Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "Rundgren"


Todd Rundgren - top 20 piosenek

2011-08-15 12:59:39

Zachęcony publikowanymi ostatnio przez kolegę Dejnarowicza piosenkowymi przeglądami ulubionych artystów, zamarzyłem sobie prywatny top dokonań muzyka, który – choć doceniony bardzo – wciąż pozostaje doceniony NIE DOŚĆ, nie tylko w Polsce, ale w ogóle. Todd Rundgren, *ten ziomek od Skylarking*. Traktuję to na szybko przygotowane zestawienie jako przygrywkę przed przeglądem dyskografii songwritera-multiinstrumentalisty-wokalisty-producenta, które w bliżej nieokreślonym „kiedyś” opublikuję na Screenagers.

(Z góry sorry za nieco emocjonalną konferansjerkę, ale akurat ze sporą częścią dorobku Todda jestem na świeżo i nie mogę wyzbyć się fanowskiej podjarki. Poza tym top nie uwzględnia kilku pozycji z jego dyskografii, których nie znam m.in. sofomora czy "2nd Wind" z początku lat 90.)

***

Cały ranking do odsłuchu tutaj.

20. „Shine” (1981)

Beniaminek w zestawieniu, ale nie mogłem nie odnotować faktu, że na poziomie 2:09 Runt napisał dla Animal Collective „Peacebone”.  

19. „The Last Ride” (1974)

Knajpiany soul z najbardziej hermetycznego spośród klasycznych albumów Rundgrena. Niby nic się tu nie dzieje, a cały czas odnoszę wrażenie, jakby Todd próbował od środka rozsadzić kompozycję. Progrockowe łamańce wiszą w powietrzu.

18. „Can We Still Be Friends” (1978)

Ciekawe, że autorem doskonalszej, choć bardzo podobnej wersji jest ROBERT PALMER. I jak się można domyślić, po śladach Palmera, trafiłem na Todda.

17. „One More Day (No Word)” (1972)

Coś podobnego robił John Cale na „Paris 1919”. Pop epoki wiktoriańskiej.

16. „The Waiting Game” (1989)

Romantyczny proto-post-chillwave (sic!; obczajcie rozmyte chórki w podkładzie i wspaniałą aranżację wokalu w refrenie). Brzmi to jak klasyczna one-man studyjna produkcja, a jest zupełnie odwrotnie: gra „na raz” live-band złożony ze świetnych muzyków.  

15. „Hello It’s Me” (1972)

What does Todd Rundgren say when he answers the phone? 

14. „We Gotta Get You A Woman” (1970)

Pierwszy solowy mini-przebój. Czy zasłużenie awansował na #20 miejsce na liście Billboardu? Zasłużenie proszę pana, bo Burt Bacharach nie zrobiłby tego lepiej. „Wątki bacharachowskie w twórczości rundgreńskiej. Rozprawa doktorska”. Zasłużenie proszę pana.

13. „Hideaway” (1983)

Tutaj jest coś z Prince’a, metaliczne akordy gitary na statycznym rytmie, tak charakterystyczne dla Minneapolis sound. A pod koniec każdej strofy melodia spada jak po schodkach do refrenu. Cudnie!

12. „The Verb ‘to love’” (1976)

Jakiś Marvin Gaye cholerny, „Here My Dear”. JEZU JAK ON TO ROBI. Z TYM JAZZOWYM FORTEPIANINEM??? (a nie jesteśmy nawet w połowie stawki). 

11. „Sweet” (2004)

Nie znam dobrze najświeższej dyskografii Runta, choć przekora podpowiada mi, że mógłbym się zachwycić. Nawet jeśli jego albumy od połowy lat 90. utraciły znaczenie, stały się za to chyba najbardziej kuriozalnymi projektami w obrębie muzyki popularnej. Todd Rundgren jako raper (TRi „No World Order”), Todd nagrywający covery własnych kompozycji zaaranżowane na bossa novę („With A Twist”), Todd nagrywający tribute-album dla Roberta Johnsona zatytułowany „Todd Rundgren’s Johnson” (!!!), pilotowany przez epkę „Todd Rundgren’s Short Johnson” (!!!!!). I mean, how funnier can you get? Ale kiedy od czasu do czasu zechce mu się zarejestrować coś poważnego, to proszę: utwór, na którym Nicolay mógłby wzorować sporą część swoich produkcji.

10. „Couldn’t I Just Tell You” (1972)

Wspaniały power-popowy numer, jakże rozsądnie wyprodukowany (gitara akustyczna (?) grająca główny temat), który mógłby znaleźć się na „#1 Record” wydanym… dwa miesiące później. 

9. „International Feel” (1973)

Fani Animal Collective znów powinni nadstawić uszu. 

8. „Wolfman Jack” (1972)

Rundgren goes Motown, przy czym jedną z najfajniejszych zdolności Todda jest kompozycyjna impersonacja (mowa o gościu, który nagrał album z coverami mającymi być nie do odróżnienia od oryginalnych wersji) przy jednoczesnym zachowaniu własnego, cholernie charakterystycznego stylu.

7. „Don’t Hurt Yourself” (1983)

Wspaniale się ten niebieskooki soul Todda dopasował do ejtisowych standardów brzmieniowych. Kiedy już myślicie, ze w refrenie nie wydarzy się nic ponad ósemkowe harmonie, Runt serwuje przejmujące szczytowanie melodii na słowach „That’s all I’m asking”. Poprzez takie niuanse definiowałbym songwriting.

6. „Sons Of 1984” (1974)

Już sam pomysł, żeby nagrać chóralny stadionowy utwór z wykorzystaniem występującej w roli chóru stadionowej publiczności jest frapujący; poza tym: patrz opis „Just One Victory”.

5. „It Wouldn’t Have Made Any Difference” (1972)

Chyba najbardziej prostolinijna i chwytająca za serce ballada na „S/A”. Dodatkowe punkty za liryczne przesłanie („kochasz mnie czy nie, i tak jesteś *****”).

4. „A Dream Goes On Forever” (1974)

Po eksperymentach "AWATS", wytwórnia próbowała nakłonić Rundgrena do powrotu na prostą, popową ścieżkę. Środkiem do celu miał być wykrojony z kolejnego albumu singiel. Artysta i label stoczyli batalię nad wyborem właściwej piosenki. Wytwórnia forsowała "Izzat Love?", a Runt uparł się na "A Dream Goes On Forever". Sytuacja to trochę paranoiczna, bo gdyby melancholijną melodię "A Dream..." nagrać w latach 50., pewnie dzisiaj uchodziłaby za standard kogoś pokroju, bo ja wiem, Perry'ego Como.

3. „I Saw The Light” (1972)

Z jednej strony: nie przesadzali ci, którzy po premierze singla „I Saw The Light” nazwali Todda męską wersją Carole King. Z drugiej: ileż wysiłku włożono w aranżację i produkcję tego utworu! Parodystyczna melodia została tak obudowana (chórki, zdublowane ścieżki bębnów z akcentującymi rytm kotłami w zwrotce), że trudno myśleć o openerze „Something/Anything” wyłącznie w kategoriach pastiszu. 

2. „Healing Part 1” (1981)

Podobna sytuacja jak w przypadku „Dreams” Fleetwood Mac, o którym możecie poczytać u Borysa. Nie wiem ile akordów złożyło się na tę kompozycję, ale z pewnością niewiele, bo znowu na pierwszy plan wysuwa się produkcja. Zestawienie „głęboki bas vs kruche syntezatory” zawsze chwyta mnie za serce, a w tym przypadku jedyne czego brak to singlowy edit. 

1. „Just One Victory” (1973)

Wybór #1 w przypadku kariery tak bogatej w piosenkowe cudeńka to zapewne kwestia gustu w dużo wiekszym stopniu niż obiektywnej oceny. No ale tutaj mamy do czynienia z utworem, który może stanowić wzorzec z Sevres dla całego dorobku Rundgrena, jego "Strawberry Fields Forever". Runt zawsze miał dobra rękę do sing-alongów (ot, chocby "Sons Of 1984"), a ten w "Just One Victory" opiera się na zwiewnej i jednocześnie epickiej melodii. Tyle, że na poziomie "A Wizard, A True Star" Todd nie był juz zainteresowany nagrywaniem zwykłych przebojów. Zamiast więc te melodie eksponować ukrył ja pod gęstymi, splątanymi warstwami nakładek, trzasków, pogłosu, chórków, które przy seventiesowych technikach nagraniowych pozostawiły na "Just One Victory" piętno antycypujące (paradoksalnie) lo-fi, R. Stevie Moore'a, Ariela Pinka i w ogóle wszystkich tych wizjonerów, którzy wymuszali kreatywność autosabotując najprostsze nawet rozwiązania. 


« wróć czytaj dalej »