przejdź do bloga

Moje komentarze

22.07.2010
1. Specjalizacja vs. eklektyzm
Nie no, stek bzdur to owoc dyletantyzmu, nie braku wniknięcia w wyimek. Trochę przejaskrawiając: równie dobrze można by powiedzieć, że nie można pisać o kode9 nie przeczytawszy wcześniej Sonic Warfare. Jasne, pożądaną sytuacją jest, żeby piszący wchłonął cały leksykon i całą historię otoczki, ale poznanie rozprawy doktorskiej autora słuchanego właśnie singla i wiedza ogólna na temat cybergotyku nie są warunkami koniecznymi do napisania o nim dobrego tekstu (przy czym dobry tekst rozumiem trochę inaczej niż Maciek, ale znowuż nie na tyle inaczej, żeby postulować recenzje konceptualne jako najlepszą formę krytyki). Język recenzencki nie musi być immanentny w stosunku do środowiska. Może, nie musi. To oczywiście zależy od samego autora tekstu -- jedni muszą podchodzić holistycznie, inni nie. Nie bardzo rozumiem skąd ta niechęć do relatywizacji. Poza tym, gdzie wytyczyć granice między podejściem specjalisty a eklektyka? Dirty Projectors to nie tylko r&b, to też (dla mnie dużo bardziej) Byrne, Black Flag (ok, może mniej), James Chance etc. i wcale nie mam tu na myśli samych postaci, ale tradycje z których się wywodzą. Tradycje na tyle rozległe, że o Dirty Projectors idąc proponowaną linią diagnozy nie mógłby pisać nikt (znów przejaskrawiam jakby co).

Nie wydaje mi się też, żeby *wyczerpujące* recenzje istniały. Większość recenzentów nie zarabia z pisania o płytach, a to ogranicza czas (i to drastycznie, bo czytanie w internecie to przysłowiowy wierzchołek), a więc gdzieś granica wiedzy istnieje. "Wyczerpywanie" w takim rozumieniu rozumiem jako przebiegły eufemizm na mydlenie oczy (z tym, że to też zależy od autora -- absolutnie nic nie mogę zarzucić wielu tekstom na Screenagersie).

2. Zaufanie -- dokładnie (prawie) o to mi chodziło. Wykorzystując tego biednego Piotrka K. -- jeśli chodzi o muzykę polską, nie potrafię przyjąć jego nieomylności, bo rozmijamy się w kwestii gustów, które kształtowaliśmy zupełnie inaczej. Natomiast każdy tekst przeczytam jarając się jak siedemnasta (powiedzmy), wiedząc, że w aspekcie porównawczym/historycznym nikt o danej płycie lepiej nie napisze. To mógłbym swobodnie rozszerzyć na różnych Richardsonów, speców od funky house et al. Kompetencje kulturowe nie są całością wkładu recenzenta. Pisanie o aktualnych wydarzeniach niesie ryzyko przecenienia wartości np. singla, jeśli nie zastosujemy do niego uniwersalnego warsztatu krytyka-muzykologa, jeśli nie odniesiemy się do oczekiwanych melodii, barw czy czego tam.

3. Repetycja a minimalizm
Apeluję jednak o umiar w wyszukiwaniu analogii :). Owszem, istnieją wysokobudżetowe utwory chodnikowe niemal wprost nawiązujące do np. Reicha, (był taki singiel Baby Basha, którego tytułu nie pomnę, a który --pewnie przypadkowo, ale zawsze-- bardzo sprawnie ilustrował koncepcję reichowskiego phasingu w popie), tylko, że nie jest ich tak dużo jak może się wydawać. Repetycja Neptunes np. nie wynika z 60s-owego minimalizmu tak jak wynika po prostu ze standardu popowej piosenki, filtrowanej okiem oszczędnych bębnów z mocnym naciągiem (tu odwróćmy się najpierw w stronę Impulse! Recs, a potem już w ogóle Afryki). Inna sprawa, że minimalizm od końca 60s wzwyż to tembr i paleta z zupełnie innej niż Neptunes bajki. Oszczędność oszczędności nierówna.
21.07.2010
No tak, z tekstem jak zwykle. Dobre czytanie, Marto.

Tylko mam tu pod ręką takie coś, coś czego w Twoim tekście nie znajduję: jeżeli popęd poznawczy "recenzenta" o łatwo klasyfikowalnym guście utrzymuje się na stałym poziomie (a powinien się utrzymywać jeśli "recenzent" publikuje regularnie), to w pewnym momencie doprowadzi do przesytu zainteresowaną szufladką, na której miejsce w konsekwencji prędzej czy później: a) wskoczy inna; b) przyjdzie pozorne (lub nie) rozmycie gustu. Takie podmianki szufladek są niewidoczne, następują rok po roku (w skrajnie "popędliwych" przypadkach miesiąc po miesiącu, prowadząc do narwanej blogerki, która w Twoim ujęciu zawiera między innymi sprawę "Asereje"); nie ograniczają się do jednego nurtu; wymagając czasu, odsuwają w cień poprzednie (odsuwanie as opposed to wymazywanie). Krótko mówiąc, wychowanie na takich a nie innych źródłach krytycznych kiedyś napotyka orzech cierniowy (bolesny stempel wyznaczający moment albo "zdziadzienia", albo "pójscia za postępem").

Popęd poznawczy nie prowadzi do przypadkowych rozwiązań (nowych szufladek). Słuchaliśmy Blur, posłuchamy Gorillaz. Słuchaliśmy Gorillaz, posłuchamy De La. Słuchaliśmy De La, posłuchamy "Rapper's Delight". Słuchalismy "Rapper's Delight", posłuchamy Chic i tak aż do absurdu. I teraz "pisanie po omacku" o "Asereje" może być albo absurdem, albo nie, co pewnie zależy od formy, retoryki etc.
[do tego punktu myślę, że się zgadzamy literalnie w 100% -- użyłem trochę innego modelu, bo za cholerę nie mógłbym wyjaśnić kolejnych akapitów]

Dla mnie to naturalny punkt przejścia, bo jeśli wychowujemy się na rocku, przyzwyczajamy się do grania riffami, rozpoznajemy akordy z tego samego zestawu, krótko mówiąc -- albo idziemy pisać o polityce/filmach/historii kultury, albo zwracamy uwagę w stronę czegoś, co powstaje pod odmienną optyką. Jeżeli lubimy zręczne podmianki akordów, idziemy słuchać jazzu. W popie chodzi o zmiany tonacji -- to naturalne uzupełnienie potrzeb słuchacza indie, powiew południowego pasatu na pastwisku przegrzanych owiec czy coś. Nikt nie musiał załapywać się na "renesans popu". Chodziło o wyczerpanie źródła. Okej, pewnie Pitchforki były pierwsze, co zrozumiałe. Pomogły od-obciachować śliskie klawisze i koktajlowe barwy zestandaryzowanych refrenów. A że się zatrzymały na Robyn, to może i wina demografii. Nieważne. Ważne, że nie mogę tego uznać za "zmianę" myślenia. Raczej za naturalną konsekwencję (która, owszem, nie zachodzi bezwzględnie w każdym spełnieniu ww. warunków i tu mogę mieć kłopocik).

Problem widziałbym jedynie w dysproporcji popędu "recenzenta" i słuchacza. Rozumienie tego to trochę czarna robota, bo "słuchacz" jest tak naprawdę i słuchaczem i czytelnikiem -- czytelnikiem "recenzenta", słuchaczem rzeczy recenzowanych przez (i o których dowiedział się przez) "recenzenta". Sam "recenzent" to akcja o wiele mniej dwoista, ale nie sposób powiedzieć o jak wiele, stąd problem.

Nie bardzo mogę się odnieść do eklektyzmu w słuchaniu, bo za nic nie wiem gdzie u Ciebie zaczyna się "znawstwo". Konkretnie: śmiałbym zauważyć, że je przeceniasz, ale w obliczu zastanych przeszkód jednak nie śmiem. Mogę tylko zauważyć, że eklektyzm eklektyzmowi nierówny; wystarczy umieć namierzyć moment, w którym należy dokonać cięcia epistemologicznego, a potem się z takim przecięciem obnosić, żeby słuchacz-czytelnik nie został wprowadzony w błąd. Nie zaufam Richardsonowi w kwestii gitar, nawet nie zaufam Piotrkowi Kowalczykowi w kwestii muzyki polskiej. Zrozumienie nie wyczerpuje tematu. Owszem, mogę im zaufać w połowie: jako czytelnik, ale nie jako słuchacz. Nie w całości. Przeciętnego czytelnika-słuchaczka bez ambicji akademickich nie obchodzi miejsce danego albumu w ewolucji gatunku*. Zamiast zestawiać popową Ashanti z indie D-Planem zestawmy konkretny element piosenki wykonawcy A z konkretnym elementem wykonawcy B, bo inaczej skończymy kłócąc się o wyższość Paris nad Gimmie Fiction zamiast polując na przecenę Countdown To Ecstasy w okolicznym Empiku. (Oczywiście od trzech akapitów piszę wyłącznie o wyobrażeniu Porcys jako przekroczenia indie/pop).

W kwestii skali jeszcze przywołam Rogera Eberta, który całkiem inaczej podchodzi do kina autorskiego i rozrywkowego. Po co? Nie każdy ma wystarczające skille kategoryzacyjne, ale on owszem. Takie rozwiązanie sprawdza się tylko w skali pięciogwiazdkowej.


* -- dobra no, wszyscy lubimy specjalizacje, ale ja osobiście w Polsce po prostu nie widzę wystarczających zasobów ludzkich. Czytelnicy Screenagersa nie mają alternatyw, a czytelnicy Porcysa mają (wybiórczo czytywanego) Screenagersa.




@ youaremacio:
Refleksja na temat to ryzyko wpadnięcia w pułapkę humanistycznej olimpijki idącej na kulturoznawstwo -- to, że pani od polskiego chwaliła nasze "naukowe" teksty, nie oznacza, że potrafimy je pisać. Fajnie, że jest ktoś, kto to ryzyko podejmuje, tak samo jak fajnie jest, że oba serwisy cechuje różny styl. Klasyczne starcie podejść: Sontag circa 1966 vs interpetacja vs dekonstrukcja. Szachiści mają na to jakąś nazwę.
1 z 1