Nie jesteś zalogowany

 18 (czego nie powinni robić perkusiści, czyli Steve Hewitt w Powiększeniu)

2010-09-30 15:40:01

   Dobrze, nie sam Steve Hewitt, ale Love Amongst Ruin, ale sami dokładnie wiemy na czym ten skład stoi i dzięki komu wystawił nos poza swoje rodzinne miasteczko.

   Od pierwszych dźwięków koncertu kołatało mi się w głowie tylko wyjętę z "Clerksów", rozżalone - "wogóle nie miało mnie tu dzisiaj być"...naprawdę nie miało. Bilet wziąłem od kolegi, który miał go nie wiadomo skąd. Sentyment do poprzedniej formacji Hewitt'a (wszystko do koszmarnego "meds" łykam bez popitki) nakazał mi zajrzeć do "powiększenia" i to był jeden, wielki, fatalny błąd. Połączenie New Order, The Cure (jakby jaranie się cold wavem było po zalewie interpolowych epigonów czymś oryginalnym) z riffami Metallicy? Czy ktoś słyszał o czymś równie kuriozalnym? Napewno nie, a nawet jeśli tak to na stówę nie ma tego w muzyce Love Amongst Ruin. Wtedy byłoby chociaż zabawnie...

   Trudno mi do tej pory dojść o co w tej całej zabawie chodziło. Steve Hewitt śpiewa może i czysto, ale balansowanie pomiędzy manierą Lemmego, Ashburego, a kolegi Molko brzmiało momentami, jak kiepski dowcip. Kompozycje? Słuchałem fragmentów na myspace, ale ocenianie całych numerów po minucie to jak ocenianie urody koleżanek po podbródku. Nie sądziłem, że będzie aż tak schematycznie. Rozumiecie - Steve był jedynym heteroseksualistą w Placebo, no i wyszło szydło z worka (chciałoby się napisać z wora, ale nie chciałbym być obleśny), wyszedł kawał męskiej muzy - inspiracje Creed, Nickelback, no i klasykami z Aerosmith na czele, jeśli coś nowofalowego, czy wyciskające łzy smyki to tylko w balladach.

   "Więcej Thin Lizzy" - wykrzyknął pan w koszulce Riverside. Taaak, gitarowe solówki też były. Może młode dziewczyny spod sceny się jarały. Ja przypominam każdej osobie, która gitary w ręku nie miała - parę miesięcy po parę minut dziennie trzepania skali przeróżnych, a takie solówki robią się same-. Nie mówię tutaj o klasykach z Thin Lizzy tylko o tym co wygrywał gitarzysta LAR. Dodajmy do tego wiele mówiące tytuły typu - "Away From Me", "Don't Let Me Down", czy "Heaven & Hell" (Black Sabbath!!!!) i szatański znaczek którym perkusista pozdrowił publikę. Dodajcie podjaranego Hewitta który pokazuje paluszkiem na gitarzystę kiedy tamten gra solówkę. Niestety, rockowy obciach, który byłby rozczulający u debiutujących pierwszolicealistów, tutaj bolał.

   Bolał tym dotkliwiej, że myślałem, że gorszy zawód niż dwie ostatnie płyty placebo w dziedzinie "zespoły do których mam sentyment i dziwne rzeczy które wyprawiają ich członkowie" (hej, kto nie jarał się "Without You I'm Nothing" i "Sleeping with ghosts"?) mnie już nie czeka. 

   No i mam swój pierwszy prawdziwie hejterski tekst. Kurde...

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 2

kleschko 10 14   01/10/10, 14:29  
podoba mi się kawałek o worze, przepraszam worku;
maciomat 3 17   18/10/10, 01:57  
wor - worek ftw
a sentymentu do zadnego aspektu istnienia placebo nie mam wiec propsuje hejt!

i uzywam anglicyzmow i skrotow