jedras
Wpisy: 0
Komentarze użytkownika: 4
Wejść na bloga: 51589
Startuje cykl poradników pt: „Jak zostać menedżerem muzycznym” na portalu Biznes-Music.pl
agata_requiem
2
0
Makłowicz nazistą? Indianinem?
Zly_Dotyk
152
242
Ranking!!! czyli to, co najgorsze w muzyce.
maciek138
1
0
Konkurs, konkurs! Wygraj płytę Asi i Kotów!
hotsos
6
0
Co w Świecie Piszczy? #1
AltMus
4
0
Nie no, stek bzdur to owoc dyletantyzmu, nie braku wniknięcia w wyimek. Trochę przejaskrawiając: równie dobrze można by powiedzieć, że nie można pisać o kode9 nie przeczytawszy wcześniej Sonic Warfare. Jasne, pożądaną sytuacją jest, żeby piszący wchłonął cały leksykon i całą historię otoczki, ale poznanie rozprawy doktorskiej autora słuchanego właśnie singla i wiedza ogólna na temat cybergotyku nie są warunkami koniecznymi do napisania o nim dobrego tekstu (przy czym dobry tekst rozumiem trochę inaczej niż Maciek, ale znowuż nie na tyle inaczej, żeby postulować recenzje konceptualne jako najlepszą formę krytyki). Język recenzencki nie musi być immanentny w stosunku do środowiska. Może, nie musi. To oczywiście zależy od samego autora tekstu -- jedni muszą podchodzić holistycznie, inni nie. Nie bardzo rozumiem skąd ta niechęć do relatywizacji. Poza tym, gdzie wytyczyć granice między podejściem specjalisty a eklektyka? Dirty Projectors to nie tylko r&b, to też (dla mnie dużo bardziej) Byrne, Black Flag (ok, może mniej), James Chance etc. i wcale nie mam tu na myśli samych postaci, ale tradycje z których się wywodzą. Tradycje na tyle rozległe, że o Dirty Projectors idąc proponowaną linią diagnozy nie mógłby pisać nikt (znów przejaskrawiam jakby co).
Nie wydaje mi się też, żeby *wyczerpujące* recenzje istniały. Większość recenzentów nie zarabia z pisania o płytach, a to ogranicza czas (i to drastycznie, bo czytanie w internecie to przysłowiowy wierzchołek), a więc gdzieś granica wiedzy istnieje. "Wyczerpywanie" w takim rozumieniu rozumiem jako przebiegły eufemizm na mydlenie oczy (z tym, że to też zależy od autora -- absolutnie nic nie mogę zarzucić wielu tekstom na Screenagersie).
2. Zaufanie -- dokładnie (prawie) o to mi chodziło. Wykorzystując tego biednego Piotrka K. -- jeśli chodzi o muzykę polską, nie potrafię przyjąć jego nieomylności, bo rozmijamy się w kwestii gustów, które kształtowaliśmy zupełnie inaczej. Natomiast każdy tekst przeczytam jarając się jak siedemnasta (powiedzmy), wiedząc, że w aspekcie porównawczym/historycznym nikt o danej płycie lepiej nie napisze. To mógłbym swobodnie rozszerzyć na różnych Richardsonów, speców od funky house et al. Kompetencje kulturowe nie są całością wkładu recenzenta. Pisanie o aktualnych wydarzeniach niesie ryzyko przecenienia wartości np. singla, jeśli nie zastosujemy do niego uniwersalnego warsztatu krytyka-muzykologa, jeśli nie odniesiemy się do oczekiwanych melodii, barw czy czego tam.
3. Repetycja a minimalizm
Apeluję jednak o umiar w wyszukiwaniu analogii :). Owszem, istnieją wysokobudżetowe utwory chodnikowe niemal wprost nawiązujące do np. Reicha, (był taki singiel Baby Basha, którego tytułu nie pomnę, a który --pewnie przypadkowo, ale zawsze-- bardzo sprawnie ilustrował koncepcję reichowskiego phasingu w popie), tylko, że nie jest ich tak dużo jak może się wydawać. Repetycja Neptunes np. nie wynika z 60s-owego minimalizmu tak jak wynika po prostu ze standardu popowej piosenki, filtrowanej okiem oszczędnych bębnów z mocnym naciągiem (tu odwróćmy się najpierw w stronę Impulse! Recs, a potem już w ogóle Afryki). Inna sprawa, że minimalizm od końca 60s wzwyż to tembr i paleta z zupełnie innej niż Neptunes bajki. Oszczędność oszczędności nierówna.