Nie jesteś zalogowany

 top bop non stop, a reszta?

2010-11-27 21:30:14

Köln, Mainz, Berlin. W jednym z tych miast spotkało się 3 dość ostro zajawionych muzyką ludzi. Dwóch z nich kroiło już wspólnie dźwięki na klubową modłę, z lekkim jazz zacięciem, wydając przy tym epy, które jednak pod drutach do mnie nie spłynęły. Trzeci z kolei ogarniał współczesne partytury, często połamane niejednym eksperymentem, z nie mniejszym jednak zacięciem próbując swych sił na polu house. Spot musiał być owocny, bo wytrącił nie takie małe conieco.

Daniel Brandt, Jan Brauer oraz Paul Frick - bo o nich tutaj mowa - zaskoczyli. Nie swoim scenicznym przydomkiem, który jest zwykłą wyliczanką nazwisk trzech kolegów, ale nie z boiska- Brandt Brauer Frick. Swoja drogą urzekająca prostota, czyż nie? - nawet dobrze brzmi. Czym w takim razie zaskok wzniecili? Generalnie czegoś takiego nie słyszało ucho me, ani mej siostry ni brata w nowomuzycznej wierze. Nie hasały po mych neuronach takie układy, nie mogły uporządkować ich inne skołowane ośrodki. Efekt marzenie, można by rzec - dla obu stron.

Ich troje, choć z naszym nadwiślańskim trio ich nic nie łączy, cisnęło w sieć owoc swojej pracy, który jakby nie było chwyta od pierwszych dźwięków. Singiel z kawałkiem „Bop" promujący i obwieszczający nadejście nowej płyty, świeżyną co prawda już nie jest, bo i płyta zdążyła się wydać (ale o tym później), a singiel zestarzeć, ale nadal pozostaje świetnym przykładem wyjątkowej estetyki i wyczucia. Przyznać trzeba, że nie zawsze zbiera się taki plon z działki obsianej techno. W całej, dość bujnej florze jest jednak masa chwastów, które dla wielu skrywają te ciekawsze okazy z tegoż bogatego poletka. „Bop" bowiem skrzętnie skrywał się przed mym skrojonym na ascetyczny dźwięki uchem. W pierwszych sekundach dzieło trojga rzeczywiście sprawia takie wrażenie. W kolejnych robi już cudowną woltę, by zlać umysł kolejnymi porcjami dźwięków. Złączenie paradoksów. Dobrze jest. Człowiek się nie krzywi, na pewno się nie nudzi, człowiek liczy na więcej

ergo - umysł nie śpi, ale daje złapać się logice

Modus ponens
Jeżeli P, to Q.
P.
Zatem, Q.

Jeżeli Bop chwyta, to chwyci cała płyta.

Bop chwyta.

Zatem chwyci cała płyta.

W tym punkcie, niestety cierpliwość zostaje wystawiona na próbę , podobnie jak i ekscytacja, które równie łatwo poddają się czasowi. Zapominam o całej sprawie, cały szum wokół sprawy cichnie. Cisza, ale nie taka przejmująca.

Głośno. Głośniej. Kolejne gęste sample, błyszczą w sieci i spływają to z prawa to z lewa. Świeżyny. Znak to jak nic, że wkrótce i logikę i wnioskowanie, albo szlag albo im chwała. Nie mija wiele czasu i wreszcie wypada cały album o tytule „You Make Me Real".

Słucham. Ponownie. Jeszcze raz nie zaszkodzi. Reodsłuch, bo pada snieg. Można wnioskować.

Akusticher techno, bo takim gatunkowym szyldem firmują swoje dokonania panowie z Brandt Brauer Frick, brzmi równie kategorycznie i zdehumanizowanie jak każde słowo w niemieckiej mowie. Podobnie jak muzyka, czy też skrojone wedle matematycznych równań dźwięki na albumie. Totalne odhumanizowanie w zasięgu ręki, choć daje się słyszeć motywy, które ocieplają te sterylnie zimne elementy. W końcu nie może być o to trudno skoro na dobrą sprawę tylko kilka elektronicznych instrumentów składało się na efekt końcowy tego bardzo interesującego mariażu elementów klasycznych ze stylistyką mocno osadzona w realiach muzyki elektronicznej.  A trio swe instrumentarium miało całkiem całkiem, bowiem uszy Twe przy odsłuchu, dopieścić może wibrafon, fortepian preparowany, perkusja taka klasyczna, czy też instrumenty perkusyjne wszelkiej innej maści, instrumenty smyczkowe, gitara basowa, czy też syntezatory analogowe oraz pewnie kilka innych których wymienić nie zdołam. To wszystko w pełni oddane i poddane, trzem parom rąk, które bynajmniej po omacku nie działały. Prawdziwy róg obfitości można powiedzieć, ale efekt końcowy, co paradoksalne - i tak w pełni minimal.

Jak jednak to co na albumie, ma się do materiału, który tak absorbował w przypadku „Bop".

„You make me Real" chwyci ,ale nie równie mocno w poszczególnych elementach. Nie będzie jeszcze lepiej, bo najlepsze już było. Nie zajarasz się tym, jak pojedynczą jego porcją, w postaci singlowego kawałka. Muszę zaznaczyć, że album jest mimo tego całkiem udany, choć nieco trudniej w przypadku reszty materiału o romans jak z „Bop", ale szorstka przyjaźń być może się wywiąże. Bowiem żadnemu z 8 pozostałych kawałków nie można zarzucić czegokolwiek, poza tym że jednak, nie ma w nich tego brylantowego grania jak w wielokrotnie już wspomnianym kawałku. Tutaj wypada skreślić trzy razy tak dla „Caffeine",  „Mi corazone", czy „You make me real", są to bowiem najmocniejsze punkty cedeka. Mamy tam kolejne odcinki romansu techno, akustyki i klasyki, które wciągają, bo i nudą z nich nie wieje. Mamy iście barokowy przepych minimalowych dźwięków wyciosanych z grande instrumentarium. Jest niezawodna niemiecka precyzja i warsztat. To poprawnie. Wreszcie mamy prawdziwego arbitra elegancji pośród muzyki, którą wielu o to nie podejrzewa.

Logika sprawdza się, ale po części. Chociaż, akurat ona wymuszałaby zero - jedynkowe rozstrzygnięcie sprawy, co prowadziłoby jednak do sporego zakłamania.

Wniosek - założenia do remontu.  

Jeżeli P, to Q.
P.
Zatem, Q.

...

Albo chrzanić logikę. Niech sczeźnie.

Play raz jeszcze dupnę.

 

+

Zespół ma gest, zespół geszenki rozdaje i drobną frajdę serwuje.

http://www.brandtbrauerfrick-youmakemereal.com/

 

 

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 1

krowki 10 63   28/11/10, 13:56  
To jest jak drumming, a nawet bardziej. Dzięki, jestem szalenie na tak!
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!
Najczęściej komentowane