Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "blues"


7 (ET Tumason/Peter J. Birch - 26.05 - Radio Luxemburg)

2010-05-27 20:21:30

   Po pierwsze - tak koszmarnej frekwencji nie widziałem od zeszłorocznego koncertu At The Soundown w Progresji. Wtedy na scenie było hmm... o jakieś 3 osoby mniej niż pod nią. Teraz było ociupinkę lepiej, chociaż może dlatego, że obaj panowie produkowali się solo. Troszkę wstyd, ale promocja występu była ZEROWA, gdyby nie przypadkowe zerknięcie na newsy na uwolnijmuzykę, sam był przegapił, więc nie ma co się dziwić.

   Zaczął Peter J. Birch, który tak naprawdę ma na nazwisko Brzeziński i nazywa się również w naszym języku. Żarty na bok, gdyby się do tego nie przyznał to miałbym go za pana z Anglii, Ameryki, czy jakiegoś innego państwa, napewno nie Polski - zero akcentu (wszystkie utwory po angielsku). Niestety też niewiele oryginalności w tej, coraz popularniejszej u nas dźwiękowej materii. Kojarzyło mi się to z wyczynami wokalno gitarowymi głównego bohatera "Once" (wiem, brzmi okropnie, ale nie zrażajmy się), nawet mimika podobna. Widać i słychać, że to bardzo szczera muzyka, odwołująca się do większości inspiracji wypisanych na myspace artysty, tyle że... pozostająca trochę bez echa, brakuje trochę zadziorności, czegoś bardziej "swojego". Piotr też, w momentach kiedy miał odzywać się do publiczności sprawiał wrażenie wyraźnie stremowanego, co było o tyle urocze, że na sali było max. 15 osób. Jednak obserwujmy, myślę, że coś fajnego jeszcze się z tego może wykluć.

   ET Tumason to totalne przeciwieństwo kolegi z którym dzielił scenę. Zamiast wczuwania się, niemalże kamienna twarz, przytupuje sobie nóżką, wygrywa tam jakieś sola, ale właściwie tylko czeka na organizatora trasy żeby przyniósł mu szklankę (dla zainteresowanych ET konsumował whiskey z herbatą). W porównaniu do gigu przed Hugiem Racem mniej było instrumentalnych popisów, więcej hmm... melancholii, klimatu, kilka utworów było po islandzku. Coś za coś. Sam ET sprawiał wrażenie troszkę mniej zaangażowanego, przynajmniej od momentu kiedy poprzez łomotanie nogą o deski sceny obsuwał mu się mikrofon mający nagłaśniać gitarę. Motyw łączący oba występy to opowieść o fiskaniu Tumasona na lotnisku będący przygrywką do piosenki o "assholes".

   Około 23. 30 było już po zabawie (Piotr zaczął grać około 21) i choć raczej trudno być specjalnie podnieconym graniem dla garstki osób to artyści (ET mimo olewackiej pozy, również) dali z siebie naprawdę wiele i zaliczam ten koncert do udanych. Tylko proszę, następnym razem niech organizator wybierze miejsce gdzie deski sceny nie latają i postara się, żeby ktokolwiek o wydarzeniu wogóle usłyszał.


« wróć czytaj dalej »