to wystarczyło. No ale dobra, dość już offtopów w tej offtopowej notce. Grunt, że „Drive” to taki mój wytrych do prywatnej hauntologii.

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 2

iammacio 76 381   21/04/10, 12:04  
zarówno song jak i wpis, świetne. mam gdzieś na dysku "the lace", solówkę Orra (to on tu śpiewa) i aż sobie wrócę. w wolnej chwili wkleje foty The Cars made by Annie Leibovitz for Rolling Stone. cheers!
lukaszblaszczyk 2 26   21/04/10, 12:37  
Thx, Macio! Ooo, ja w ogóle solowego Orra nie kojarzę, więc z chęcią nadrobię zaległości. Pozdro!