Nie jesteś zalogowany

 Ślunsk ("Benek", reż. Robert Gliński)

2010-08-02 21:23:12

Takich bohaterów polskiemu kinu trzeba znacznie więcej. Ba, takich filmów polskiemu kinu trzeba znacznie więcej. Stąd też dziwi, że Benek to półkownik nowych czasów – przeleżał trzy lata, zanim znalazł oficjalnego dystrybutora (pomimo świetnego przyjęcia i nagród na festiwalu w Gdyni w 2007 roku), a w tym czasie Gliński zdążył nakręcić już kolejny obraz (nieudane ponoć Świnki o dziecięcej prostytucji na granicy polsko-niemieckiej).

Tytułowy bohater Benka (świetny Marcin Tyrol) to trzydziestoletni górnik, który pomiatany przez szefa, świadomy niebezpieczeństwa wykonywanego zawodu, zepchnięty na margines rodziny (górniczej, oczywiście, z dziada pradziada) postanawia odejść z kopalni, co wiąże się z otrzymaniem przyjemnie sutej odprawy. Wbrew jednak utartym schematom, Benek pieniędzy nie przepije – choć okazja czyha już zaraz za wyjściem z kopalni. Rezolutny i uroczo zaradny, ale jednocześnie pierdołowaty chłop kupi w tajemnicy przed rodziną mieszkanie (a ta – w osobie starszego brata, który stanowi głowę rodziny od czasu śmierci ojca (kolejna klisza) w wypadku w kopalni – wyklnie Benka) i spróbuje znaleźć sobie jakieś sensowne zajęcie. Pieniądze szybo się kończą, a były górnik nie może liczyć na satysfakcjonującą pracę (ba, są nawet tacy, którzy z wykorzystywania niedogodnej pozycji odchodzących z zawodu uczynią źródło utrzymania). Z małą interwencją siły wyższej (świętej Barbary rzecz jasna), napędzany uczuciem do ponętnej właścicielki podupadającego lombardu, Benek otworzy swój własny górniczy interes, a przy okazji da popalić byłemu pracodawcy, miejscowej szajce pseudo-gangsterów i – co najważniejsze – przeprosi się z bratem (nagrodzony w Gdyni Zbigniew Stryj, kolejna aktorska ofiara bezsensowych tasiemców telewizyjnych).

Benek nie jest filmem wybitnym, małym arcydziełem na kształt podobnych przecież Goło i wesoło czy Orkiestry, ale z uwagi na fakt, że prezentuje Śląsk w zupełnie innej formie niż zwykło to robić dotychczas polskie kino (choć paradoksalnie operuje tymi samymi obrazami brudnych ulic, zapijaczonych mord i wszechobecnej beznadziei), stanowiąc jednocześnie apoteozę przedsiębiorczości i życiowej zaradności, stanowi propozycję co najmniej interesującą. Gliński rozwija banalną tezę – chcieć to móc – i robi to bez zbędnego filozofowania, a także z wyczuciem pozbawionym hurra-optymizmu. Na drugim planie obecny wciąż jest wątek brata głównego bohatera, który poza rolą górnika nie umie odgrywać żadnej innej, tak więc jej niespodziewane wyczerpanie stawia pod znakiem zapytania sens egzystencji i doprowadza do rozpadu. Trochę szkoda, że Glińskiemu zabrakło świetnych dialogów – momentami Benek idzie drogą wyznaczoną przez absurdalne poczucie humoru obecne w filmach sąsiadów z tej drugiej strony Śląska, ale są to właśnie tylko i wyłącznie momenty. Dawno jednak nasze kino nie zaoferowało tak prostej, banalnej wręcz, ale jednocześnie tak wiarygodnej i afirmującej rzeczywistość historii.

7/10




Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.