Nie jesteś zalogowany

 21 (lutowe)

2011-03-04 12:03:27

Fokus - Prewersje

Jaka była "alfa i omega" każdy słyszał, mimo dwóch, czy trzech dobrych numerów plastikowe beaty i nudne jak flaki z olejem skity które zajmowały mniej więcej pół albumu sprawiały, że jako całość było to ciężkie do przełknięcia. "Prewersje" nie aspirują do miana wielkiej sztuki, wręcz przeciwnie - Fokus coś przebąkiwał w wywiadzie dla cgm'u, że będzie bardziej klubowo, do skakania i tak dalej. No i wyszła mu sztuka, która wcześniej udała się Pezetowi na (z perspektywy czasu, po oswojeniu z "bangerowym szokiem") "Muzyce Rozrywkowej". Na obu albumach panowie, którzy wcześniej tworzyli poważne, klasyczne dla rodzimych rapsów rzeczy oddali się czemuś o mniejszym ciężarze gatunkowym. Czy od razu gorszych? Nie powiedziałbym. Fokus już przy pierwszym, bezczelnie pewnym siebie "Lubisz To" wgniata w ziemię. Podobną energię mają następne "Prewersje", "Lament" i "V.I.P". Rozczarowują natomiast "Cytryny" (z koszmarnym "idę dobrym torem/chodź ze mną/ jestem hardkorem" wyśpiewane przez Losza Verę), "Wszystko będzie dobrze" ("nie lubię rege") i "Cikiciki". Miłośnicy bardziej mrocznych, zadymionych klimatów odnajdą dużo radości w trzech ostatnich na krążku utworach, które udowadniają, że raper dalej czuje się wybornie w odrealnionych, abstrakcyjnych lirykach. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że "sny" i singlowy "6ścian" nie odstawałyby poziomem od klasyków z "kinematografii". Co do tekstów, bardziej "klubowy" charakter "Prewersji" nie oznacza (w przeciwieństwie do "muzyki rozrywkowej") katowania tematu "sex,drugs & rock'n roll", autodestrukcji i pokrewnych. Fokus, kiedy nie nawija o sprawach osobistych, gorzko komentuje przywary dużej części polskiego społeczeństwa ("tacy biedacy Polacy to patrioci/bo dziś nie usuwać, bez znieczulenia urodzić") i rodzimej sceny hip-hopowej (mistrzowskie "Mówią coś o charakterach i że za ziomami w ogień/przez jakie "Ch" pisze się charakter, chuju powiedz"). Gdyby nie zdecydowanie gorszy środek albumu (tracki 5-8), no i "zabiorę Cię tego lata na koniec świata/ Ej małolata" ("GPS") można by krążek postawić obok największych dokonań rapera. Co nie zmienia faktu, że nawet bez tego jest to czołowa pozycja w moim odtwarzaczu. Aha, no i beaty też fajne. (7.5/10)

The Diggers - The Thin Line Between Two States Of Thought"

"This is an compilation of tracks that were the only worth listening to material by The Diggers from New Bedford Massachusetts who existed from Jan. 2007 until Dec. 2008."
Czyli mamy underground kompletny. Kompilację wpuścili na swoim bandcampie w lutym. Właściwie mało prawodopodobne, że ktokolwiek kiedykolwiek o nich słyszał. Sam natrafiłem na nich całkiem przypadkowo.
Cóż to za egzotyczna ciekawostka? Taki bardzo chaotyczny mix bluesa, stonera, noizu i psychodelii. Nie nadaje się to za bardzo do piłowania na okrągło, ale dla miłej "mindfuckowej" odmiany warto sprawdzić. Przypomina mi to trochę rodzime "uda" w wersji hardcore. (6/10)

Radiohead - The King Of Limbs

Niestety. Tym razem coś nie wyszło. Chciałem się przekonać do tej płyty. Katowałem dniem i nocą, smutny i wesoły, robiąc pompki, brzuszki, w stanie spoczynku, biegając i tak dalej i tak dalej. Nie tylko dla mnie jest to skład od którego zaczynała się przygoda z szeroko pojętą muzyką alternatywną. Właściwie do końca gimnazjum był to mój kompletny numer jeden. Co się tutaj wyprawia? Przy okazji poprzedniego bardzo udanego "In Rainbows" więcej pisano o niespodziance związanej z premierą albumu i sposobie dystrybucji, niestety przy okazji "The King Of Limbs" można pisać chyba głównie o tym. Jasne jest to płyta świetnie wyprodukowana, świetnie zagrana, zaśpiewania z tym samym co zawsze zaangażowaniem Thoma Yorka, tylko zabrakło dwóch niezwykle ważnych radioheadowych elementów składowych - melodii i, jakkolwiek czerstwo to nie zabrzmi, emocji. Niestety, chociaż klimat na krótką metę może wciągnąć to nie zastąpi dobrych numerów, a sama "radioheadowość" kiedy jest się radiohead nigdy nie wystarczała (5.5/10)

PJ Harvey - Let England Shake

Toczyłem krótką wojnę z panią Harvey która zakończyła się definitywnym zwycięstwem "Let England Shake". Trudno napisać coś odkrywczego o płycie, którą już każdy zdążył się już zachwycić. Dla mnie jest to ciekawa wypadkowa chwytliwości "Stories from a city" i podniosłej atmosfery "White Chalk". Pan Parish ładnie się rozśpiewał. Teksty... no właśnie. Ważne problemy cierpiącego świata? To może odrzucić trochę wielbicieli wypruwania flaków na poprzednich płytach Harvey, ale nie bez śmiechów...widać, że koncept wyszedł jak najbardziej naturalnie. Dobrze, że ta chudziutka dama jest w stanie nas zaskakiwać za każdym razem czymś innym niż poprzednio. (8/10) 

O.S.T.R. - Jazz, Dwa, Trzy

Znowu O.S.T.R.? W zeszłym roku jeśli chodzi o ilość wydanego materiału (mógł z nim konkurować na naszym poletku tylko Tede (szkoda, że u tego drugiego pana nie jest tak dobrze pod kątem jakości). Niepoprawna wena w przypadku O.S.T.R-a jest w równym stopniu błogosławieństwiem jak i przekleństwem, bo nie wiem jak wiele osób czeka na rzeczy tego gościa z wypiekami na twarzy (tym bardziej, że przecież 3 miesiące wcześniej wyszli "Złodzieje Zapalniczek"). No, ale nie smędźmy...klimatycznie kojarzy się to z okolicamy "Jazzurencji". Jeśli chodzi o beaty mamy parę prawdziwych perełek ("I co powiedzieć", "Moje życie", "Mózg, wolność, siła", "Doba"), chociaż właściwie całość jest tak równa (jak często w przypadku tego pana bywa), że trudno łuskać. Nawijka? No cóż, wiadomo, że technicznie niewiele osób u nas reprezentuje podobny poziom, z tym, że przy takim tempie wydawania albumów trudno czymkolwiek zaskoczyć. Czasem ma się wrażenie, że podobny refren gdzieś już tam się słyszało, że podobny patent już gdzieśtam był. Podobnie jest z tekstami (które akurat nigdy nie były, mimo wszystko, najmocniejszą stroną rapera), chociaż zdarzają się momenty autentycznie fajne ("i co powiedzieć", "mózg, wolność, siła"). Czyli co? Materiał cholernie spójny, na takim poziomie, że właściwie nie ma za co się obrażać, ale gdzieśtam pałęta się myśl, że fajnie byłoby poczekać na następny album trochę dłużej i cieszyć się trochę bardziej, że przydałyby się trochę więcej czasu na lekkie odświeżenie stylu (jakie miało miejsce przy okazji części zasadniczej "tylko dla dorosłych"), ale i tak wiemy, że za rok O.S.T.R wyda następną fajną płytę i nawet jeśli nie zawsze będzie powalał to jest na tyle autentyczny, że przybijemy mu piątkę. (6.5/10)     

Toro Y Moi - Underneath The Pine

Głupio się przyznać, ale mimo, że "Causers Of This" było fajne to średnio rozumiałem (rozumiem?) rewolucyjność tej płyty o której co niektórzy tak głośno mówili, co nie zmienia faktu, że mieszanka pt. "chillwave" na pewno była smaczna i pożywna. No i właściwie druga płyta pana Toro podoba mi się jeszcze bardziej. Swojej poprzedniej tożsamości dał dużego kopa, podbił funkiem i naładował jeszcze większą przebojowością. Właściwie leci tutaj hit za hitem, a parę momentów to kompletny absolut (Elise, Still Sound, Divina, New Beat). Wiec życzę temu miłemu panu, żeby tym razem ludzie się cieszyli jeszcze bardziej. (8.5/10)

Ghostpoet - Peanut Blues & Melancholy Jam

Odkryta zupełnie przypadkowo dzięki "fuck tou, hipsters!" to perełka kompletna. Ponoć jara się nim Mike "The Streets". "The Streets" jarałem sie zanim zacząłem poważniej jarać się rapsami, więc mam duży sentyment. Co Ghostpoeta łączy z Mikiem Skinnerem to uroczy brytyjski akcent, poza tym pod względem nawijki czasem jeszcze leciutko kojarzy się z Mos Defem. Podkłady bardzo proste, w większości leniwe, "sączące się", co daje nam idealną płytę na weekendową labę. Co nie znaczy, że brak tu eksperymentów z innymi stylistykami. Takie "Liines" na przykład bardzo przydałoby się "Bloc Party" gdyby jeszcze istnieli. W każdym razie urzekająca, urocza płyta, którą można piłować i którą raczej trudno przedawkować (8.5/10)

The Streets - Computers and Blues

Czyli drugi na mojej lutowej playliście zestaw z bluesem w tytule, ponoć ostatnia płyta artysty. Nie płakałbym specjalnie gdyby jego ostatnim albumem "everything is borrowed", który ewidentnie nie kopał tak mocno jak trzy poprzednie. Teraz trochę mi żal, bo "Computers and Blues" dalej nie jest czymś tak kompletnym i mistrzowskim jak pierwsze dwie płyty jest krokiem w dobrym kierunku, w kierunku "Oryginal Pirate Material" i "A grand don't come for free". "Outside Inside" to jeden z najlepszych utworów jaki Skinnerowi zdarzył się kiedykolwiek, a singlowy "Going Though Hell" (z udziałem wokalisty śp "The Music") daje wszystkim wielbicielom "The Streets" to na co mogli czekać od hiciarskiego "Fit but You know it". Tylko niestety po rozczulającym numerze 9 ("We Can never be friends") energia gdzieś się rozpływa. No, ale płyta dalej jest na bardzo dobrym, równym poziomie. Jeśli zapowiedzi Skinnera się sprawdzą to jest to godne pożegnanie. (7/10)

Mi Ami - Dolphins EP

Jakie niedobre wokale. (1/10)

Make Out - How To EP

Coś tam wleci, przeleci, poleci, wyleci. (3/10)

Dum Dum Girls - He Gets Me High EP

Właściwie jedyne co mi się na tej epce podoba to cover The Smiths. (3/10)

PCTV - VTCP

Mam problem z tą Epką, bo Płaciu to super koleś, który w dodatku gra wypiardowe koncerty. Tylko, że jego poprzednią Epkę docieniłem dopiero po koncercie właśnie. Sam mało słucham takich elektrodoidalnych dźwięków, a jak słucham to tylko w wersji na żywo, ale ale... piosenki którymi raczył nas Płatek pomiędzy Epkami były momentami bardzo ładne, a "21 listopada" jakoś porusza, zapada w pamięć, ale już do całości "VCTP" mam na bardzo mieszane uczucia. Dwa pierwsze utwory to bardzo typowe "polskie electro" gdzie dużo krzyczą i tak dalej, jakiś przełom następuje na wysokości (faktycznie bardzo muchowego) utworu trzeciego, po którym jest już lepiej. W sumie to raz na jakiś czas dalej lubię sobie zapuścić "21 listopada", ale do reszty numerów już niespecjalnie mam chętkę wracać. Co nie zmienia faktu, że można mówić o postępie. Na przyszłość chciałbym więcej karmelów i melodii. (5/10)








Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 1

iammacio 76 381   07/03/11, 00:34  
ghostpoet @ dzięki za rekomendacje!