Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "Cztery noce z Anną"


# Zapiski ze Skolimowskiego

2010-08-28 12:13:31

Przy okazji tegorocznej ENH załapałem się na ledwie dwa pokazy, z których jednym była projekcja zapomnianego, niskobudżetowego „Latarniowca” (1985) Jerzego Skolimowskiego. Wymuszony, sztampowy i groteskowo nonszalancki thriller (!) przypomniał mi o schowanej do szuflady notatce z innych filmów Polaka i kazał raz jeszcze zadać sobie pytanie o rangę tej twórczości. Już biografia reżysera sugeruje fascynującą sprzeczność – zaczynał jako bokser, skończył jako malarz – to jest niedopasowanie misjonarskich ambicji do twórczych możliwości. Z jednej strony mamy bowiem niestrudzonego wojownika o sztukę, z drugiej zapatrzonego w siebie artiste (z francuska rzecz jasna), którego niedostatki warsztatowe miast faktycznie o tę sztukę walczyć, skazują ją na śmieszność.

 

„Latarniowiec” to doskonały przykład: amerykański debiut Skolimowskiego, nakręcony pod zamówienie, według cudzego, niewiarygodnie banalnego scenariusza. Trzech uciekających przed pościgiem gangsterów dostaje się na stojący nieopodal wybrzeża latarniowiec i terroryzuje jego załogę. Kapitan statku to zdegradowany po wojnie marynarz, kryjący „bolesną tajemnicę” i „pozostający w konflikcie z dorastającym synem”; szef gangsterów to Robert Duvall w panamskim kapeluszu, z wąsikiem i nieco gejowskimi skłonnościami (każe tytułować siebie „doktorem”, sic!); gangsterzy to dwaj idioci – jeden zdziecinniały, drugi agresywny; no i jest jeszcze archetypiczny kucharz murzyn. Doskonały materiał na tragifarsę zostaje potraktowany przez Skolimowskiego śmiertelnie poważnie: tam gdzie inni, korzystając z amerykańskich pieniędzy i aktorskiego talentu (Duvall, Brandauer) powiedzieliby „Okej, zabawmy się”, Polak z uporem maniaka próbuje udowodnić to, co dla każdego jest oczywiste – dwoi się i troi, by ośmieszyć konwencję, treść, generalnie cały model kina gatunków, ale w efekcie uzyskuje głębokie zażenowanie widzów. Podobnie w „Przygodach Gerrarda” (1969) odbija się to rozdarcie między formą, w której Skolimowski funkcjonuje i jej ograniczeniami, którymi pogardza (znana uwaga: „Mnie się wtedy wydawało, że mogę zrobić film z czegokolwiek, choćby z karty dań”). Gdyby jednak to rozdarcie było świadomym wyborem, mogłoby ekscytować, a przecież stanowi ono wyraz zagubienia, wątpliwości i braku konsekwencji. Sam reżyser w prologu do swoich „Rąk do góry” (1967) mówi: „Czy kino nie jest pomniejszą ze sztuk, jeśli może wzbudzać poklask efektownymi środkami?”.

 

Problem ze Skolimowskim jest jednak bardziej złożony. Oto twórca w równym stopniu ułomny, co utalentowany, o wysoce autorskim stylu – oryginalnym, rozpoznawalnym i zapamiętywalnym. Debiutancki „Rysopis” (1964) posiada cechy filmu typowo „skolimowskiego” – zakłopotany bohater (bo wszyscy jego porte-parole zdają się zakłopotani) snuje się po ekranie w szeregu surrealistycznie-realistycznych (możliwych, ale nieprawdopodobnych) scen, jakby wespół z reżyserem szukając uzasadnienia dla swojej obecności w filmie. 20 lat później, w najsłynniejszym (ale rozczarowującym) obrazie Polaka – „Moonlighting” (1982) – Jeremy Irons, jako szef grupy polskich robotników w Londynie, próbuje ukryć przed swoimi towarzyszami fakt ogłoszenia stanu wojennego w ojczyźnie; do szarego świata wkrada się element absurdu, który bohater stara się okiełznać. Okazjonalnie, jak w „Krzyku” (1978), by zobrazować owo współistnienie codzienności i nieprawdopodobieństwa, Skolimowski posługuje się fantastyczną konwencją, ale w jego wydaniu ma ona więcej wspólnego z magicznym realizmem opowiadań Borgesa (których „Krzyk” wydaje się przetworzeniem) niż takim, powiedzmy, „Lokatorem” Polańskiego.

 

Zakończenia „Rysopisu”, „Moonlighting” czy „Czterech nocy z Anną” nie stanowią rozwiązania, a widz wie po seansie niewiele więcej niż przed nim. Jeśli wziąć pod uwagę malarski wątek w karierze Polaka, wówczas jego twórczość wydaje się zaledwie szkicem „na temat”. Np. genezy „Czterech nocy z Anną” (2008) należy szukać w krótkiej notce prasowej: nieszczęśliwie zakochany mężczyzna usypia swoją wybrankę, by móc przebywać przy niej nocą. To wszystko czego Skolimowski potrzebuje, by stworzyć film, a film ten sprowadzić można do jednego sugestywnego ujęcia: obrazu (!) mężczyzny siedzącego u wezgłowia łóżka. „Cztery noce z Anną”, ostatnie dzieło reżysera, wydaje się jednocześnie jego najpełniejszym dokonaniem. Tak jakby w sercu siedemdziesięciolatka w końcu zapanowała zgoda na targające nim sprzeczności. 

 


"Cztery noce z Anną" (2008)

2010-04-17 13:48:48

reż. Jerzy Skolimowski

Pierwszy film Skolimowskiego, o którym mogę powiedzieć “fajowy” (co oczywiście nie czyni go w moich oczach żadnym wielkim dokonaniem, tym bardziej u reżysera z 40-letnim stażem). Niemniej jednak, doświadczenia wyniesione z pracy na Zachodzie procentują – można by na tym przykładzie uczyć, co oznacza “opowiadanie historii”. Szlachetna umiejętność w zaniku.

3.5 / 5

obejrzane w 2008 r.


« wróć czytaj dalej »