Nie jesteś zalogowany

 O jeden most za daleko, czyli Arcade Fire, "The Suburbs"

2010-08-12 16:24:27

Pisarz polski, Jakub Żulczyk, napisał ongiś na swoim blogu o muzyce artystki polskiej, Julii Marcell: Tu jest jakaś chropowatość, zamierzona niedoskonałość, ciepło nieporządku. Gdyby było tego trochę więcej, jest ryzyko, że ta muzyka wzbudzałaby uczucie porównywalne do siedzenia z dobrym, trochę chorym umysłowo przyjacielem, jak, nie przymierzając, Modest Mouse. Skończyliśmy z pisarzem Jakubem Ż. (to jednak nie do końca moja broszka), nie będziemy się zajmować Julią M. (ona też, choć czuję, że podobałaby mi się na żywo), interesuje nas tylko ostatnie zdanie. Bardzo ono trafne. Jest ono tak trafne, że aż moim chałupniczym określeniem muzyki MM stało się estetyka chorego umysłowo przyjaciela. I zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś, poza liderem Modest, Isaakiem Brockiem, zasługiwałby na to miano.

Proste. Win Butler, pan rządzący procesem artystycznym w Arcade Fire. Człowiek, którego muzyka, zgodnie z wszelkimi prawidłami natury, nie powinna mi się podobać. Nie jestem zbyt wielką wielbicielką całego orkiestrowego przepychu, syntezatory cenię wyżej od skrzypiec, przynajmniej do czasu, kiedy poznałam Owena Palletta (Final Fantasy) z jego słodką wrażliwością (który też, nie oszukujmy się, w Arcade Fire działał). Rzuciłam sobie w głowie hasłem patos w muzyce alternatywnej ostatnich dziesięciu lat. Arcade Fire, zdecydowanie. Za każdym razem, kiedy zamykasz oczy - kłamstwa, wciąż krzyczymy w moich snach. A przecież nie lubię patosu. W ogóle, wzruszać się wejściem z radosnym tumtumtum, hey!, tumtumtum, hey!?

Butlera i Brocka łączy estetyka chorego umysłowo przyjaciela. Co mam na myśli, skoro nie chropawe ciepło nieporządku? Pewność siebie. Ci panowie uznali własne problemy za podstawę swojej twórczości, na nich stworzyli swoją tożsamość jako artyści. Jako osoba słuchająca głównie neurotyków, jestem w stanie dokonać dość ostrożnego rozróżnienia. Bo najłatwiej powiedzieć, iż jest mnóstwo smutnych piosenek o smutnych ludziach. Prawda, ale zauważmy, że taki na przykład The National (obstawiam w nich naczelnych neurotyków podsumowań końcoworocznych) słynie z ekshibicjonizmu Matta Berningera, który, zanurzając się w sobie, przyznaje od razu do kamery, że ta część jego charakteru i psychiki go przeraża, musi ją więc maskować alkoholem, by w ogóle odważył się wyjść na scenę. Butler i Brock natomiast eksponują, w zależności od gustu, z pomocą przepychu orkiestrowego lub gitarowej, piekielnie inteligentnej zgryźliwości.

W Butlerze jest coś z romantycznego bohatera. Teoretycznie mamy świadomość obcowania z całą grupą ludzi, w dodatku bardzo utalentowanych, dobrze słyszymy odgrywające ważną rolę w dużej części twórczości Arcade Fire wokale jego żony, Régine, jednak, kiedy przychodzi co do czego, pamiętamy głównie wahający się od płynięcia na wysokich emocjach do śpiewnego krzyku głos małżonka. Do tej pory pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie teledysk do Rebellion (Lies). Win, skupiony na gitarze, który bez uśmiechu przeprowadza ubraną na czarno grupę przez miasto mimo że przecież jego współtowarzysze bawią się w międzyczasie patyczkami, patrzą na słońce, wzbudzają zainteresowanie dzieci. Taki właśnie romantyczny bohater, czuwający nad wszystkim, a równocześnie odległy, prowadzący do lasu, tak, do lasu, ale odcinający się niejako od reszty.

Za dopełnienienie obrazu patetyczno-romantycznego można uznać tematykę pierwszych dwóch albumów, Funeral oraz Neon Bible. Pamiętam recenzję, ze Screenagers chyba, która bardzo podkreślała zwłaszcza znaczenie debiutu, a w zasadzie sporą różnicę między popularnym już w 2004 eskapizmem w alternatywie i umykaniu ważnym tematom (same tytuły sugerują, jakim) na rzecz, niechże sobie przypomnę okolice tego roku, to nadal było, zdaje się, new rock revolution czy tam revival. Czyli z grubsza powrót do luźnego gitarowego grania o tym, że chcielibyśmy być z tą laską, tą, tamtą, tą ładną, ale jakie życie jest, każdy widzi. Najlepiej całą rzecz określa dla mnie Last Nite The Strokes, i klimatycznie, i tekstowo, i obrazkowo. Widać różnicę w przesunięciu wagi rzeczy.  

Teraz, z perspektywy czasu, jestem gotowa przyznać, iż były i są to ważne albumy. Należy chwalić, mimo magnetyzmu Butlera oraz wylewającego się zewsząd patosu, ich ogromną spójność. A, biorąc pod uwagę, iż przy premierze Funeral Butler lat miał dwadzieścia cztery, podziwiać jego dojrzałość artystyczną, nie zapominając oczywiście, że to orkiestrowe tło zostało przygotowane przez znakomitych muzyków (poznałam w tym roku projekt członków Arcade Fire, Bell Orchestre, grają przepiękne rzeczy instrumentalne, są przepiękne i bez WB). 

Wspomniałam już o tytułach. Tym razem Arcade Fire także dali wyraz zachwycającej przejrzystości przekazu. The Suburbs. Tutaj dostrzegłam dwie drogi oczekiwań mojego umysłu. Jedna to skrzywienie się, zdecydowane skrzywienie się, bo, o ile do bohatera romantycznego świetnie pasują mi kwestie sensu życia, śmierci, odejścia bliskiej osoby, niemożności poradzenia sobie z miłością i bliskością oraz niepewności, o tyle kwestie przedmieść... Nie mówiąc już o tym, że skrzywiłam się, ponieważ przedmieścia to temat zaskakująco mocno wyeksploatowany w kulturze popularnej. Oni, moje perły, będą nagrywać kolejny album o miałkości takiego życia?

Drugą drogę oczekiwań reprezentuje natomiast stwierdzenie, że nie miałam żadnych. Po takich dwóch albumach, powiedziałam koledze, który rzucił ze znaczącym Ściągaj i się zachwycaj link do usuniętego wkrótce wycieku, powinni przestać nagrywać muzykę, by chwała ich trwała na wieki, i na przykład założyć warzywniak. 

Na początku nastąpiło zdecydowane oddanie się drugiej drodze, by wręcz nie powiedzieć, że tego się spodziewałam. Za długo (szesnaście utworów? W czasach, kiedy dostać płytę dłuższą niż klasyczna proporcja 10-12 kawałków, 35-45 minut, to już muszą być elektronicy?), bo zlewająco się, górnolotnie, ale jakoś bez romantycznych uniesień, z mechanicznym postrzeganiem: o, Rococo, mówiłam, że lubią bogactwo, o, Empty Room, Pallett mówił, że nagrywa z zespołem, dokładnie widzimy, że jest. Ostrzegałam.

Poświęciłam się jednak tej płycie. Doszłam do wniosku, że jestem tyle winna Arcade Fire za bycie moimi ulubieńcami. Słuchałam ich przez tydzień co noc w łóżku, na zasadzie wyłączności. Kiedy nadal dostrzegałam wady, uogólniłam nieco proces. Chodziłam z tą płytą po mieście, po ciuchlandach, obierałam ziemniaki i robiłam sałatkę z pomidorów. Powoli zaczęły się wynurzać te klasycznie jaskrawe smutki Butlera, niektóre mniej oryginalne (We used to wait / All those wasted lives in the wilderness downtown w We Used to Wait), inne bardziej (problemu miłości ojca do córki jeszcze nie było, a teraz w nagraniu tytułowym). Gdzie tam z orkiestrą na przedmieścia? Pojawiły się więc na przyjemnie staromodne gitary, by w większym niż do tej pory stopniu wpłynąć na brzmienie.

Już słychać głosy, że The Suburbs to OK Computer naszych czasów. A mnie się przypomina wzruszenie pewnego listopadowego popołudnia, gdy, pierwszy raz po około dwuletniej przerwie, złapałam w radiu My Body Is a Cage. Teraz został już tylko romantyzm miasta. I nawet się nie wzruszyłam.




Skomentuj

Komentarze: 8

krowki 10 63   12/08/10, 21:54  
kuku, półprawda. :) Co do Brocka, I mean, bo czy jest coś bardziej epickiego, streszczającego całe to pieprzone życie, od narodzin do śmierci, całą tą marna egzystencję, niż dobywająca się z najmroczniejszych zakątków uniwersum narracja Isaaca? (A Day In the Life się nie liczy!)
Do Suburbs się właśnie zabieram - z ociąganiem nijakim gdyż Pogrzeb finiszował u mnie w drugiej (dopiero!) dziesiątce dekady a Neon Bible słuchałem jednym uchem - jak tylko wypędzę Ariela z głośników.
P.S. Masz słabość do frontmanów, don't you? ;>
youthless 24 123   12/08/10, 23:10  
Kuku, nie ma!

Druga dopiero dziesiątka? To co było na szczycie (nie, ok, odwołuję, u mnie Arcade Fire chyba w ogóle byłoby, gdybym tworzyła listę, gdzieś tak w okolicach końca pierwszej-początków drugiej dziesiątki, tak 9-12)?

Moje słabości... O dziwo, nie. Umówmy się, że w obecnych czasach frontmaństwo zaczyna się rozmywać (jest np. u Animal Collective, którzy zdaniem wielu papieżami obecnie są? Kuku, nie ma), a mój gust trochę się przesunął z gitarowego, gdzie taki układ występuje, w stronę elektoników. Bardziej mój introwertyczny, samotniczy charakter zaczęli pociągać samodzielnie ryjący nosem po suwaczkach, jak to pięknie ujęła Proserek. Ewentualnie grupy, które tworzą harmonię tego świata (Grizzly Bear, oni tam wszyscy są tacy cudowni razem, z tym ich barokowym popem, który pewnie mogliby stworzyć każdy oddzielnie, lecz nie byłby tym, czym "Veckatimest" jest). A z gitarowego... Zawsze wolałam perkusistów, bo nie mam wyczucia rytmu za grosz, więc uważałam za logiczne podziwiać kogoś, kto naprawdę na to zasługuje. I fascynuje mnie psychiczne podłoże bycia basistą. W Modest Mouse bez seksownych linii basu nie lubiłabym ich muzyki tak, jak lubię, naaawet mimo Brocka (ha), aczkolwiek w większości grup basista robi za skrzyżowanie ozdoby z rośliną doniczkową. O co chodzi?

A tutaj, konkretnie do mojego odwołując się tekstu... Brocka podziwiam za teksty, muzycznie mniej, ale teksty są perłami, natomiast Butler jako człowiek doprowadza mnie trochę do szału. Jego nademocjonalny wokal, jego włosy i to, że ja wiem, iż reszta jego grupy to cudowni muzycy, a i tak on jest najbardziej zapamiętywalny. Maksymalnie charyzmatyczny, gdyby nie charyzma, byłoby dla mnie zbyt łzawo, ten patos to nie, dzięki, ale skrzypki macie ładne, a tak? Narwałam się, seeet my spirit freee i tam właśnie my body is a cage that keeps me from dancing with the one I love. Ja się na to narwałam, ja. Do tej pory mnie zastanawiam się nad tym, i charyzma Wina to jedyne wyjaśnienie, jakie widzę.
krowki 10 63   13/08/10, 01:14  
W sumie nie chodziło mi nawet o frontmanów, po prostu w każdym zespole jest jakiś enfant terible, który ma to coś, nawet jeśli w zespole podział ról jest nie do końca jasny. (ten basista Interpolu np.). Wspólne śpiewanie to jest jak najbardziej pozytywne zjawisko, kojarzy mi się z takim zdjęciem Pavementu
http://www.lastfm.pl/music/Pavement/+images/14647685
i tą atmosferą sali prób, z wspólną butelką wody stojącą w kącie, popielniczką i takimi tam sentymentami.

Ale wokal Butlera jest jak najbardziej uzasadniony, ba może on stanowi granicę, między epigońskimi (profanacyjnymi!) poczynaniami Coldplaya w stosunku do AF i całą reszta tego radio-friendly dyskursu, z piosenkami opartymi na zasadzie stopa+masywna gitara+klawiszowe ozdobniki. Bo masz czasem takie uczucie, nie, że wydajesz z siebie jakiś odgłos, podskakujesz, robisz salto, anything z podekscytowania czy nadmiaru energii, czy sam nie wiem skąd się to bierze, ale tak po prostu jest,nie? I on śpiewa właśnie tak jakby nie mógł usiedzieć na miejscu, jakby dławił się życiem, jakby energia go rozpierała, roznosiła, jakby pęczniał, pęczniał i... Now here's the sun, it's alright! I to zaangażowanie uwiarygodnia przekaz Arcade w ogóle. A cóż, że dominuje nad zespołem... Na każdym statku musi być kapitan, he he. Przynajmniej nie każe muzykom przebierać się za strażaków i rozpalać ogniska w studiu.

Po dwóch przesłuchaniach słyszę coś bardziej jakby jakieś Clash, Jam, Small Faces, się tam wkradły czyli powiedzmy inspiracje wspomnianych u Ciebie Strokesów. Plus mniej śmierci.
Hm... "Widać różnicę w przesunięciu wagi rzeczy."
pszemcio 0 33   13/08/10, 07:41  
"bo, o ile do bohatera romantycznego świetnie pasują mi kwestie sensu życia, śmierci, odejścia bliskiej osoby, niemożności poradzenia sobie z miłością i bliskością oraz niepewności, o tyle kwestie przedmieść... Nie mówiąc już o tym, że skrzywiłam się, ponieważ przedmieścia to temat zaskakująco mocno wyeksploatowany w kulturze "

nie no, tak jakby kwestie zycia, smierci , miłości , niepewności, nie były na maxa wyeksploatowane. nie w tym rzecz, a może nawet lepiej bo się już tak nie nadymają. problem z tym albumem jest taki, że tak samo nie zachwyca jak i nie wkurwia. 4 odsłuchy i nie poczułem kompletnie nic
youthless 24 123   13/08/10, 21:25  
@krowki (heeej, jak masz na imię? ;d): w Interpolu rzecz w ogóle jest śmieszna, ale wyszłaby mi straszliwa długość komentarza znowu, gdybym zaczęła się w to zagłębiać, w dodatku mam ochotę to zrobić, ale bardziej z okazji nowego albumu. Ograniczmy się więc do mojej myśli, że Interpol zdobył na tyle dużą popularność, iż zainteresowanie każdym z członków zespołu przyszło prędzej czy później. Chociaż Banks jest takim trochę Butlerem, warto zwrócić na to uwagę...

Tak, zdecydowanie się zgadzam z uwiarygodnieniem przekazu. Nie oszukujmy się zresztą, charyzma Butlera zrobiła mnóstwo dobrego nie tylko promocji zespołu jako zespołu, ale też w ogóle uczyniła z AF i Butlera jako kapitana interesu trochę taki... okręt flagowy kanadyjskiej muzyki, nie (tak sobie marynistycznie pojedziemy)? Tzn., wiem, że wszyscy tutaj znają perfekcyjnie takie np. Broken Social Scene od dawien dawna, jak również całą resztę przepięknego rocka z tamtych okolic, mam jednak mnóstwo znajomych, dla których poznanie samego BSS zaczęło się od Arcade Fire. Brytyjczycy zawsze ekspansja, Amerykanie zawsze ekspansja, a Kanada? "Łoł, oni mają naprawdę fajną muzykę!", zdziwił się mój japoński znajomy z last.fm, fan britpopu głównie.

@pszemcio: nie, no, źle się wyraziłam, masz rację, zgadzam się z Tobą. Miłość i inne to są tematy na maksa wyeksploatowane, ale jakoś bardziej mi pasują do stylu AF, natomiast te przedmieścia... nie wiem, jak dla mnie mniej się da z nich wyciągnąć. I jakoś tak Butler bardziej mi pasuje do nadymania, trochę nadal jednak to czyni mimo bardziej "lekkiego tematu", to mu się rzuci o jakimś "life in the shadows of your sun" czy tam co tam. Chociaż w sumie sama się sobie dziwię, że tak tego bronię, bo nadymanie w muzyce mnie wkurza i złości. A może robię to tutaj dlatego, że sama niewiele czuję po tym albumie, tylko chęć suchej analizy technicznej. Wcześniej tośmy płynęli, emocje rozbuchane wręcz, a tu fi. Mogli założyć warzywniak.
pszemcio 0 33   14/08/10, 10:11  
w przypadku zespołu, który pierwszy kawałek swojego debiutu nazwał Neighborhood jakoś mnie motyw przedmieść nie zdziwił, ale tez przyznaję że nie zagłębiałem się szczególnie w teksty nowej płyty
krowki 10 63   14/08/10, 13:01  
"problem z tym albumem jest taki, że tak samo nie zachwyca jak i nie wkurwia. 4 odsłuchy i nie poczułem kompletnie nic"
Dokładnie. Na Funeral może i się nadymali, ale emocje kipiały.

Well, it's Staś actually...

Przypomniałaś mi tym wpisem, że pisałem z Julią M. (mejle) zanim zdobyła popularność, hipsterstwo level up.
youthless 24 123   14/08/10, 14:46  
@ "w przypadku zespołu, który pierwszy kawałek swojego debiutu nazwał Neighborhood jakoś mnie motyw przedmieść nie zdziwił": a mnie trochę tak, bo oni głównie jednak zajmowali się takimi abstraktami, a potem taki przeskok?

@ "hipsterstwo level up": or even two ;d
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!