Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "off festival"


OFF 2k10 Część Druga. Konstruktywna krytyka organizacji Offa.

2010-08-10 14:17:02

 


Część muzyczna za nami, czas na przyznanie kilku nagród, wypisanie kilku zabawnych i nie do końca poważnych rankingów. Oraz na kilka uwag o organizacji festiwalu.


RANKINGI I NAGRODY

Ludzie z Wąsem: pięciu artystów, trzech uczestników festiwalu, ale ok. dziesięciu zostało przyuważonych przez moich znajomych.

Ludzie z Trójkątem: W cholerę.

Nagroda w kategorii Największa Dawka Zajebistości Bijąca Od Jednej Osoby: Tom Cowan z The Horrors (ten w okularach od synthów)

Nagroda w kategorii Najfajniejszy Rekwizyt Sceniczny:

  1. Maska diabła – A Hawk & A Hawksaw

  2. Dmuchane Palmy (ach, te dwuznaczności) – The Very Best

  3. Balony z cukierkami – The Flaming Lips

Nagroda w kategorii Najgorszy Koncert Festiwalu: Raekwon 100%

Highlighty: Antiop Consortium, Shearwater, Mouse on Mars, Bear In Heaven, Zu

Zespoły, którym trzeba się bliżej przyjrzeć: Tunng, Casiokids


PSIOCZENIE NA ORGANIZACJĘ

Zanim zacznę standardowe irytowanie się na organizację festiwalu, muszę zastrzec, że większość z błędów wynika z ostrożności spowodowanej przeprowadzką do Katowic. Sądzę, że większość z Was zdaje sobie z tego sprawę.

  1. Zbyt nachalna ochrona

    Po niezbyt natrętnej ochronie, która była w Mysłowicach, katowickie przeszukiwania i sprawdzania mogły spotkać się ze sporym zaskoczeniem. Chodzą przecież legendy o dziewczynie, która wniosła w zeszłym roku na teren festiwalu lustrzankę w legginsach. Prawda jest taka, że dużo zależy od tego, na jakiego ochroniarza się trafi. Zdarza się i tak, że będzie cię obszukiwał i sprawdzał na tysiąc razy czy przypadkiem nie chowasz kokainy w szmince, a krem nivea to NA PEWNO krem nivea. Zdarza się też, że pomaca ci torbę, czy aby na pewno nie wnosisz picia i wpuści, nawet na ciebie nie spojrzawszy. 

    Nie da się jednak ukryć, że pewna tendencja do zaostrzania ochrony jest – i to nie tylko na offie, ale też na festiwalach alterartu, gdzie zawsze zresztą ochrona była mocniejsza (ale to zrozumiałe, ponieważ te festiwale są większe, przychodzą na nie różni dziwni ludzie itp.).

    Wynika to z kilku rzeczy. Po pierwsze w tym roku mieliśmy większy festiwal. Po drugie było nowe miejsce. Gdyby ktokolwiek coś zawalił, Katowice natychmiast by się ze wszyskiego wycofały, a organizatorzy są spaleni. To dotyczy także tego, że jednak festiwale w Polsce są imprezą stosunkowo świeżą, ciągle przyjeżdża mnóstwo ludzi, dla których jest to rzecz nowa i mogą się zachowywać nieodpowiedzialnie. Oczywiście, moim zdaniem w przypadku festiwalu takiego jak Off zaostrzanie ochrony jest nieco na wyrost. Porównując do takich imprez alterartu, na OffieGENERALNY poziom WSZYSTKIEGO jest – nie ukrywajmy – o niebo wyższy.

  1. Zakaz wnoszenia napojów bezalkoholowych na teren festiwalu.

    To jest jakiś absurd. Wytłumaczyć to mogę tylko chęcią zaoszczędzenia na ekipie sprzątającej. Na pewno nie kwestiami bezpieczeństwa, ponieważ gdy zabierają ci zakrętkę od butelki lub przelewają do kubeczka przecież nikomu tym krzywdy nie zrobisz. Swoją drogą mało kto na takim festiwalu jest na tyle głupi, żeby rzucać pełną butelką w artystę. A w kwestii śmieci – prawda jest taka, że gdyby można było wnieść z Gastro picie z zakrętką, to większość ludzi chowałaby je do plecaka/torby i nie musiała trzymać w ręce, co minimalizuje jakiekolwiek zagrożenie.

    Inna kwestia jest taka, że gdyby na tanecznych imprezach w namiotach było więcej ludzi, to przy tym ukropie bez picia skończyłoby się to masowymi omdleniami. Posiadanie ze sobą napojów przy tańczeniu i na dużych koncertach JEST PODSTAWĄ bezpieczeństwa uczestników. A na agersywny kontrargument, który pojawił się w shałtboksie Offa, że „organizator nie jest winny gdy ktoś nie wychodzi z namiotu, gdy jest mu duszno, lub za mało pije i mdleje”. Zgadzam się, ale jeżeli juz dajemy taką ochronę, oczywiście pod pretekstem „to dla waszego dobra [w istocie jednak dla dobra organizatorów], żeby nic się nie stało”, skoro organizator już przyjmuje postawę walfare state w organizacji imprezy masowej, to to wymaga jakiejś konsekwencji. Bardzo analogicznie do prowadzenia polityki państwa.

  2. Za mało miejsca

    No było za mało, ale to była próba, miejmy nadzieję, że to się zmieni w przyszłym roku.

  3. Sceny namiotowe

    Totalny absurd. Gdy grała rozhype'owana gwiazda w postaci The Tallest Man On Earth, Fennesza, Toro y Moi, nie dało się do namiotu wcisnąć, było gorąco i wilgotno od ludzi i przesiąkniętej deszczem ziemi. Gdy występowały mało znane zespoły, np. polskie, albo dogorywała impreza na dubstepach o 3.45 w nocy, w namiocie było 15-50 osób. PRECZ Z NAMIOTAMI. Namioty proszę przenieść do powiększonej strefy gastro.

  4. Strefa Gastro.

    Po pierwsze – słabe jedzenie. Po drugie – drogie piwo.

    Ale! Duży plus za stosiko z ekologicznym żarciem. To była naprawdę fajna rzecz, zwłaszcza kosztująca 8 pln Yerba Mate (tudzież – it's yerba, maaaaaaaaaaaaate! Hahaha).

  5. Toalety. To była ta jedna rzecz pod względem organizacji, która była absolutnie bez zarzutu. Nawiasem mówiąc, bardzo pdobały nam się te toalety w lesie, najpierw zastanawialiśmy się, czy jesteśmy w Zakazanym Lesie, a potem czy toitoie prowadzą do Narnii. 

    Szkoda tylko, że umywalki były dyskretnie ukryte przed wzrokiem festiwalowiczów.


    6. Zapomniane: za nachodzące na siebie dźwięki ze scen czyjaś głowa powinna polecieć. 

    Kolejny argument za powiększeniem przestrzeni festiwalu, oby było to możliwe na tym terenie. Oczywiście nie chodzi o rozrzucenie tych scen o 2 km od siebie, bez popadania w skrajności, lecz o rozstrzelenie ich. Zwłaszcza istotne, aby fale dźwiękowe z Leśnej i Głównej przestały się nakładać w Strefie Gastro.

    (Z życia wzięte: idzie sobie człowiek odpocząć przy piwie i nie może sobie miejsca znaleźć bo napierdala mu Kryzys do ucha).


Generalnie - nowe miejsce ma duży potencjał, ale trzeba go dobrze wykorzystać.

 

Na koniec wywiad z Waynem w onet.pl, którego jeden fragment jest bardzo istotny w kontekście powyższego tekstu i poprzednich na temat pow wow i z tym fragmentem zgadzam się stuprocentowo. Poniżej zapis ze słuchu, ponieważ tłumaczenie polskie jak zwykle trochę zmienia sens tego, co powiedział.

'Is about the atmosphere of the festival. It's not necessarily about the bands per se. It's about the idea and philosophy, the experience that the festival, the people putting on the festival want you to have. And that says a lot, that's a great thing, you know. As good as bands can be a bad experience at the festival can ruin all that, you know, bad toilets, bad food, bad camping, bad police, bad drugs, I mean there's a lot of things about it that can go and RUIN what could otherwise be a perfect night.

So a lot of that is in control of the people who organised the festival.'

 


OFF 2k10

2010-08-10 03:52:51


W pościgu za najbardziej przyjazną formułą relacji festiwalowej, gdzie, jak wiadomo, zawarte są zarówno informacje, jak i osobiste przeżycia i sądy, a przy tym jest ich ogromna ilość, bo jednak dotyczą kilku dni intenswynej stymulacji zmysłów, przedstawiam relację z Off Festival 2010. Została ona oparta o podział artystów na cztery kategorie reprezentujące moją ogólnie pojętą wiedzę i nastawienie do wykonawcy.

Kategoria nr 1: Osobiści headlinerzy Offa.

Kategoria nr 2: Zespoły, które znam i lubię. Zespoły, które znam/kojarzę i fajnie by było zobaczyć.

Kategoria 3: Zespoły, o których bladego pojęcia nie miałam, ale poszłam z różnych przyczyn, najczęściej wymieniane to: a) czas wolny b) rekomendacja c) fajny opis.

Kategoria 4: Inne takie.


1.

Toro y Moi (Piątek, Scena Trójki)

Toro y Moi był pierwszym koncertem jaki widziałam i mimo zaliczenia do kategorii pierwszej udało zdążyłam na nieco ponad połowę. Podobało mi się, natomiast nie było to koncert życia, prawdopodobnie dlatego, że w namiocie panował ukrop, prawie nic nie widziałam, no i tylko połowę. Co zwróciło uwagę, to zdecydowanie większa przebojowość piosenek – i chyba nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo 80sowo brzmią klawisze Chaza. Otoczenie i warunki zewnętrzne są jednakowoż niesamowicie ważne, ja mam wyobrażenia na temat TyM i Washed Out grających na plaży w sierpniowy poranek po całonocnej imprezie i zabawy w podchody po lesie, a nie o godzinie 17 w destylarni związków mineralnych.

Bear In Heaven (Niedziela, Scena Trójki)

Kazus Namiotu Trójki: za mało miejsca na normalne koncerty, a za dużo na niezbyt jeszcze jednak popularne dubstepy. Wymaga dopracowania, Panie Rojek!

Natomiast wąsaci piękni chłopcy z Brooklynu dali niezły koncert, jednak nie-fanom mógł się wydawać nudny. Brawa za kawałek Ultimate Satisfaction, kiedy twarz wokalisty naprawdę wyrażała ultimate satisfaction, i za ogólną radość z gry na żywo. Koncert utwierdził mnie w mojej opinii – to jest zespół grający wspaniały pop, zespół, który ma potencjał do doprowadzenia swojej muzyki na najwyższy, kosmiczny level popu, za jaki odpowiedzialni są np. AnCo czy Gang Gang Dance.

Shearwater (Niedziela, Główna)

Kto nie widział, co się dzieje na scenie, niech żałuje – abstrahując od tego, że muzyka tu naprawdę SAMA SIĘ BRONI, bo Jonathan Meiburg, podobnie jak zresztą Will Sheff, jest fantastycznym kompozytorem i wokalistą (no, tu może Will już nie tak bardzo...). Ciągłe krążenie instrumentów pomiędzy członkami zespołu, piękna basistka – przy czym obserwowanie jej gry było prawdziwą przyjemnością, dawno nie widziałam tak absolutnie niesamowicie rozbudowanej linii basu, fantastyczne solówki, perkusista, który wygląda jak członek Megadeth wypuszczony po miesiącu z Maksykańskiego aresztu, grał na klarnecie, a potem synchronicznie z basistką na cymbałkach, stadionowy wokal Jonathana, to był naprawdę najbardziej zróżnicowany występ pod względem muzycznym na całym festiwalu, zresztą widownia to doceniła, aplauz pod koniec koncertu był dużo większy niż na początku, szkoda tylko, że tak krótko, wiem, jaram się jak blant koncercie Marley'a.


2.

The Horrors (Piątek, Główna)

Właściwie sama nie wiem czego oczekiwałam od nich na żywo – rzeczywiście chwilami było nieco nudnawo, ale nowa płyta się broni i nowy, trochę złagodzony imaaaaż również. The Awesome Guy (Tom Cowan) sterujący elektroniką nie dość, że był „awesome”, to przede wszystkim WŁAŚNIE elektronika na tym koncercie robiła duże wrażenie. Choć obstaję przy zdaniu, że Scena Leśna była dużo lepiej nagłośniona niż Główna, to na tym występie dźwięk był bardzo dobry. Brakowało jedynie odrobiny kontaktu z publicznością, nawet nie werbalnego, ale jakiegoś gestu czy chemii.

Ta niestety rodzi się tylko w specyficznych, sprzyjających okolicznościach.

Darkstar (Niedziela, Scena Trójki)

Nieźle, ale bez szału, spodziewałam się czegoś duuużo lepszego.

Antiop Consortium (Niedziela, Leśna)

Na koncert Antiop Consortium wybrałam się zaraz po Flaming Lips, co teoretycznie powinno zmniejszyć poziom ekscytacji tym występem. Bynajmniej, okazało się, że reaktywowana grupa dała jeden z lepszych na całym festiwalu. Grube wobble, gęsta generyczna elektronika, automaty perkusyjne, do tego nietypowy jak na skład hiphopowy „podział pracy” - wszyscy grali muzykę i rapowali, w różnych proporcjach rzecz jasna, ale mimo wszystko. Epic Shit.

Kyst (Niedziela, Eksperymentalna)

To był moje drugie podejście do tego zespołu i znowu zakończone porażką. Jak płyta zaczyna się dobrym wejściem, to zaraz potem morale spada ci do zera, ale z uwagi na rzekomo fantastyczny koncert na Openerze postanowiłam dać im szansę. Wybaczcie chłopcy, ale nie będzie owijania w bawełnę. Może w skali Polski Wasza muzyka to coś świeżego, ale żyjemy w epoce globalizacji i w takim kontekście jest wtórna niczym debiut Surfer Blood. Ich przewaga nad Wami polega na tym, że przynajmniej nie są nudni.

Digital Mystikz (Sobota, Scena Trójki)

Spośród trzech dubstepowych wykonawców był to zdecydowanie najlepszy set. Brakowało jedynie większej ilości ludzi, którym wobble zżerałby wnętrzności, a połamany rytm wiercił dziury w komorach serca. Oprawa wizualna była fantastyczna: chmury dymu i światło wyłaniające jedynie zarys sylwetek Mistyków. Porządny, klasyczny, rozkurwiający poziomy świadomości dubstep.

Lali Puna (Sobota, Leśna)

Lali Puna była jedną z pierwszych moich elektronicznych wczesnolicealnych ekscytacji, która umarła śmiercią naturalną 2 lata temu. Nowej płyty nie znam, a na koncercie na pewno nie spodziewałam się, że będzie aż tak tanecznie – oczekiwałam raczej chilloutu pod Babcią Wierzbą. Scena Leśna miała świetne nagłośnienie, każdy dźwięk słychać było perfekcyjnie, a dźwięków tych było sporo, a i wokal, który zawsze trochę mnie denerwował, był niezbyt głośny.

Mew (Sobota, Leśna)

Nie za wiele mam do powiedzenia, po za tym, że było w porządku. Podobał mi się wygląd wokalisty i głos, który brzmi na żywo jak skrzyżowanie wokalu Sigur Ros i Sunny Day Real Estate.

A Hawk and A Hawksaw (Sobota, Scena Trójki)

Bardzo dobry występ, ale gdyby nie moja fascynacja śmigającymi wirtuozersko palcami skrzypaczki, byłoby na dłuższą metę jednak nudno i męcząco. Maska diabła otrzymuje nagrodę na Najfajniejszy Rekwizyt Sceniczny! Marzy mi się koncert orkiestry folkowej bądź jakiś mroczny tribal w lesie, przy ogniskach i zielonych lampionach i 30 osób grających i tańczących – wszyscy w maskach diabła.

Hey, hasn't your brain turned into scrmabled eggs yet, czyli Mouse On Mars. (Piątek, Scena Trójki)

Doborowa wiksa w najbardziej niepasujących warunkach, czyli białym dusznym i jasnym namiocie Trójki o godzinie 19. Takie stymulanty to moje stymulanty, było głośno, industrialnie i syntetycznie, błagam o jeszcze!

Fennesz (Piątek, Eksperymentalna)

Nagle wszyscy kochaja ambienty. Zrozumiałe, Fennesz to bóg, ale to powinno dać do myślenia organizatorom, że coś jest z tymi namiotami cholernie nie w porządku. Posłuchaliśmy przez 10 minut na zewnątrz i poszliśmy.

Lenny Valentino (Piątek, Główna)

I tak pierwszego dnia zagrał dla nas Artur Rojek, Papież Polskiego Niezalu. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze. A było naprawdę świetnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż nigdy nie byłam fanką ani Myslovitz ani LV. Owszem, można zarzucać, że koncert był stuprocentowo dopracowany i dopicowany, ale przecież nie można było sobie pozwolić na TAKIM koncercie na żadne uchybienia. Lekki deszczyk i łagodna gra gitary akustycznej idealnie się ze sobą zgrywały (tak, to ten fetysz: I only want the time/To do one thing that I like/I want to get so stoned/And take a walk out in the light drizzle i Let's leave the sound of the heat for the sound of the rain/It's easy to sleep when it wets my brain/(...)So much of my mind that it spills outside). Bardzo, bardzo dobrze było.

I like my mic loud, czyli Raekwon (Piątek, Leśna)

Nagroda dla Najgorszeg Koncertu Festiwalu wędruje w ręce Raekwona. Beznadziejne nagłośnienie, zwłaszcza rzeczony mic był za głośno; kiepsko było słychać – i tak płytkie jak dziewczyna piłkarza – loopy (po jeden na piosenkę – coż za obfitość), jednominutowe kawałki. Nawet materiał Wu-Tang Clan się nie obronił. Raekwon zabił Ghost Doga. Ale dzięki za rozbawienie mnie tekstem z kawałka Ice Cream: chwila przerwy w muzyce i Fat-Is-The-New-Gangsta-Raekwon wrzeszcy do mikrofonu: Ice cold bitches melt down when in the clutch. Well, Imma soooooo fuckin meltin down.

Joker feat. Nomad (Piątek, Scena Trójki)

To był poprostu słaby set. Gdyby był fajny, to pierwsze 20 minut grania słabego jak barszcz house'u podczas gdy Nomad zmienił się z – i tak wątpliwego – mc'ego w barmana i robił Jokerowi driny z Jackiem Danielsem i colą, potraktowałabym jako zabawną rozgrzewkę. Jednak BYŁO słabo, a Nomad nadaje się JEDYNIE do polewania drinków.

The Flaming Lips (Niedziela, Główna)

Rozpocznę tak – jasne był to bardzo dobry koncert, festyn dla ludu nie robiony na taką skalę i w taki sposób przez nikogo innego. Wayne, jak wszyscy już wiedzą z jego twittera, to bardzo pozytywny gość. Ja, M. i K. eksplorujący odmienne stany świadomości byliśmy podekscytowani jak dzieci ideą sfruwających z nieba znaczków LSD i tabletek MDMA w balonach, a twarz Wayne'a na telebimie wyglądała jak z film Lyncha.

Sama nie wiem czyja to wina, zresztą wina pewnie po niczyjej stronie nie leży. Jednak Wayne i całe Flaming Lips wygladali na nieco zawiedzionych ospałością publiki. Do pewnego momentu z przodu musiało być szaleństwo, ale tam gdzie stałam, było raczej spokojnie, bez żadnej ekscytacji w rodzaju: „wziuwziuwziuwziuwziuwziu yay! Look I can be a helicopter!”

Pewnie jest kilka przyczyn, m.in. a) generalna ospałość Polaków b) generalne nastawienie raczej na słuchanie niż na bezpretensjonalną zabawę - nie tylko Polaków, ale ludzi przyjeżdżających na off c) Nie AŻ TAK ogromna popularność The Flaming Lips jak na Zachodzie d) Drogie piwo, a do tego niemożność wniesienia go na teren festiwalu?


3.

The Very Best (Niedziela, Scena Trójki)

Palmy, bauns, hawaii, Yeasayer i M.I.A. Kolejny koncert, który powinien być na innej scenie, a pozycja w timetable'u chybiona. Zdecydowanie scena na otwartym powietrzu i mógł odbywać się nawet dużo wcześniej. To nie ciężka elektronika, do której najlepiej wiksuje się naprutym, w gęstym powietrzu pełnym ludzi, dymu, narkotyków i laserów, tylko pozytywne elektroniczno-etniczne granie, do tego się tańczy lekko i łatwo przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Aye?

Casiokids (Niedziela, Leśna)

Kilka kawałków przesłuchanych wywołało u mnie odruch wymiotny, lecz 10 minut występu powstrzymało wzbierający refluks. Sympatyczny zespół, bardzo sympatyczny koncert. Świetnie nagłośniony, podobnie z resztą jak Lali Puna i jak zwykle plus za radość z grania.

Pulled Apart By Horses (Niedziela, Leśna)

Siedziałam sobie w ogródku piwnym i sobie oglądałam, wygrzewając sobie włosy w słońcu. Nic ciekawego, ale pewnie pod sceną było fajnie.

Radio Dept. (Sobota, Scena Trójki)

W porządku, choć przypominali mi trochę brzmieniem Delphic. Słucham ich właśnie i nawet hypem daje lepsze dźwięki, nie wiem czy była to kwestia nagłośnienia czy artystów.

Tunng (Sobota, Leśna)

Koncertu słuchałam jednym uchem, uprawiając boski chillout pod Babcią Wierzbą, ale to jedno ucho wydawało się bardzo zadowolone z tego, co do niego docierało. Fajne dźwięki, fajne melodie, zajawiłam się.

Dam Mantle (Sobota, namiocik)

Dam to mój nowy ulubiony producent elektroniczny, zagrał niesamowity blend wszystkiego – dubstepu, glitchy, abstrakcyjnego hiphopu, ambientu i innych okolic muzycznych.

Prawatt & Mirna Ray (Sobota, Eksperymentalna)

Widziałam 3 – ale za to długie! - utwory, podobał mi się tylko jeden, kiedy ciemnowłosa wersja Brendana Canninga i zarośnięty gitarzysta zaczęli generować, mieszać, kręcić pokrętłami i suwać suwaczkami.

Zu (Piątek, Eksperymentalna)

Ta pierwszoligowa napierdalanka po uszach, której nie jestem w stanie słuchać do śniadania co rano, była jednym z najlepszych występów na festiwalu. O tym odpowiednio zaserwowanym drenażu mózgu lejbel "włoski metal" mówi tylko z jakiego kraju pochodzi ów zespół.

4.

FM Belfast (Sobota, Scena Trójki)

Gdy przedfestiwalowo się dokształcałam, byłam pozytywnie zaskoczona tym zespołem, spodziewałam się zupełnie innej muzyki. A teraz pluję sobie w brodę, że nie zdążyłam na ich występ. Wszyscy znajomi, WSZYSCY, którzy byli na ich koncercie uważają teraz, że przegrałam w życie.

Tune-Yards (Niedziela, Eksperymentalna)

Podobno było równie zajebiste.

Dum Dum Girls (Niedziela, Scena Trójki)

Żałuję, że nie poszłam, to trzeci z rzędu przegapiony ich koncert, jednak Shearwater ważniejszy.


Moje ulubione elementy relacji z festiwalu, czyli podsumowanie, rankingi i wytykanie błędów i absurdów organizacyjnych w drugiej części, coming soon.


PS. Ekipo musicspota, utracenie dużej części wpisu z powodu zakończenia się sesji jest nad wyraz wkurwiające, ale pewnie nic z tym się zrobić nie da.

 


Z okazji offa o dalekiej przyszłości

2010-08-05 17:17:17


Chciałam napisać notkę o kilku ostatnimi czasy odkrytych zespołach, gdy zdałam sobie sprawę, że to jest absolutnie bezcelowe na kilka dni (z powodu prokrastynacji już na jeden dzień) przed Offem. Zwłaszcza, że wielu, także ja, robi muzyczny rachunek sumienia. Toteż obiecuję dostarczyć wam tej rozrywki w programie Gotuj z Pasc... Słuchaj z Pro zaraz po pełnej ognia relacji z Katowic. Tymczasem zaś zapraszam do lektury pełnego entuzjazmu, wiejskiej podjary i naiwnej wiary w tożsamość myśli moich i Artura Rojka tekstu na temat przyjemności. I miejmy nadzieję, że te nas w przyszłości spotkają. Dlatego będzie o zespołach, które chciałabym kiedyś zobaczyć na żywo na Off Festival.

Zacznę od artystów oczywistych, od zbiorowego pre-orgazmu, który ich ogłoszenie by wywołało (a właściwy, rzecz jasna, na koncercie):

  1. Gang Gang Dance. W tym roku nowa płyta!

  2. Patric Wolf. Wprawdzie młodzieńcza ekscytacja jego muzyką bezpowrotnie minęła, ale nie przestałam go kochać.

  3. The Decemberists. Jw.

  4. Animal Collective. Bo nigdy za wiele.

  5. Beach House. Bo pozostał niedosyt.

Na dokładkę kilku artystów gromadzących nieco mniejsze rzesze wyznawców. Dopasuj następujące kategorie do poniższych zespołów (jedną literkę do jednej cyferki - nagrody czekają!): a) przepalony król plaży b) potomek Psychozy c) magiczne gołębie d) alicja w krainie czarów e) druga płyta ma okładkę w stylu "pick a bad photo apply a vintage effect write sth in helvetica" f) trola sausage g) wikipedia mówi, że dziwni ludzie pomagali im przy nagrywaniu debiutu, np pan z Sun O))) i modelka h) młodzi nie-gniewni, a raczej ironiczni oraz piękni i fatalistyczni i) umieranie jest spoko

  1. Los Campesinos!

  2. The Big Pink

  3. Elvis Perkins

  4. Ra Ra Riot

  5. Zola Jesus

  6. Wavves

  7. Janelle Monae

  8. Here We Go Magic


No i jeszcze Washed Out.

Kilku fchuj mało znanych, których nikt nie zaprosi:

  1. Dance Gavin Dance. Chociaż wolałam poprzedniego wokalistę.

  2. John Maus. These homosexuals and they're not going to hell! Paupaupaupaupaupaupaupau!

  3. Heroin and Your Veins. Gdyby heroina dryfująca w żyłach wydawała dźwięki, to brzmiałoby to właśnie w ten sposób. Boję się, że wywarłby ten koncert na słuchaczy wpływ analogiczny do tego, jaki miała publikacja Cierpień młodego Wertera na osiemnastowieczną młodzież.

  4. Może jeszcze na deser przydałyby się okultystyczne smaczki w postaci White Ring z polewą oOoOO. Ale nie wierzę, nie będzie; kto tam by słuchał tych trójkątów.

A jakich wykonawców Wy byście chcieli? Wpisujcie miasta! :DD

Na koniec stawiam dychę, że w przyszłym roku będzie Magnetic Man.

 

PS. W planach prowadzenie statystyk – ilu mężczyzn będzie prezentowało classy hipster pedophile look. 

i used to be borign nau i have a moustache

 

 

nooooo, właściwie, to tylko pretekst, po prostu chciałam sobie walnąć obrazek w poście.

 


« wróć czytaj dalej »
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!