Nie jesteś zalogowany

 Muzyczna Rozkmina #1

2012-10-27 16:01:47

Sobota. Wspaniały dzień. W końcu można odpocząć i sobie pospać. Chyba, że śnieg Cię żywcem zakopie. Tak jak dziś.

 

Ale dzisiejszy dzień to też pierwszy wpis Muzycznej Rozkminy. Jaki temat? Siedziałem od paru dni i zastanawiałem się nad jednym pytaniem. Czy legendy muzyczne zasłużyły sobie na te miano? 

 

Konkretnie chodzi mi o konkretne przypadki. Mamy takie legendy jak The Beatles, Janis Joplin, Jimi Hendrix, Led Zeppelin, Micheal Jackson itd. Ale co z takimi legendami jak Nirvana, Alice in Chains czy AC/DC. Co by się stało gdyby nie śmierć. Czy przypadkiem piedestał nie jest tworzony pod tymi zespołami tylko dlatego, że spotkała ich tragedia. 

Lennon powiedział, że The Beatles są sławniejszy od Jezusa. Zapracowali sobie na ten tytuł w pełni zasłużenie. Talent, umiejętności, charyzma. To wszystko pozwoliło im osiągnąć coś niespotykanego, coś nieosiągalnego innym. Potem Lennon zmarł. Rok 1980 ginie postrzelony przez fana u progu swego domu. Zaczyna tworzyć się... legenda. Jeszcze większa. Trzy dni, a on nie zmartwychwstał. CO z Harrisonem, McCartneyem, Ringo Starrem. Zaczynają być przyćmiewani, bo Lennon, zmarł. Nie napisał znacznie lepszych utworów od pozostałej trójki w solowej karierze. Ej, przez niego rozpadło się The Beatles. A tu nagle mamy sytuację, gdy John Lennon jest ważniejszy niż The Beatles. On zginął. Wszystkie jego dokonania wychodzą na wierzch. I już tak, magicznie, pozostają. 

 

Hendrix. Cztery lata niesamowitej kariery. Bum. Legenda. Zasłużył? To co napisał, było naprawdę niesamowite, jego umiejętności. To co zrobił na rzecz muzyki i szerokopojętego rocka jest czymś niepowtarzalnym. Ale jednak. Czy na pewno? 

 

AC/DC i śmierć Bona Scotta. Niesamowity wokal, niesamowita osobowość. Ginie dusząc się własnymi wymiocinami w aucie po mocno zakrapianej alkoholem imprezie. 1970  rok. Przychodzi Brian Johnson na jego miejsce. Gdyby nie to któż to wie czy popularność AC/DC tak znacznie poszła w górę. Tu też można stwierdzić, że śmierć Bona Scotta wyszła zespołowi znacznie na plus. Chociaż ja nadal jestem zwolennikiem Bona Scotta, a High Voltage jest wg mnie majstersztykiem. 

 

Kurt Cobain. Tutaj naprawdę już chyba nie trzeba niczego mówić. Talent jakich mało, fałsz jedyny w swoim rodzaju, Nevermind jednym z najlepszych arcydzieł z arcydzieł 1991 roku. 1994 rok. Boom. Zabija się, jest zamordowany, przedawkowuje, jak kto woli, wokalista zespołu Nirvana. Co się stało? Nirvana staje bóśtwem nad bóstwami Grunge'u. Czy w pełni zasłużenie? Owszem, to co udało się im stworzyć powinno być doceniane, ale czy aż tak? Trzy albumy studyjne, jedno z najlepszych unplugged w historii o raz parę nagrań koncertów na żywo. Nie taki bogaty dorobek.

 

Po tych paru przykładach trzeba sobie zadać jedno fundamentalne pytanie podchodząc do zespołu z takim doświadczeniem. Czy wykreowali się talentem, czy na tragedii? 

 

A jaka jest wasza opinia? 

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!
Najczęściej komentowane
brak
Ostatnie komentarze
brak