Nie jesteś zalogowany

14 (Off)

2010-08-11 15:28:42

   Nie było mnie tutaj troszkę ze względu na wakacje. Jak będę miał więcej czasu przysiądę i podzielę się rewelacjami i niewypałami z tegorocznego festiwalu "Dwa Brzegi". Ponieważ bardziej rozbudowana relacja lada dzień pewnie znajdzie się na stronie b, narazie powracając do starej tradycji - luźno i z numerkami.

TOP 5 tegorocznego OFFa

1. a place to bury strangers

(co z tego, że w gruncie rzeczy niewiele było słychać dopóki nie stanęło się w połowie namiotu Offensywy. Gwałt na zmysłach. Gdyby nie to, że twardy ze mnie chłopak wyszedłbym głuchy, ze wstrząsem mózgu i jeszcze oczopląsem na deser. Cóż, dla mnie i tak są kozakami)

2. Lenny Valentino

(moje pierwsze i niewykluczone, że ostatnie spotakanie z "bogami polskiej alternatywy". Niczym nie zaskoczyli i bardzo dobrze, frakcja "ściankowa" ze szczególnym wskazaniem na Jacka Lachowicza za klawiszami troszkę kombinowała, ale trudno mówić o jakichś rewolucjach. Piękno tych kompozycji broni się w każdych warunkach tak samo. No i oczywiście pod kątem nagłośnienia i oświetlenia mogli się z panami równać tylko Flaming Lips i Hey!, szkoda tylko, że pod każdym innym Lenny Valentino zjadał ich w przedbiegach)

3. Mew

(Z moją off-kompanią kłóciliśmy się o różne rzeczy. Czy dub-step jest wieśniacki, czy nie? Czy APTBS byli chujowo nagłośnieni czy po prostu tak brzmią? Czy na Dinosaur Jr. mogli się bawić tylko nostalgiczne ninetisowe dziady? Co do jednego za to nie mieliśmy wątpliwości - Mew na żywo to piękno. Może z lekka pompatyczne i teatralne <chociaż dla mnie motyw z panem tancerzem był bardzo fajny>, ale zagrane tak, że nie można wyjść z podziwu. Są takie kapele które sprawiają że się nawet nie zastanawiasz ile w tym wszystkim jest wymuszonego patosu, a ile prawdziwych emocji. Jak dla mnie to koncertowo to praktycznie ta sama liga co Sigur Ros.)

4. pulled apart by horses

(Jak dla mnie - odkrycie festiwalu. Mimo skonsumowania z moim pociągowym znajomym paru mózgotrzepów przed wejściem na teren festiwalu i potęgujący mózgotrzepanie, kapitalny koncert Eda Wooda, to prawdziwe upojenie czekało nas dopiero na scenie leśnej. Najbardziej energetycznie spożytkowane pół godziny tego festiwalu. Miazga. No i chłopcy gitarami wywiajają do tego stopnia, że czasem się dziwię kiedy mają czas na zmiany akordów)

5. Dinosaur Jr.

(Gdybym nie był bardzo nostalgicznym chłopcem pewnie by się tutaj nie znaleźli, ale i tak zabawa pod sceną jakbym wczoraj wyszedł z podstawówki + gratest hits w wersji na żywo + doborowe towarzystwo <damian, słonie, kraby - pozdrawiam>... to było warte tej "szóstki z plusem")

ławka rezerwowych : Ed Wood (było jeszcze lepiej niż w Kulturalnej, no i Macio na basie i krzyczący pan w publice, super), Tides from Nebula (mój pierwszy gig i mimo, że wiedziałem czego mogę się spodziewać to jednak jebnięcie było i tak większe niż się spodziewałem), Something Like Elvis (dużo dobrej frajdy i dobrych hitów, w CSW będę, Hole i Edytę Bartosiewicz odpuszczę), No Age (trudno mi cokolwiek konstruktywnego powiedzieć o tym gigu, fajnie było i tyle), Plum

A teraz żeby nie było za słodko: 

TOP 5 FAILI TEGOROCZNEGO OFFA !!!!!!!!

1. reakcja publiki na Raekwonie

(gdyby było choć w połowie tak dobrze z publiką jak w Stodole na Methodzie ten koncert z pewnością wskoczył by do mojego TOP 5. Naprawdę było mi żal Raekwona, który był rego dnia w bardzo dobrej dyspozycji i sypnął paroma dobrymi hitami. Największy fail festiwalu, naprawdę żal dupę ściska!)

2. Pustki

(Wiem, wiem, takie zboczenie wynikające z tego, że sam gram muzykę. Ale nie chodzi o zazdrość, że duża scena i że cokolwiek innego. Co to miało być? Proszę niech ktoś mi odpowie... Gdyby chociaż ograniczyli się do grania, ale nie. Myślę, że jeśli chodzi o konferansjerkę nie ma drugiego tak fatalnego wykonawcy. Czekam na featuring ze Stachurskim.)

3. Rozkład

(Fajnie, że właściwie mało który koncert ze sobą kolidował, ale kto wpuszcza The Tallest Man On Earth, Fennesza i Basińskiego do takiego namiociku)

4. Zespoły których bardzo nie lubimy

(Paula i Karol, Niwea, Pustki, o zgrozo numer pierwszy i trzeci produkował się na dużej scenie)

5. Wino

(Dlaczego wino na offie pokazało się przy tylko jednym stoisku, tylko ostatniego dnia?)

Ławka rezerwowa : za dużo musieliśmy płacić za jedzonko

Pomijając wszystkie faile : miejmy nadzieję, że do zobaczenia za rok. W sumie było w pytę.

 

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

13 (Molesta w Powiększeniu)

2010-07-19 10:10:25

  Tak jakoś się stało, że ostatnio rapowa część mojej muzycznej osobowości zdominowała musicspotowy blog. No nic... jakby ktoś o moich archiwalnych koncertowych przeżyciach chciał troszkę poczytać to zapraszam na stronę b i relację ze znakomitego koncertu HEALTH

   O koncercie dowiedziałem się właściwie dwie godziny przed nim, co nie przeszkodziło zorientowanym w temacie szczelnie wypełnić moje znienawidzone "powiększenie" (gig przeniesiony z godzinę przed rozpoczęciem z "placu zabaw").

   Co do samego koncertu - dostaliśmy takie "Live at Fonobar" w okrojonej wersji. Najwięcej rzeczy poszło z co bardzo mnie ucieszyło "Nigdy Nie Mów Nigdy" i "Molesta i Kumple" co ucieszyło trochę mniej, bardzo fajnym smaczkiem było "Zobacz co się dzieje na podwórku z solówki Włodiego zmiksowane z niezidentyfikowanymi przeze mnie nawijkami Vienia i Pelsona, nie mogło też zabraknąć klasycznych skandalowych "ja wiedziałem, że tak będzie" i "Się żyje". Jeszcze bardziej cieszył gościnny udział Elda w "Wiem, że można zmusić się do snu". Gig częściowo przez powiększeniową tradycje wczesnego kończenia koncertów, częściowo przez nieludzko wysoką temperaturę potrwał niecałą godzinkę. Co do samej scenicznej prezencji - na scenie ewidentnie dominował skaczący, bansujący i wychodzący bliżej publiki Vienio, zimnokrwisty Włodi i sypiący raz na jakiś czas betoniastymi żarcikami Pelson trzymali się trochę z tyłu.

   Moje pierwsze spotkanie z podwórkową legendą zaliczam do udanych, co nie zmienia faktu, że wolałbym ich zobaczyć w trochę innym miejscu, grających dłużej (nie omijając utworów z "Ewenementu") i w trochę przyjemniejszej temperaturze.


12

2010-07-01 21:40:29

Dopadł mnie wakacyjny letarg kiedy to nie ma się ochoty zupełnie na nic, nawet z słuchanie muzyki bardziej męczy niż wciąga, nic specjalnego ostatnio w moje rączki nie wpadło.

Coś ciekawego muzycznie naświetliło się w przeciągu ostatnich dwóch tygodni? Eldo z nowym singlem i całym albumem do posłuchania na myspace kusi. Wiadomo, że w nawijce właściwie niewiele się zmienia, ale Retourners zrobili kawałek dobrej roboty pod względem bicików. Do tego całość widziałem w sklepiku ładnie wydaną. Jak coś do kieszonki wpadnie to może i sobie sprawię ten album.

Jakiś czas temu z kolei sprawiłem sobie "Dziennik 2010" Proceenta. Jak bardzo spodobała mi się ta płytka możecie sobie poczytać tutaj.

Z moich odkryć które powinny nastąpić już dawno fascynacja Flexxipem mnie troszeczkę dopadła. Na papierze to jest i może troszkę szczeniacki rozdział w twórczości Mesa, ale naprawdę dopracowany w każdym calu. No i porównując to co nagrywał potem solo i z 2cztery7 najbardziej słychać jak bardzo zmienił się zarówno pod kątem samego flow (oczywiście wszystko in plus), jak i podejścia do kobiet i życia. Tutaj, podobnie z resztą jak towarzyszący mu Emil Blef jest jescze troszeczkę sfrustrowany w niektórych tekstach, no i ma ewidentne problemy z paroma kobietami co później się u niego już nie powtarzało. Szkoda, że ten rozdział tak szybko się skończył, właściwie po tym jak jego g-funkowi towarzysze popobierali się jakoś średnio wyobrażam sobie two-four-seven. Szkoda jeszcze, że Blef poza Flexxipem wydał tylko jedno solo, jego zamyślone teksty, fajny lekki seplen to jest coś co lubię.

 

Poza tym coś co mnie pozytywnie zaskoczyło w ostatnich dniach to FENOMENALNY klip do utworu intepolu (opisywanego w notce numer jeden) który jak na nich wydawał mi się ultra-koszmarny. Z opcją wizualną da się tego słuchać, co więcej...o zgrozo, brzmi to dobrze co nie zmienia faktu, że o zapowiedzianą na wrzesień płytkę troszkę się boję

No i właściwie tyle... do zobaczenia siódmego w CBA na Health


11 (Devin The Dude, Ten Typ Mes/2cztery7, High Definition)

2010-06-18 12:56:28

   Koncert wśród alkopoligamistów reklamowany od paru tygodni nie rozczarował, tak jak nie rozczarowała publiczość, też słynna "freshowa" ochrona wbrew mitom nie była specjalnie niemiła, może poprostu nie miała powodu.

   Zaczęli "High Definition", projekt reprezentantów Szybkiego Szmalu, Ciecha i Małego Esza (obok Proceenta mojego Szybko Szmalowego faworyta). Jak trzeźwo podkreślił ze sceny jeden z raperów - trudno, żebyście się bawili do utworów których nie znacie -, ale nie było tak źle. Utwory z nadchodzącej płyty obu panów bujały jak należy, co nie zmienia faktu, że dla chyba każdego najlepszym momentem całości było wykonanie, z gościnnym udziałem Proceenta pomnikowego "Ładuj".

   U Mesa, jak nietrudno się było domyślić dominował "Zamach na Przeciętność", ale sięgał również bardzo głęboko do swojej historii, poławiło się nawet coś z Flexxipu i "stylowy przekaz" (ah, ten wspaniały klip z młodym mesem jadącym na quadzie), poza tym jeszcze trochę ze "spalonych innym słońcem". Z pewnością wzruszającym momentem było pojawienie się na scenie pierwszy raz po wielomiesięcznej przerwie Pjusa (symbolicznie wszedł na deski podczas jednej ze zwrotek "25") i wykonanie przez niego tytułowego utworu ze "spalonych". Szkoda, że oprócz Pjusa zabrakło gości, wśród publiczności kręcili się Eldo i Pelson. Całość zakończono punkowym wygrzewem "Oiom".

   Co do samego Devina, ulubionego rapera twojego ulubionego rapera, patrząc na niego nie sposób było się nie uśmiechnąć. Słuchając jego płyt, czy obcując z nim na żywo, nietrudno odkryć czemu to akurat reprezentanci 2cztery7 ściągnęli go do klubu. Mimo, że sam dzień koncertu nie był dla mnie specjalnie relaksujący to Devin mimo późnej pory rozpoczęcia koncertu odnalazłem się w Devinowych zjaranych klimatach, dobrze, że też publiczność nie pomyliła używek. Sam Devin od początku do końca uśmiechnięty od uszka do uszka przybijał ludziom piąteczki (nie lubimy się Paweł !!!), i drażnił się z nią rozpalając skręty (wtedy wyciągane w stronę Devina piątki zamieniały się w rozpaczliwie wyciągane dwa paluszki). Zapoznajcie się z resztą z tym motywem i zastanówcie się czy można tego człowieka nie lubić.

   Jak to podkreślił na facebooku zadowolony Stasiak - przyjęcie było (mimo , że impreza odbywała się w środku tygodnia) mistrzowskie. Miejmy nadzieję, że Devin jeszcze do nas kiedyś zajrzy.

   Najśmieszniejszy motyw związany raczej z motywami okołokoncertowymi niż samym gigiem - powrót do domu bez dramatycznego przepieprzania się nocnymi mieliśmy zapewnieni dzięki wielkiemu koncertowi pewnej metalowej gwiazdy dzięki której praca metra została przedłużona do trzeciej. Dzięki James.

a ten filmik to tak na dobry humor.


10 (kawiarnianie)

2010-06-13 20:37:45

   Tym razem ugryzę motyw mojego TOP 5 tego tygodnia troszkę inaczej. Pracuję teraz sobie w kawiarence. Motyw z kawiarenką jest miły, ludzie nieczęsto narzekają, w przerwach można sobie poczytać i pocieszyć japę. Jedyna uwierająca rzecz to muzyka. Musi być cicha, nie przeszkadzać w rozmowach, piciu i jedzonku. Przekleństwa wszelkiej maści i inne tego typu klimaty również odpadają. Rzecz staję się jeszcze bardziej skomplikowana jeśli weźmiemy pod uwagę to, że rzeczy chilloutowe nigdy mnie nie chilloutowały, smooth jazzowe nie kręciły, a składaki typu "pieprz i wanilia", "pinaccolada" i pochodne traktowałem raczej jako pożywkę dla osób, które chciałyby słuchać czegoś "ambitnego", ale średnio mają czas na wgryzienie się w muzykę. No nic... oto jak z karkołomnego zadania wybrnąłem w tym tygodniu.

1. The Twilight Singers - Twilight as played by The Twilight Singers

(czyli płyta do której nie wracałem wieki, płyta płaczów i połamanych serduszek, ale piękna, najpiękniejsza jaką kiedykolwiek spłodził z kimkolwiek Greg Dulli. Wiadomo, Afghani swoje zrobili, ale chyba grubas nigdy nie uderzył w taki przekrój emocji jak tutaj, do tego wspaniałe wokale Shawna. Oprócz ostatniego utworu mającego robić za "światełko w tunelu", a wkurwiającego marleyowskim "everything is gonna be allright" kupuję w całości i polecam każdemu)

2. Slowblow - Noi Albinoi

(po pierwsze - kocham film, po drugie - slowblow jak na muzykę jaką płodzi jest bardzo bardzo bardzo niedoceniony. Taka Islandia na 100%. Jest cicho i ładnie. Klik)

3. The XX - The XX

(przepraszam, z tym zespołem wiąże się niewyobrażalny hype. Nie lubię hypowanych artystów. To jest wyjątek potwierdzający regułę. No i nic do dodania, bo wszystko co miałem do powiedzenia na ten temat napisałem tutaj. Więcej grzechów nie pamiętam, poprawę obiecuję i proszę o rozgrzeszenie)

4. Madlib - Shades Of Blue

(na samplach z "blue note", wielka wyobraźnia i smykałka do łączenia tych wszystkich trybików, ale to arcydzieło o którym napisano wszystko, choć na tle tego co po debiucie nagrywał DJ Shadow jest to rzecz dalej troszkę chyba niedoceniona)

5. Fisz Emade Jako Tworzywo Sztuczne - F3

(ha, pisałem o kawiarnianym zmanierowaniu fisza i mam. A tak poważnie sprawę ujmując, jest to płyta której bardzo zabrakło mi w podsumowaniu dekady polisz mnie . Tak jak nie trawię Bassisters Orchestra, tak Fisz w tym wydaniu chyba wchodzi najlepiej. Oczywiście jest też najbardziej smutny dlatego cieszmy się, że na Piątku trzynastego i Hevi jest bardziej happy)

Od razu ostrzegam, że katowanie przez 6 godzin 5 dni w tygodniu powyższych pozycji kończy się ostrym nerwowym załamaniem dlatego dobrzy musicspotowscy blogerzy, pomóżcie. Myślałem sobie ostatnio o Toro Y Moi, kolejnym projekcie kochanym przez każdego, ale chillwave cokolwiek to znaczy brzmi na bank lepiej niż chillout.

Pod scriptum to widzimy się w najbliższą środę na Devinie The Dude, Mesie, 2cztery7 (podobno Pjus ma wrócić na scenę, trzymamy kciuki) i High Definition (Mały Esz + Ciech). Na stronie b pojawiła się moja recenzja albumu Kima Nowaka.


9

2010-06-07 10:21:19

moje top 5 tego tygodnia:

1. Polvo - In Prism

(nie będę ukrywał że po koncercie Polvo o którym troszkę jeszcze w tym poście napiszę i nabyciu "In Prism" w oryginale był to w tygodniu mój totalny numer jeden. To nie jest najlepszy album Polvo, wie o tym każdy, ale jest chyba najbardziej przystępny. I z pewnością jako całość lepszy od "Shapes". Teraz po prawie roku od momentu kiedy pierwszy raz zapoznałem się z tym albumem zaczynam tą prostotę i spokój jakoś kupować. Jasne że prostota i spokój to nienajlepsze określenia na muzykę "polvo klasycznego", ale pamiętajmy, że to już starsi panowie. Aha, no i wreszcie wiem o co chodzi z okładką -

to co na niej widzimy to połowa literki "v" i "o", po rozłożeniu digipacku okładaka staje się częścią napisu Polvo, ładne)

2. Łona - Nic Dziwnego

(jeśli chodzi o storytelling to nie wiem czy mamy kogoś równie fajnego u nas w Polsce, bo poza nią to wiadomo, że Tom Waits, że ten Bob Dylan też fajnie opowiadał...)

3. A Hole In Silence - Live@Studio

(Teraz będzie undergound o którym usłyszałem jeszcze za nim napisał o tym "we are from poland" i zanim rzecz się nazywała jak się nazywała, jeden z muzyków grał wcześniej pod szyldem "Kaloryfers". Prawie 25 minut słuchania grupy na żywo w studiu. Wiadomo, nie jest idealnie, ale nie ma co smędzić, że nie grali pod metronom skoro i tak nie rzuca się to w uszy. Fajnie, że bawiąc się w post-rocka zżynają bardziej ze "Slinta" niż z "mogwai". Niestety kuleje produkcja, ale jak ktoś lubi słuchać bardzo bardzo bardzo obiecujących "demówek", "epek", "na żywo, ale w studiu" to powinien być do tego przyzwyczajony. No i w pierwszym utworze jest super matematyczny motyw "pod foalsów". Czekam na więcej. No i wszystko jest do ściągnięcia z ich myspace )

4. Kim Nowak - Kim Nowak

5. Pyskaty - Pysk w Pysk

(Fajna płytka i tyle. Bangery nieźle wyważone z momentami refleksyjnymi i chociaż niektóre rymy, przynośnie i inne tego typu rzeczy są troszkę za bardzo oczywiste to w otoczeniu całości nie drażnią i dobrze się do tego wraca)

Jeśli chodzi o koncert Polvo spotkałem się nie tyle z rozczarowaniem, co niedosytem.

Primo - cafe kulturalna, co to wogóle za miejsce na organizacje tego gigu? Nie sądziłem, że z moją awersją do powiększenia mógłbym kiedyś powiedzieć coś w tym stylu, ale - dlaczego do cholery nie tam?

Sekundo - nie zagrali niczego z mojej ukochanej pierwszej płytki, z późniejszych grali, ale nie te które najbardziej lubiłem.

Wiadomo, że to nie koncert życzeń, więc zamiast płakać trzeba zaakceptować taki stan rzeczy, tym bardziej, że panowie widać, że się starali i byli bardzo energetyczni. Co mnie najbardziej zdziwiło to wyraźne usuwanie się w cień pana prowadzącego - Asha Bowiego, centrum jak za starych latek okupował Steve Popson (raz prawie od niego zarobiłem gitarą basową). Niemiło było dla osób stojących przy scenie na którą, dzięki pogującym  wpieprzającym się w plecy, niemiłosiernie wbijała się w kolana. Co do muzyki - nowy perkman gra totalnie inaczej przez co hiciory poznajemy w okolicach minuty, a nie pierwszych sekund jak powinno być. Jednak gitarowej współpracy na linii Bowie - Brylawski nie da się pomylić z żadną inną, szczególnie kiedy oddają się improwizacjom. Chciałbym tylko, żeby wrócili następnym razem w miejsce chociaż trochę przystosowane do robienia w nim koncertów.

No i jeszcze supportujący Ed Wood - nie chce nic mówić, ale dla mnie koncert równie udany jak gwiazdy wieczoru. Może to kwestia tego, że Polvo to moi mistrzowie totalni, a oczekiwania wobec Eda nie były wielkie, a panowie rozpieprzyli zupełnie. I fajnie, że ktoś przytemperował debili krzyczących pomiędzy utworami nazwy zespołów które "miałyby przypominać to co gra Ed" - że lighting bolt to jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Ale Japandroids - jakie kurwa Japandroids? Pomijając przepychankę spowodowaną tym, że ktoś był z forum screenagers, a ktoś z forum porcys i wykrzykiwanie nazwy swojego ulubionego serwisu muzycznego pomiędzy koncertami to całokształt zachowania tych ludzi troszeczkę zepsuł mi odbiór koncertu numer jeden. Co gra sam Ed? Matematyczne wściekle hardcorowe pojebaństwo z nielicznymi motywami spokojniejszymi. Słucha się tego dobrze głównie dzięki temu, że przy całej nieprzystępności tej muzyki Kuba Ziółek (pomijając momenty bezlitosnego darcia japy) śpiewa całkiem melodyjnie. Tutaj możecie sprawdzić sami. Ja czekam na nadchodzące wielkimi krokami "Anal Animal". Po Tin Pan Alley (za którym stoi z resztą ten sam człowiek) będzie to zapewne następny mój kandydat do płytki roku. Aha, nie wiem jak to możliwe, że obłędny perkusista z tak popieprzonego składu mógł się przewinąć przez Kumkę... ale cóż, dilowanie rąk nie brudzi.

Poza tym dzięki za hydrozagadkową frekwencję w piąteczek i jeśli ktokolwiek z musicspota pochodzi z Lublina to zapraszam w najbliższą sobotę do Tektury. Paris Tetris jest do dupy, HHM zresztą też...

Na deser dzisiejszego najdłuższego posta świata :

 


8

2010-05-31 13:11:54

jak to nawijał katowany przeze mnie w tym tygodniu smarki - miałem napisać to wczoraj, ale piszę dziś :

TOP 5 tego tygodnia

1. La Coka Nostra - Brand You Can Trust

(moi znajomkowie polecali mi to już miliardy razy, skusiłem się dopiero niedawno i niepotrzebnie zwlekałem. Mistrzostwo świata. Energia i wogóle oh, ah, świetny featuring snoopa

no i co niestety udowodniło ostatnio Cypress Hill, nie każdemu udaje się fajnie nawijać pod gitar, La Coka akurat tą sztukę opanowała 

no i czy jest raper z głębszym, bardziej pooranym przez życie głosem niż Everlast?)

2. Smarki/Pysk/Kixnare - Najebawszy EP

(nie wierzę w ludzie nie wierzących w Smarka. To są najbardziej uniwersalne i beznapinkowe teksty wszechczasów)

3. Kim Nowak - Kim Nowak

(właściwie nie wierzyłem w tą płytę, ale kręci mocno. Fisz mógł w wersji rapowej męczyć zmanierowaniem, ale tutaj jest bardzo bardzo energetyczny. No i w dobrej formie tekstowej, mniej kawiarni, kawy i papierosów, więcej, ja wiem, takich abstrakcyjnych nawijek. Takie troszkę polskie Them Crocked Vultures z zaśpiewami i energią The Hives z małą domieszką patryiotyzmu lokalnego. Czy tylko ja słyszę tutaj jakieś breakoutowe naleciałości?!)

4. Łona - Nic dziwnego 

(nic dziwnego)

5. Folder - Red loft

(do ściągnięcia z ich myspace. nie wiem, jakoś się tak złożyło, że jakoś wcześniej o nich nie słyszałem. Na żywo fajniej niż na płycie, ale i tak warto zassać, czy też kupić. Coś w stylu George Dorn Screams, ale mniej post-rockowo, bardziej, ja wiem, kameralnie)

+ w tym tygodniu polecam każdemu nowy klip Elda

bardzo fajnie zrealizowany, no i do, co tu dużo gadać, dobrej piosenki

+ naprawdę warto zajrzeć na strony

solidarni z Maxem i Polski Film Nie Głuchnie

i zainteresować się tymi inicjatywami.

Z mojej strony zapraszam jeszcze w najbliższy piąteczek do Hydrozagadki

a dziś widzimy się na Polvo :)


7 (ET Tumason/Peter J. Birch - 26.05 - Radio Luxemburg)

2010-05-27 20:21:30

   Po pierwsze - tak koszmarnej frekwencji nie widziałem od zeszłorocznego koncertu At The Soundown w Progresji. Wtedy na scenie było hmm... o jakieś 3 osoby mniej niż pod nią. Teraz było ociupinkę lepiej, chociaż może dlatego, że obaj panowie produkowali się solo. Troszkę wstyd, ale promocja występu była ZEROWA, gdyby nie przypadkowe zerknięcie na newsy na uwolnijmuzykę, sam był przegapił, więc nie ma co się dziwić.

   Zaczął Peter J. Birch, który tak naprawdę ma na nazwisko Brzeziński i nazywa się również w naszym języku. Żarty na bok, gdyby się do tego nie przyznał to miałbym go za pana z Anglii, Ameryki, czy jakiegoś innego państwa, napewno nie Polski - zero akcentu (wszystkie utwory po angielsku). Niestety też niewiele oryginalności w tej, coraz popularniejszej u nas dźwiękowej materii. Kojarzyło mi się to z wyczynami wokalno gitarowymi głównego bohatera "Once" (wiem, brzmi okropnie, ale nie zrażajmy się), nawet mimika podobna. Widać i słychać, że to bardzo szczera muzyka, odwołująca się do większości inspiracji wypisanych na myspace artysty, tyle że... pozostająca trochę bez echa, brakuje trochę zadziorności, czegoś bardziej "swojego". Piotr też, w momentach kiedy miał odzywać się do publiczności sprawiał wrażenie wyraźnie stremowanego, co było o tyle urocze, że na sali było max. 15 osób. Jednak obserwujmy, myślę, że coś fajnego jeszcze się z tego może wykluć.

   ET Tumason to totalne przeciwieństwo kolegi z którym dzielił scenę. Zamiast wczuwania się, niemalże kamienna twarz, przytupuje sobie nóżką, wygrywa tam jakieś sola, ale właściwie tylko czeka na organizatora trasy żeby przyniósł mu szklankę (dla zainteresowanych ET konsumował whiskey z herbatą). W porównaniu do gigu przed Hugiem Racem mniej było instrumentalnych popisów, więcej hmm... melancholii, klimatu, kilka utworów było po islandzku. Coś za coś. Sam ET sprawiał wrażenie troszkę mniej zaangażowanego, przynajmniej od momentu kiedy poprzez łomotanie nogą o deski sceny obsuwał mu się mikrofon mający nagłaśniać gitarę. Motyw łączący oba występy to opowieść o fiskaniu Tumasona na lotnisku będący przygrywką do piosenki o "assholes".

   Około 23. 30 było już po zabawie (Piotr zaczął grać około 21) i choć raczej trudno być specjalnie podnieconym graniem dla garstki osób to artyści (ET mimo olewackiej pozy, również) dali z siebie naprawdę wiele i zaliczam ten koncert do udanych. Tylko proszę, następnym razem niech organizator wybierze miejsce gdzie deski sceny nie latają i postara się, żeby ktokolwiek o wydarzeniu wogóle usłyszał.


6

2010-05-23 14:51:23

Top 5 tego tygodnia:

1. Tin Pan Alley - Palm Waves

(chyba najlepsza gitarowa rzecz jaka się ukazała w Polandii w tym roku, czekamy na propozycję Eda Wooda, zajawki brzmią smakowicie)

2. Deftones - Diamond Eyes

3. Molesta Ewenement - Live in fonobar

(żałuję, oj żałuję, że jak ten koncert był nagrywany jeszcze ich nie słuchałem. Fenomenalna interakcja na linii artyści - publika, świetne gadki pomiędzy utworami, generalnie cymesik, pod koniec napięcie troszkę siada, ale to długie suchadło więc trudnosię dziwić)

4. laenrada - odew zza

(samo zapamiętanie nazwy to nie lada wyzwanie, za to słuchanie, poza jednym banalnie funkowym motywem całkiem, całkiem. Taki soundtrack do nieistniejącego filmu, trochę post-rockowy, ale zamiast katowania na zasadzie quiet-loud, mamy raczej zlepek impresji dźwiękowych. Warte sprawdzenia)

5. Dinal - w strefie jarania i strefie rymowania

(dalej do cholery zastanawiam się po jakiego czorta im były kobiety na tej płycie, zawsze kiedy wchodzą spieprzają dosłownie wszystko, czy to śpiewając, jęcząc, czy nie daj boże rapując, kiedy się nie pojawiają jest cymes)

Każdemu wielbicielowi delta bluesa (jeśli chodzi o stylistykę, bo sam artysta jest z Islandii) zalecam pojawienie się dwudziestego szóstego (najbliższa środa) w radiu luxemburg na koncercie ET Tumasona, tylko gitara i głos, ale w wydaniu koncertowym niszczy. Widziałem go przed Hugem Racem w cdq i tym razem również nie przegapię.

Poza tym czekamy na Polvo, atari teenage riot i ... oczywiście na offa (przenieście tam pavement, żebym mógł z czystym sumieniem odpuścić Openera).

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

5 (Planet Doc Review)

2010-05-19 19:01:32

Może teraz będzie niekoniecznie muzycznie, ale ponieważ traktuję swojego music spota jako jako taki notatnik to czemu nie... kolejność przypadkowa.

Na tegorocznym Planet Doc Review przegapiłem co prawda co najmniej trzy tytuły na których bardzo, ale to bardzo mi zależało, ale z oglądniętej (jak by powiedział Popek) trzynastki największe wrażenie zrobiły na mnie tytuły.

1. Grzechy Mojego Ojca (Sins Of My Father) '2009

(Film o człowieku przy którym nawet Tony Montana wygląda blado - Pablo Eskobar, ale w większym stopniu o tym jak za jego zbrodnie zapłaciła najbliższa rodzina. Z początku ciepły i zabawny, szczególnie kiedy patrzymy jak "stary" wydaje lekką ręką kolejne miliony na zwierzęta, szpitale, zabawki, budyneczki - takie duże dziecko z tym że z głową do kokainowych biznesów. Rozbawiony syn opowiada o tym, że nawet w domu grając w monopol papa Pablo robił przekręty. Niestety opowieść przybiera raczej tragiczny obrót kiedy do wszystkiego wkrada się polityka, narkotykowe wojny, zabójstwa, ucieczki, w końcu śmierć. Juan Pablo - syn nie chce iść drogą ojca, zmienia nazwisko i stara się zacząć normalne życie. Po pewnym czasie pragnie pojednania z rodzinami ofiar swojego Pabla. Wszystko ukazane bardzo bezpośrednio. Dokument, który mimo ciężkiej treści niesie dużo pozytywnego jeśli chodzi o sprzeciw wobec przemocy i podejście do świata)

2. Syberiada 35x45 (Countryside 35x45) '2009

(Wymiana paszportów na wsi na syberii okazała się dobrym pretekstem do nakręcenia dokumentu. Z perspektywy fotografa oglądamy twarze, że tak to ujmę poorane życiem i słuchamy o problemach - czasem smutnych, czasem śmiesznych. Takie życie)

3. Czarny Autobus (Black Bus) '2009

(Ciężka opowieść o coming oucie z ortodoksyjnej judaistycznej społeczności. Właściwie dla większości obywateli naszego kraju jazda "czarnym autobusem" jest czymś tak chorym i abstrakcyjnym, że trudno napisać na ten temat coś więcej)

4.ATP - Muzyka jutra (All Tomorrow's Parties) '2009 

(Dla wielbiciela niezalu jazda obowiązkowa.Sonic Youth, Lighting Bolt, Slint, Mogwai, Dirty Three i masa, masa, masa naprawdę świetnej muzyki. Daniel Johnson - rozczulająco melancholijny grubasek grający swoje rzeczy na twoim trawniku, bezcenne. Z klimatów ziomalskich RZA. Kilka rzeczy nietrafionych, ale to w końcu gusta kuratorów decydują o tym co ma się na festiwalu znaleźć. I niech ktoś mi do cholery powie, że YYY's z gitarowych czasów nie było fajniejsze)

5. Miłość w motelu (Love at the Twilight Motel) '2009

(Parę mniej, lub bardziej normalnych osób wypowiadających się na temat miłości i namiętności w motelu wynajmowanym na godziny. Atmosfera rzeczywiście troszkę jak z obrazów Hoopera, ewentualnie niektórych opowiadań Hemingwaya. Cała gama emocji no i refleksja, że każdy ma w swoim życiu jakiś motel)

 

Komentarzy: 2 Nie dodano tagów

« wróć 1 2 3 czytaj dalej »