Nie jesteś zalogowany

Top 70 kawałków Beach Boys

2011-08-17 18:40:57

Okej, czas wyłożyć kawę na ławę. ILM od paru tygodni bawi się w układanie najlepszych utworów The Beach Boys - obecnie trwa ogłaszanie wyników (miało być 70, ale przez techniczną pomyłkę zrobiło się 69). Czytając tamte wątki uznałem, że to idealna okazja, by wreszcie wyłonić własny top kawałków ulubionego zespołu. Swoim zestawieniem z podpiętymi (PRAWIE wszędzie) linkami do YouTube dzielę się poniżej. Niestety "ze względu na mały czas czasu" ("sorry, I didn't mean it, I meant actually...") komenty są lakoniczne i często bardziej informacyjne, niż krytyczne. Ale może to i lepiej, bo gdybym miał na serio pisać o dorobku BB, to dość szybko wyprztykałbym się z leksykaliów a la "genialne", "absolut" czy "nadprzyrodzone". Niech więc muzyka przemówi sama. 

PS: Aha, bo tam oni uwzględniają solowe krążki. Ja myślę, że nie mieszajmy dyskografii. Jeszcze przyjdzie czas na przybliżenie dokonań Dennisa i innych, a są tego równie warte.

* * *

70 Kokomo

Celowo, demonstracyjnie, przekornie i przewrotnie zaczynam od tego listę, żeby zaznaczyć jak paradoksalnie sympatyzuję z tym czerstwym przebojem, a jednocześnie podkreślić, że w każdym tego typu topie musi być na ostatnim miejscu.

69 Funky Pretty

Zawieszona nad ziemią reminiscencja agresywniejszych wyrazowo pasaży z Wild Honey w syntezatorowym sosie.

68 Marcella

Nieoceniony Brent D doszukał się kiedyś w tym przodka "Heroes" Bowiego. I jak tu można nie kochać tego człowieka?

67 Little Pad

Nie weszło na SMiLE z 2004, ale z kolei najlepiej oddaje dźwiękowo okładkę Smiley Smile - jakieś skrzaty leśne w skwaszonej niby-landii... Mam nadzieję, że polskie bajki, które posiadam na winylach są równie dobre, bo zamierzam kiedyś je POEKSPLOROWAĆ.

66 At My Window

Tu z kolei ptaszki ćwierkają i halucynogenna mgiełka spowija szkic znów najpewniej sporządzony w stanie wskazującym.

65 Loop de Loop (Flip Flop Flyin' In An Aeroplane)

Sławny niedokończony track z 1969 roku, później zdaje się o włos od włączenia do Sunflower, aż wreszcie wypłynął na kompilacji Endless Harmony w 1998, którą polecam NABYĆ wszystkim WILSONOMANIAKOM asap.

64 When Girls Get Together

Też rozważane na Sunflower, w remiksie opublikowane na Keepin' the Summer Alive w 1980. Zawodowa orkiestracja!

63 It's Gettin' Late

Self-titled z 1985 roku, czyli epoka słodkich klawiszy, Toto i Hall & Oates. Czyli zajebista epoka!

62 Girls on the Beach

Takie to właśnie były ancymony - nuciły szanty o plaży, dziewczynach i samochodach. Znakomite, zresztą (ej, skok tonacji w górę).

61 Darlin'

Szczypta soulowej, żarliwej, murzyńskiej ekspresji w menu Boysów (Marcina Millera i spółki).

60 Surfin' U.S.A.

Pewnie znacie tego hiciora, pół-cover "Sweet Little Sixteen" Berry'ego.

59 Don't Worry Baby

Krążą plotki, że Brian napisał to pod Ronettes, ale Spector odrzucił demo. Jego problem.

58 We'll Run Away

Monotematyczność tych ballad, że koleś nie może doczekać się ślubu. Niech to powie trzydziestoletnim HIPSTEROM (lol). Staranność w pionierskim użyciu Hammonda.

57 The Girl From New York City

Nowofalowy (haha) opener Summer Days, konkretnie spiętrzający voxy w refrenie.

56 I'm Waiting For the Day

Gdy ludzie mówią, że "Jeżeli Kiedyś Zabraknie Mnie" Afrosów startuje na "bębnach a la Pet Sounds", mają na myśli ten utwór. Co ciekawe, oba są na tym samym poziomie, ale to na inną rozkminę.

55 Can't Wait Too Long

Wbrew temu, co sugerują wyznawcy tego słynnego odrzutu, powstał on już po zamknięciu sesji SMiLE. Najlepszy jest ten riffik z "Wind Chimes".

54 Surfer Girl

"Do you love me, do you surfer girl" rezonuje jak ponadczasowy gospel niesiony spienionymi falami Pacyfiku ;(

53 Please Let Me Wonder

Sentymentalizm rzadko tak kozaczył. Dr. Dre przybija piątkę.

52 Big Sur

Rozmowa jest o alternatywnej wersji, a nie tej która jako odcinek "California Saga" trafiła na Holland. Niestety nie doszukałem się na YT.

51 The Night Was So Young

Brian i Carl szykują takie cacko w roku eksplozji punka. Powiedziałbym "trzeba mieć odwagę", gdyby nie to, że oni żyli kompletnie we własnym świecie.

50 Keep An Eye on Summer

Bob Norberg pomógł BW zmajstrować tę niemal doskonałą fiftiesową winietkę. Transpozycja w finale, ho ho.

49 The Nearest Faraway Place

Wpierw objawia się skłonność Bruce'a do dżezawych odlotów w duchu Jarretta, a potem nie objawiają się wokale (zarejestrowane, ale usunięte na miksie).

48 A Day In the Life of a Tree

Nie dajcie sobie wciskać kitu, że tam na wokalu to Rieley. SRIELEY. Total szwindel i URBAN LEGEND. Przecież zmęczony Brian jak z kuriera wycięty.

47 Had to Phone Ya

Śpiewają tu lead Mike, Ala, Car i Dennis, ale dopiero Brian ("come on...") ściska w gardle. Ktoś ma tę oszczędniejszą synthową wersję?

46 The Trader

Carl pokazuje wielki środkowy palec swoim hejterom - rasowość tego mid-tempo wymiatacza...

45 Let the Wind Blow

Coś jakby zagubiony element układanki SMiLE? Szlachetność.

44 Soulful Old Man Sunshine

Rozmach opracowania tej perełki! "Wake me up, before you go go" ma godnego ANTENATA :O (Mann: "wstępni i zstępni...").

43 Make It Good

Dennisa wprawki przed solowymi arcydziełami. A może nawet zapowiedź mrocznych albumów Scotta Walkera. Ciarki!

42 Forever

No to znana afera, SFA skradli w "It's Not the End of the World". I znów Dennis!

41 Little Honda

Esencjonalny track na składaka do samochodu. Potęga. A cover YLT też był spoko.

40 Endless Harmony

To jest taki moment w dziejach bandu, że Bruce Johnston mówi: "dobra, panowie, dosyć tych głupot, chciałem wam coś zagrać na RODESIE". W ogóle ja się o mało nie poryczałem z wrażenia przy pierwszym odsłuchu tego gównianego, tandetnego Keepin' the Summer Alive (1,5 gwiazdki na AMG, stały obiekt szyderstw fanów). Idźcie wy, BOGA W SERCU NIE MACIE.

39 All Summer Long

Descendentny (?!) lejtmotyw w kanonie i karaibska instrumentacja - czego mi więcej potrzeba?

38 Kiss Me Baby

Uśpienie czujności słuchacza owocuje szokiem na wysokości 0:40. WTFJH, wody.

37 Heroes and Villains

Czas na mały challop - ta główna, rokendrolowa część nie jest według mnie aż tak cudowna, jak mawiają niektórzy (a to raczej kanoniczny odbiór). Natomiast te polifoniczne zwolnienia...

36 I Went to Sleep

Jak miałem 4 latka, to mama zabrała mnie na do filharmonii na koncert dla dzieci zatytułowany "bułeczka z masełkiem" (autentyk!). Nic z niego nie pamiętam, ale mógł w sumie brzmieć tak.

35 Passing By

"Kawałek, który wynalazł Stereolab" (nie moje).

34 Our Sweet Love

Ej, zmiany akordów tutaj = "God Only Knows" bis! Stąd post-Pet Sounds-owski klimacik jak się patrzy.

33 Leaving This Town

Lost classic z etapu Chaplina i Fataara. Magia nazwy działa.

32 You Still Believe In Me

Tradycyjne igraszki Briana z partyturami - i to starszymi, niż młodszymi.

31 In the Back of My Mind

Cholera, ten fragment od 0:55... Btw Dennis za majkiem!

30 Deirdre

Skecz Pythonów trochę sprofanował tytuł, ale i tak sam miód. Niepozorny Bruce Johnston w swojej chwili chwały.

29 I Just Wasn't Made For These Times

Wyrafinowanie przebiegu akordów tutaj... RANY JULEK. A im jestem starszy, tym bardziej się utożsamiam z przekazem ;(

28 Solar System

Pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałem wers "If Mars had life on it / I might find my wife on it", to śmiałem się do rozpuku, aż skumałem drugie dno. Zarzucanie "naiwności" i "infantylności" tej piosence = zarzucanie kiczu Discovery Daft Punk.

27 Let's Go Away For Awhile

Pseudo-kameralistyka at its best + chora forma (właściwie dwa utwory w jednym, ale jednak nierozłączne).

26 Feel Flows

Ach te kontrybucje Carla do Surf's Up. I eksperymentalna produkcja: odwrócone echo na głosie + unikatowa fuzja fletu ze sfuzzowanym wiosełkiem. Wiecie, "Plażowi Chłopcy", a psychodela jak wcześni Floydzi.

25 God Only Knows

Najbardziej McCartneyowski (circa Revolver Sgt. Pepper's, w ogóle to przełamanie na 1:12 to jest nuta w nutę coś Macci, tylko co cholera?) song Briana to żelazny klasyk, aczkolwiek zwykle kładzie się tu nacisk na tekst - stąd pewnie otaczanie kultem (w sensie czysto kompozycyjnym wszystko co niżej jest imho bardziej genialne, jeśli porównujemy już genialność z genialnością).

24 All I Wanna Do

Otóż nie Buckingham wymyślił chillwave w latach 80-tych, a Beach Boys w 1971. Sound perkusji, całość skąpana w oceanie reverbu, wieczorno-letni relaks podszyty nostalgią. Mamy to.

23 Let Him Run Wild

Mniej rozeznanym słuchaczom przypomnę, że Pet Sounds nie wzięło się z dupy... 

22 I Get Around

Plażowi puryści prychną "za nisko", ale miejsce 22 to w tym rankingu wcale nie jest nisko! Jak to ktoś określił - "maksymalna akrobatyka wokalna" w wykonaniu chłopaków. Dlatego postuję live, heh.

21 Our Prayer

To jest renensansowa muzyka sakralna z cyklu Gesualdo etc. Łeb urywa.

20 Sail On, Sailor

Hipotezy o autorstwie bywają różne, acz rękę Briana czuć ewidentnie. Lead vocal Blondiego Chaplina też nie przeszkadza. Znalazłem wersję live z In Concert, ale GORĄCO polecam studyjny oryginał z Holland. Jeden z moich personal faves.

19 Good Vibrations

To jest casus "Bohemian Rhapsody", "Stairway to Heaven", "Autobiografii" czy "A Day In the Life". W sensie dawanie tego na podium wydaje się dziś zbyt oczywiste. Rzadko wracam these days.

18 Friends

Zatańczymy walca? Bo jak nie tego, to którego.

17 Wouldn't It Be Nice

Legendarne są opisy pierwszych przesłuchań tego numeru, że tam na wysokości mostka ("maybe iiiif...") większość wrażliwców zaczyna szlochać. W ogóle obczajcie jak główny riff gitarki tam również mędzi w tym bridge'u na dalszym planie, dostosowany do PIONÓW HARMONICZNYCH. Wkurwiająco za dobre.

16 Busy Doin' Nothin'

Śledząc te poprzesuwane jazzowe frazy, to nie wiem czy "nothin'". Najsłodsze zejście refrenu ever? Ewa Bem też nie spadła z księżyca.

15 Wind Chimes

Apogeum symfonicznej egzotyki!

14 Summer Means New Love

Ech, nie wyobrażam sobie piękniejszego soundtracku do takiego tytułu ;(

13 Wonderful

Kiedy ludzie w uniesieniu nazywają Briana "Mozartem muzyki rozrywkowej", to "nie jest to przypadkiem" ("Mała Chinka"). Szkoda, że "Polacy wcale ich nie pokochali". "Ale chyba miałem nie o tym..." (wow jakie cytowalne btw).

12 The Warmth of the Sun

Gościu miał 21 lat jak to "ułożył". Normalnie "komiczny odcinek cykliczny".

11 That's Not Me

Gdyby jakiś młody ADEPT songwriterki zapytywał co to są te modulacje, to ma tu lekcję poglądową.

10 Fire (Mrs. O'Leary Cow pt. 2)

Kiedyś już UKUŁEM analogię, że to skrzyżowanie Święta Wiosny z późnym GY!BE i wybaczcie, ale wcale nie przesadzłem.

09 Cabinessence

To są dla mnie święte sprawy, nie mogę tego słuchać...

08 Match Point of Our Love

Ci, co wyszydzali tenisowe metafory Love'a i "miałkie" (?) zmiany akordów BW będą się jeszcze smażyć w piekle. "Ręka mnie swędzi, żeby panu przypierdolić", ot co. W ogóle wara mi od M.I.U. bo... jak wyżej.

07 'Til I Die

Sorry ale bez komentarza, jeśli państwo pozwolą. No bo co niby mam powiedzieć?

06 California Girls

Jezu jaki klasyk. Filharmoniczne intro, bossostwo zwrotki ("AAAAnd the northern girls" Mike'a...), marszowość chorusu. Ikoniczność.

05 Long Promised Road

Tak, życiowy osiąg Carla i najlepszy moment z katalogu formacji, w którym nie maczał PALCY Brian. Chórek na 0:42 = bilet do raju.

04 Don't Talk (Put Your Head on My Shoulder)

*Serce* jest po to, żeby nie wytrzymać?

03 She Knows Me Too Well

Kiedyś myślałem, że to antycypacja Secaucus w beznadziei rezygnacji :) Wtedy jeszcze uważałem indie za "najważniejszą ze sztuk". PRYWATNIE, w sensie subiektywnego odczuwania, to chyba mój no. 1. Brak słów.

02 Caroline No

Cóż. Cóż. Archetyp tęsknoty za utraconą niewinnością. Bas (!) i butelki po wodzie też łkają. Każdy znał kiedyś jedną "Caroline". Brak słów, pt. 2. PS: jeszcze obczajcie 1:35, gdzie Brian jakby próbuje włożyć całą swoją duszę w ten falset, żeby odwrócić los, odczarować bieg zdarzeń. MASAKRA.

01 Surf's Up

Zacytuję użytkownika Glebogryzarka, żeby nie było: "nie, ale to już się jakaś poważka wkrada". Istotnie, styl frazowania w drugiej części i sposób równoległego prowadzenia motywów w outro teoretycznie ma się tak do popu, jak Jowisz do Merkurego. Teoretycznie. "Too good to talk about", indeed.

Komentarzy: 14 Nie dodano tagów

Top 25 kawałków Fleetwood Mac 1975-1987

2011-08-14 12:03:12

Zamykając (przynajmniej na razie) temat Fleetwood Mac z lat 1975-1987, w ramach appendixu do dwóch części felietonu zapraszam na top 25 moich ulubionych kawałków formacji z tego okresu - z linkami i hasłowymi mini-komencikami. Coś dla tych, których zaintrygowało zjawisko, a nie chce im się przekopywać przez całe longplaye. Aha, podobnie jak w reckach płyt unosi się tu nade mną czasem widmo challopów - to miejscami mało kanoniczne zestawienie. Cóż, "jesteśmy subiektywni".

* * *

25 Silver Springs
Nagranie, które nie zmieściło się na Rumours, kończąc jako b-strona "Go Your Own Way", to typowo tęskny lament Nicks w gustownej country-balladowej osnowie. Trochę pasmo "biesiada kalifornijska".

24 Rhiannon
Numer grali Lindsey i Stevie live zanim dołączyli do The Mac, ale paradoksalnie jego podstawa mogłaby zostać wyjamowana na próbie poprzedniego wcielenia grupy. Nicks w tekście nieświadomie nawiązuje do mitu o "walijskiej czarownicy" (motyw zapośredniczony z książki Triad niejakiej Mary Leader), co zresztą wpłynęło jej na sceniczny image (starała się upodobnić wizualnie do opiewanej bohaterki).

23 Angel
Już po opublikowaniu "Rhiannon" Stevie dowiedziała się, że był taki mit i w "Angel" kontynuowała wątek, także muzycznie.

22
You Make Loving Fun
Christine o romansie z oświetleniowcem (!) u schyłku małżeństwa z Johnem.

21
Sisters of the Moon
Starannie budowanie momentum (zamarkowane, falstartowe wejście perkusji) prowadzi tu jednak do intensywnej chórkowo-gitarowej skargi.

20
Go Your Own Way
Klasyczna muzyka drogi (ach ten drive "do przodu"), a w tle Lindsey rozstaje się ze Stevie. Czy już mówiłem jacy oni byli pojebani?

19
Brown Eyes
Fusionowe skłonności Christine urodziły ten przyczajony spacer donikąd, ozdobiony przez Lindseya aranżacyjnymi błyskotkami.

18
Landslide
Nicks opowiada ojcu o strachu przed przemijaniem, Buckingham popisuje się zdublowanym fingerpickingiem. Wyobrażam sobie ich we dwoje na barowych stołkach, w jakimś saloonie na południu Stanów, a na koniec wykonu wszyscy zebrani płaczą (finałowa scena odcinka tandetnego serialu).

17
Storms
Ciąg dalszy zwierzeń Stevie, tym razem po rozpadzie związku z Mickiem. Autoterapeutyczne godzenie się z losem.

16
Love In Store
Piosenka wiedziona trzema słodkimi głosikami, zwracam też uwagę na konstant-bit Micka przez cały numer :)

15
Walk a Thin Line
Buckingham był wariatem: dążył do naśladowania ornamentyki wokalnej Briana Wilsona i jednocześnie pociągał go nowofalowy w wyrazie, lo-fi-'owy i toporny bit. Na przecięciu tych jakości powstało coś bezprecedensowego.

14
Big Love
Jeśli myśleliście, że te stęki na finał robiła Stevie, to rozczaruję was, zboczeńcy - to nadal Lindsey, tylko że przetworzony. Tak, trochę antycypacja Dreierowego Silent Shout pod tym względem (z odwrotną zależnością).

13
Hold Me
Smaczek dla wszystkich fanek Dennisa Wilsona (są tu takie? bo na przykład moja dziewczyna się w nim skrycie podkochuje) - Christine miała z nim wtedy miłosną przygodę i właśnie dla niego to napisała. Lindsey zmienił jej trochę ułożenie refrenu w takcie. Aha, wspominałem już o plagiacie Metalliki?

12
Family Man
Na papierze poszczególne pierwiastki brzmieniowe nie powinny się w ogóle kleić, a to flamencowe solo to już w ogóle z dupy. Niby groch z kapustą i nielogiczny amalgamat? No więc... Ladies and gentlemen, mister Lindsey Buckingham.

11
Warm Ways
Dostojny, arystokratyczny vibe Christine na posłaniu z wykwintnych backing vocals. Kiedy ludzie zarzucają FM, że "things were a little too PERFECT [hehe - przypisek mój]", to mają na myśli właśnie takie szmaragdziki.

10 Seven Wonders
Malkontentom narzekającym na kiepską formę songwriterską Stevie na Tango polecam przypomnieć sobie przewodni riff tutaj. I chorus też. Jakieś pytania jeszcze?

09 Gypsy
Ciekawe, jak w trzecim i czwartym takcie przełamuje się ten opadająco-wznoszący riff, a Stevie powoli rozwija skrzydła wokalnie. Pierwsze zdanie też zabawne ("Velvet Underground", wtf).

08 Mystified
McVie była na szczycie swojej gry przy Tango i serwowała rządziciela za rządzicielem, ale to jak Buckingham dopełniał instrumentacyjnie jej szkice egzotycznymi przyprawami wprost onieśmiela. Chemia między TYMI DWOJGIEM szczególnie udziela się trackom z rzeczonej płyty.

07 Everywhere
Niespodziewany floor-filler i samograj indie-imprez z popowym zacięciem (pozdro Mikey), który wiernie relacjonuje wczesny, oszałamiający etap uczuciowego zauroczenia. I znowu Christine! That woman!

06
You and I, Part II
No nie wiem, czuliście się kiedyś dobrze po przebudzeniu? Za oknem słoneczko, dzień wolny od pracy i totalnie pozytywna energia. Takie wibracje generuje warstwa muzyczna, chociaż słowa opowiadają o czymś innym - o beztroskich miłostkach bez myślenia o jutrze. Btw część pierwsza była b-side'em "Big Love".

05 Isn't It Midnight
Padła gdzieś teza, że ten zaskakujący rocker z Tango to trzy grosze Christine w kwestii równolegle dorastającego US indie i alternative. Rzeczywiście, groove'owo mogłoby to być środkowe R.E.M., z tym że produkcyjnie zahaczamy tu o studyjno-stadionowy pop solowego Collinsa (ręki Padghama), a ponadto, przy całym szacunku dla R.E.M., nie pamiętam tak wybitnego kompozycyjnie agresora w ich disco.

04 Little Lies
Obczajcie jak Lindsey archetypicznie rozparcelował w panoramie trzy głosy w chorusie: najpierw w środku Christine z niewielką pomocą Stevie ("tell me lieees, tell me sweet little lies"), potem z lewej dochodzi Stevie ("tell me lieees") i z prawej wjeżdża Lindsey ("tell me, tell me lies!"). Normalnie "Panie Janie" popu ("Paperback Writer" chciałby być tak dobry). Absolut.

03 Only Over You
Ten zapomniany album track na podium? Well, "People think I'm crazy / But they don't know". Komentarz z YT: "christine sounds like heaven in this one". A zatem "niech wasze uszy same zadecydują".

02 Dreams
Najlepszy przykład potęgi producenckich tricków Lindseya. Bez nich w demo Stevie właściwie nie dzieje się nic. Dzięki nim obcujemy z "klasyką rokendrola". Wszystko już powiedziano.

01 Sara
Interpretacji hermetycznego tekstu było wiele - że o usuniętej ciąży z Donem Henleyem, że o Sarze Recor, która podobnie jak Nicks kręciła wtedy z Mickiem... Ostatecznie jednak "nikt nie wie o co chodzi" i niech tak zostanie, bo "Sara", o której więcej pisałem w recce Tusk, to jeden z nielicznych wpisów w katalogu muzyki popularnej, które zasługują na miano "świętych". PS: w przeciwieństwie do die-hardów i samej Stevie wcale nie uważam, iż skrócona singlowa wersja (zamieszczona na kompaktowej wersji płyty) to profanacja i wyraźnie odstaje od długiej wersji z winyla - imho to własnie świetny edit, gdzie udało się zachować esencję utworu. Zresztą Stevie najchętniej widziałaby go jako strumień świadomości z kolejnymi zwrotkami, trwający kilkanaście minut. Na szczęście Lindsey do tego nie dopuścił.

Komentarzy: 7 Nie dodano tagów

Brawa dla Gorzowa, jesteśmy dziadami

2011-08-09 21:31:17

Mecz, mecz i... po meczu. W starciu piłkarskich reprezentacji obu portali Screenagers zasłużenie pokonali Porcys 10:7. Zasłużenie, bo zawodnicy w czerwonych koszulkach byli tego dnia lepsi w konstruowaniu akcji, bardziej nieustępliwi w obronie i mieli po prostu w rękach (NOGACH? - caps wszech czasów) więcej czysto sportowych argumentów. A nade wszystko mieli maratończyka Sebastiana i technika o żelaznych płucach Mateusza. My z kolei zagraliśmy zdecydowanie poniżej oczekiwań – mówię przynajmniej na podstawie tego, co widzę u swoich stołecznych kolegów i siebie w regularnych towarzyskich gierkach. Gubiliśmy się w destrukcji (ach to wykładanie piłki na talerzu napastnikom drużyny przeciwnej). Zabrakło też playmakera (a właściwie w ogóle sensownej drugiej linii) – kolega MZ owszem dwoił się i troił, ale głównie w defensywie i dlatego nie starczyło mu sił na rozgrywanie (wiem co mówię, bo poznaliśmy się na mokotowskim boisku w lato 1992 i trochę meczyków razem pyknęliśmy – obstawiałbym, że nawet setki). Wreszcie (pora na auto-diss): nasz atak był nieskuteczny, niemrawy, mało zrywny i last but not least kiepski kondycyjnie (w sumie nic dziwnego - Screenagers to serwis młodszy od Porcys o 2 lata, HE, HE). O to mam zresztą do siebie największe pretensje: WTF po 10 minutach opadać z sił w wieku 28 lat – a jak sobie gramy na luzie co tydzień, to zapierdalam 2 godziny i jest git. Choć to niby inne tempo, inne nerwy, stres i adrenalina, inne emocje. No nic, trzeba będzie ostro popracować nad kondycją przed ewentualnym rewanżem. Z pozytywów u nas – waleczna, nieustępliwa postawa zaciągu poza-warszawskiego, szacun panowie. 

Okoliczności łagodzące? Cóż, graliśmy bez trzech najlepszych zawodników (nie, ale naprawdę) – Jacka Kinowskiego (z powodów rodzinnych ostatecznie został w domu), Piotrka Kowalczyka (poważna kontuzja kolana – życzę błyskawicznej i owocnej rekonwalescencji chłopie!) i Pawła Greczyna (rezydującego teraz NA OBCZYŹNIE, ale o tym akurat wiedzieliśmy od dawna, że nie wystąpi w Katowicach). Co gorsza, znaczną część spotkania byliśmy osłabieni brakiem podstawowego gracza formacji defensywnej – Piotrka Piechoty, który rozpoczął pierwszą połowę z opóźnieniem, a w drugiej doznał przykrej kontuzji (szybkiego powrotu do zdrowia, ziom!). Warto by kiedyś, w swoim czasie, zorganizować taki mecz ponownie – właśnie dla uhonorowania chociażby trzech wyżej wymienionych, znakomitych piłkarzy. Wtedy kibice zobaczyliby realne porównanie piłkarskich potencjałów obu serwisów. Ale oczywiście nie mam zamiaru wikłać się w jakieś wieśniackie "co by było, gdyby...". Wspomniane kłopoty kadrowe Porcys w niczym nie umniejszają triumfu ekipy rywali. Wielkie gratulacje dla nich! A tak w ogóle, to mega zajebiście, że udało nam się, mimo wielu utrudnień i przeszkód natury organizacyjno-logistycznej, doprowadzić ten event do FAKTYCZNEGO ZAISTNIENIA. Było to zwycięstwo dobrej energii i zdrowego ducha nad wszechobecnym dziś luzem na pokaz, internetowym cynizmem i sztucznym zblazowaniem. Liczę, że właśnie narodziła się nowa świecka tradycja, która doczeka się jeszcze chlubnej kontynuacji. ODDAJĘ GŁOS DO STUDIA W WARSZAWIE.

* * *

PS: aha, przecież MULTIMEDIA. Na razie dysponuję nagraniami video z dwóch bramek dla Porcys – embedduję poniżej. Wiem, że koleżanka zarejestrowała też piętnastominutowy materiał, w którym zmieścił się między innymi PRZECUDNEJ URODY gol Michała Zagroby w końcówce. Spróbuję ten filmik jak najszybciej przechwycić i jak się tylko uda, to go tu dorzucę na dokładkę. Ponadto jutro na facebookowym profilu Porcys wrzucimy fotki. A póki co:


 
  
  

Komentarzy: 7 Nie dodano tagów

Top 20 kawałków Kate Bush

2011-06-20 22:25:40

Po raz pierwszy zetknąłem się z artystką w dość niecodziennych okolicznościach. W wieku lat bodaj ośmiu (?) rodzice pozwolili mi obejrzeć film Pink Floyd The Wall Alana Parkera. Obraz trwał nieco ponad półtorej godziny, a TAŚMA VHS (!) była trochę dłuższa i ktoś postanowił dograć na niej teledysk do piosenki "Babooshka". Niezła para! Ktokolwiek zestawił te dwa byty obok siebie miał łeb nie od parady, bo wspólny mianownik aż błaga o przeanalizowanie. I nie mówię tu tylko o tym, że KAŚKĘ (wtf?) odkrył facet, dzięki któremu płyta The Wall nie była tylko suchą, pełną goryczy, jadu i samoużalania się skargą na świat jego kolegi z zespołu, ale i wybitnym dziełem muzycznym. Jest i więcej - pretensjonalność x 1000 oraz artyzm przez duże ART przy jednoczesnej masowej rozpoznawalności - a to duża rzadkość.


I tak właśnie poznałem Kate Bush, ale dopiero dekadę później zacząłem świadomie stopniowo rozkminiać jej kolejne albumy. I niniejszy ranking publikuję tylko z jednego powodu - bo w kwestii oceny dorobku Kate reprezentuję frakcję, której zwolennicy mieszczą się na granicy błędu statystycznego. A mianowicie uważam, że przy całym swoim IDIOSYNKRATYZMIE, przy swoim domniemanym sex appealu (nigdy nie podzielałem tej zajawki - "ja tam wolę takie młode z podstawówki"), przy charyzmie i tekstach - uważam, że Kate Bush jest lepszą songwriterką niż wokalistką (a wokalistką jest fantastyczną). 
Właściwie tylko użytkownik Glebogryzarka podziela tę opinię (i jego nawet DRAŻNI wokal Bush w dolnych rejestrach). Ale ja naprawdę uważam, że Kate Bush może sobie przybić żółwika z Donaldem Fagenem, a laski w rodzaju Florence Welch czy Natashy Khan nie mają z nią w dziedzinie kompozycji NIC wspólnego. Produkować się zbytnio nie będę - hasłowo zapodam parę słów, a o rozpisanie przebiegów harmonicznych poproście użytkownika... tak, zgadliście.

* * *

20 Breathing

Eleganckie domknięcie Never For Ever na tęsknej nucie niemalże hollywoodzkiego refrenu-wyciskacza łez (napisy po finałowej scenie wyimaginowanego filmu) + interludium zapowiadające SŁUCHOWISKO ze strony B Hounds.

19 Violin

Zaskakująco nowofalowy jak na nią wykop przywołujący na myśl wczesnego Eno circa Here Come the Warm Jets, a może nawet głębiej sięgając - wczesne Roxy Music?

18 Sunset

Podobno jestem odpowiednio cierpliwą osobą, żeby dotrzeć do ukrytego głęboko na dnie morza i wysoko w niebieskich (pomarańczowych?) chmurach piękna Aerial. Kłopot w tym, że - mimo usilnych starań - na razie go nie znalazłem. Tu nie chodzi o tempo narracji, tylko o jej zawartość. Poza tym wyśmienitym trackiem, w którym zamyka się dla mnie cały koncept niepotrzebnie jednak tak rozwlekłego materiału. Chyba, że na emeryturze skumam ten zamysł.

17 Top of the City

Prosta, acz szlachetna sekwencja akordowa, która sprawdza się zawsze i wszędzie - weźmy opener nowego albumu Bon Iver. Wersja "reżyserska" brzmi ładniej, cieplej. W oryginale jedyny zachwycający fragment The Red Shoes, która to płyta nigdy mi nie leżała i nadal nie leży.

16 The Sensual World

Historia z nawiązaniem do "autystycznego" Joyce'a i jego "przegadanej, ale spoko" powieści jest tak słynna, co paradoksalna. Naprawdę, trzeba być Kate Bush, żeby uciec z tak żenująco pseudo-alternatywnym zabiegiem jak wcielanie się w postać Molly Bloom. Jak każdej nadprzyrodzonej heroinie, jej się udaje. I to szeptem.

15 Coffee Homeground

Gdyby wszystkie aktorsko-niemiecko-ekspresjonistyczne hołdy tak wymiatały w modulacjach... Swoboda tych zmian zawstydza mnie, a przecież nadal słuchamy KABARETU, zaaranżowanego zresztą z detalicznym pietyzmem wobec źródła.

14 Delius (Song of Summer)

No ja lubię to kluczowe tu ciążenie, wiadomo nie od dziś.

13 Feel It

EROTYK na piano i głos z zajebistym nierozwiązywalnym kluczeniem.

12 Running Up That Hill

Ostatnio spotkałem dawno nie widzianego kolegę, który zapewniał mnie, że po wzięciu grzybów człowiek czuje się, jakby był Bogiem. Nie wiem co brała Kate, ale tekst o zamianie miejsc z Bogiem zawsze mnie ruszał. Muzycznie, poza hookiem przewodnim, to głównie legendarny groove prowokujący do skojarzeń z zakresu kolejnictwa. No i nie znające sprzeciwu "c'mon baby... c'mon darling...".

11 Sat In Your Lap

Rozwala mnie to, że główny riff powinien być na 5/4, a jest sztucznie wydłużony do 6/4. Urocza dezorientacja. W porównaniu do pojebanej strony B The Dreaming, strona A jawi się kolekcją hitów.

10 Mother Stands for Comfort

Przy całym świętym cieple tej ballady, warto zwrócić uwagę na industrialny drugi plan - warstwy perkusyjne i efekty specjalne. Amen.

09 Wuthering Heights

Chyba wszystko już powiedziano, nie mam nic do dodania... Może poza tym, że czwarty akord w zwrotce fajnie nie pasuje do reszty, która z definicji już średnio pasuje. No i akrobatyka wokalistyczna w refrenie to ogólnie sprawa znana. Jak na osiemnastolatkę, która zajawiła się dniem urodzenia wspólnym z Bronte, to całkiem niezły kawałek wyszedł.

08 Pull Out the Pin

Highlighty: chore przesunięcie w lejtmotywie + przerażający ryk I LOVE LIFE!

07 Hounds of Love

"Take my shoes off! And thrrooooow'em in the lake!" na tle tych mechanicznych, plastikowo-tępo zaprogramowanych bębnów i staccato smyków to jest taaaki klasyk. I młodzi słuchacze w każdej chwili oczekują Robyn, która wejdzie z melodią "You never were, and you never will be mine". NASZA MAFIJA, HARDKOR - CO SIĘ TU DZIEJE!

06 Blow Away (For Bill)

"One of the band told me last night / That music is all that he's got in his life". Razem osiem akordów (3+5). Chlip, chlip, jakież to porcelanowo kruche i śliczne. Trochę zaczynają się takie numery, wobec których jestem bezbronny. Zaś BUSHOLODZY mają tu pole do popisu na gruncie tekstowym.

05 Kite

Podobno musiałem nasłuchać się sporo wczesnego Genesis, żeby jarać się tym utworem. LOL. Owszem nasłuchałem się sporo wczesnego Genesis i to porównanie padało często w kontekście naszej bohaterki, ale dla mnie to jest czysty pop ze szkoły środkowego Steely Dan (przejrzystość refrenu!).

04 Symphony In Blue

Majestatyczna opowieść bliska doskonałości, impresjonizm wtłoczony w jazz-popową formę (jedna z ewidentniejszych impersonacji środkowej Joni Mitchell w jej repertuarze), wymiękam.

03 Cloudbusting

Tak jak nie lubię teledysków i rzadko mi się coś kojarzy, tak tu mam od razu przed oczami Donalda Sutherlanda. RASOWOŚĆ riffu smyków względem prowadzenia linii wokalnej... I znów hollywoodzki, patetyczny finisz. Ej, a pamiętacie cover Drivealone? Taka zacna ciekawostka.

02 Babooshka

10/10. Nie zmieniłbym jednej nuty w tym arcydziele. Jak można pisać tak charakterystyczne, zapamiętywalne przeboje o tak wyrafinowanym przebiegu. No jak.

01 Fullhouse 

Wstrzymuję się od głosu - zacytuję za to kolegę z maila, którego kiedyś mi wysłał:

data: 3 października 2008 05:34
temat: człowieku... 

...jaka to jest naprawdę jebana rozkosz, słuchać tego.

Komentarzy: 6 Nie dodano tagów

Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 50-1)

2011-04-11 00:42:06

Piąta (ostatnia) część artykułu o moich ulubionych singlach z lat 2000-2009.

Miejsca 250-201 tutaj.

Miejsca 200-151 tutaj. 

Miejsca 150-101 tutaj.

Miejsca 100-51 tutaj.

PS: Ponownie proszę o zgłoszenie martwych linków. A także gdyby ktoś znalazł brakujące kawałki w streamie, to podczepię. Thx.

* * *

050 Nate James: Funkdefining

Jamiroquai do kwadratu. Trafiony zatopiony. I nic ponadto nie potrzeba. 

049 Toni Braxton: Take This Ring

Harrison robi ze ścieżkami bębnów to, co Shields zwykł robić ze ścieżkami gitar – zagęszcza, przetwarza, manipuluje nimi w miksie. Zdezorientowana Toni mimo chaosu otoczenia wycina podniosły refren o tym, że zdejmie ten pierścionek z palca. 

048 Perfume: 23:30

Tak, to te laski od reklamy, którą wygrały singla roku 2010 na Porcys. Tu w zupełnie innej odsłonie – jako aniołki, wodne rusałki i wróżki z czarodziejskimi różdżkami. Choć muzycznie też stoi za tym Nakata (postać...). LAKRYMUJĘ. Najgorsze, że mówią o tym "jazzy", a potem człowiek puszcza "jazz" i słyszy jakieś atonalne brzydactwa bez ładu i składu, równie estetyczne, co dłubanie w nosie.  

047 Jay-Z: 99 Problems

Godzinami spierano się o to, kto tu dominuje – czy RUBIK z tym bitem o bezkompromisowości walca drogowego, czy jednak Sean z pewną siebie, rządzicielską nawiją. Nie wiem, muszę jeszcze raz posłuchać, żeby się zdeklarować.  

046 M.I.A.: Boyz

Jeden z kamieni milowych innowacji brzmieniowych, narracyjnych i stylistycznych w komercyjnej muzyce lat dwutysięcznych. Powiedzmy to głośno – w 2000 ten numer nie przeszedłby w dużych mediach. W 2002 też nie. W 2005 też nie. On mógł zostać przebojem dopiero w 2007. I pamiętam dokładnie tydzień jego premiery – najwcześniej, kiedy można się było z takim dziwadłem wstrzelić. Maya wstrzeliła się idealnie. 

045 Jennifer Lopez feat. LL Cool J: All I Have

Nigdy – ani przedtem, ani potem – J. Lo nie była tak naturalna i przekonująca. A to w przypadku tak wyniosłej, bufoniastej "queen of Sheba" (by Shirley Manson) – ewenement. Jasne, wydatnie pomógł makijaż dźwiękowy. 

044 Schneider TM: Frogtoise

Prawie sześć lat temu obszernie o tym pisałem. Sześć lat później zauważam to samo plus zmyślne operowanie "panoramą sferyczną". Ogórki konserwowe, wieczorne kałuże, samotne spacery po lesie. 

043 Death From Above 1979: Sexy Results (MSTRKRFT Edition)

NIE DO WIARY! Remiks przeskakuje i tak powalający oryginał. "Ależ jest spokojny, ależ jest zdeterminowany. Kłopoty, kłopoty Najmana. ALE PIZDY spadają na głowę Najmana" (misheard wszech czasów). 

042 Nelly Furtado: Do It

Jakże wszyscy wiedzieli, że to będzie singiel i hicior ZANIM w ogóle ktoś go wydał na singlu. Tak wybijał się na Loose. W aferze fińskiej bardziej żenowały mnie wykręty Timby, niż sam plagiat, bo ta "wersja" dodaje wiele własnego, stanowiącego o niepowtarzalnej tożsamości. 

041 Missy Elliott: Get Ur Freak On

A propos wyżej wymienionego – to też kradzież, choć mniej wprost i ciężko udowodnić. "Kore kara minna de mechakucha odotte. Sawagou, sawagou". Bhangra wbija się na zachodnie salony via najlepsza kobieta-MC ever. 

040 Kylie Minogue: Love At First Sight

Zachowując zimną krew, to tylko pop-crossover "Music Sounds Better With You" z najseksowniejszą wtedy kobietą globu na wokalu. Tylko? Aż?Whatever. 

039 Lupe Fiasco: Kick Push

Starannie wykrojone smyki z "Bolero Medley" Filipinki Celeste Legaspi. I to przejęcie (krótki oddech!) zioma, jakby zeznawał na komisariacie o strzelaninie w jego sąsiedztwie.  

038 Majesticons: Prom Night Party

Mike Ladd = osobna stronica w leksykonie hip-hopu. Wszechstronność, płodność i nietuzinkowe poczucie humoru to jego domena. Tu w najbardziej imprezowym ucieleśnieniu. Konkret balet dla OBSŁUCHANYCH w klimatach. 

037 Kevin Shields: City Girl

Lennonowska flegma miłosnego wyznania – autor pogrążony w narkotycznej malignie, nie wychodził z łóżka pięć DÓB. Półka Isn't Anything, ain't no jokes. 

036 Cansecos: In Bloom

Świerszcze o brzasku, soniczna jutrzenka, wycieczki rowerowe o wschodzie słońca i teologia apofatyczna przed przekroczeniem dwudziestki na karku. Senty, menty.

035 McEnroe And Birdapres: Nothing Is Cool

Podkład z "biura rzeczy znalezionych" i kabaretowa satyra na wiecznie zmieniające się mody, która nie miała prawa tak dobrze wypaść. "Avantgarde hardcore revisionists", "retro nouveau West Coast electro" – brechtałem się z pół godziny. 

034 Russian Futurists: Let's Get Ready to Crumble

Klejnot w koronie bedroom-key-popu – do bólu wybitna fuzja PetShopBoysowskiej maniery z lo-fi serce-na-talerzu-owością (!). Motto "obrońców rozrywki". 

033 Jensen Sportag: Jackie

Porcys blurb

 

032Miguel Migs feat. L.T.: So Far 

To są dla mnie czyste przejawy czystej muzyki w czystej postaci. Nie myślę o pochodzeniu, adresie, użytych środkach – automatycznie tworzę w głowie "mapę" i powstaje wykres trzech współrzędnych – harmonii, melodii i rytmu. Oczywiście szyk soundowy tylko pomaga w zdjęciu tych danych. Trudno objaśnić to komuś, kto inaczej przyswaja i organizuje bodźcie słuchowe – ale jeśli ktoś ma pokrewny mechanizm percepcyjny, to chyba nie muszę mu zachwalać tego utworku. 

031 Pezet-Noon feat. Mes: 5-10-15

Porcys blurb

 

030 Kobiety: Pozwól sobie

Wiosna 2004. Grzegorz Nawrocki lakonicznie deklamujący zaklęcia typu "Lato nadchodzi, jak złodziej zabierze ci wstyd" na uroczystym posłaniu z dęciaków i wibrafonu. Oraz zawijany bas Ani Lasockiej. Och ten bas. 

029 Saint Etienne: Sun In My Morning

Relatywnie łatwo jest zrobić coś, co "przywołuje echa" środkowego Beach Boys – trudniej napisać i opracować pieśń "na poziomie" środkowego Beach Boys. Ta kompozycja nie odstawałaby na Friends LP, jeśli dla kogoś jest to argument. W jej obliczu, 90% kapel porównywanych do Beach Boys (Fleet Foxes, Animal Collective, Of Montreal itp.) W OGÓLE nie ma nic wspólnego z Beach Boys. Trust me on this.

028 Tok Tok Vs. Soffy O.: Day Of Mine (Ludicrous Idiots)

Cieszy mnie rozgłos w indie-community, jaki spotkał ten dresiarski klasyk. Na swoim szczeblu – archetypiczność, wzorzec metra w Sevres etc. 

027 Snoop Dogg feat. Justin Timberlake & Charlie Wilson: Signs

Powoli wkraczamy w rejony kawałków tak dobrych i jednocześnie tak wyeksploatowanych medialnie (sam pisałem o nim kilka razy przez te lata), że nawet Szekspir miałby kłopoty z urodzeniem czegoś ciekawego w temacie. To jest absolutnie doskonałe, usterek nie stwierdzono. 

026 Tigercity: Dark Water

Lot szybowcem w błękitnych uczuciowych przestworzach. Ubóstwiam zdwojone klawiszowe pejzażyki w pierwszej zwrotce i zwłaszcza schowane tikanie keyboardu w zwrotce drugiej, które podobno jest ciężkie do wychwycenia, bo zlewa się z resztą miksu – więc podaję namiary: 1:36-2:02. 

025 The Car Is On Fire: Easy On the Eye

Imho najlepszy kawałek w całej dotychczasowej historii zespołu. Autorski i jednorazowy, ale idealnie pasujący do poprzedniego dorobku grupy. Ale... autorski. I jednorazowy. Brazylijska ulotność, akustyczna anty-rockowość, niewiarygodny wręcz przepych harmoniczny i gracja wczesnego Cardigans. Słowem: fenomen.

024 Lil Mama: Lip Gloss

NajefektOwniejszy żeński rap EVAH + najefektYwniejszy anty-muzyczny bit hip-hopowy EVAH. Wyciśnięcie WSZYSTKIEGO, co się da z formuły "krzykliwe przechwałki smarkacza w spódniczce + ładowanie broni i wystrzały". 
 
023 Michael Gray: The Weekend

Od "Down In L.A." można wygodnie przejść do "The Weekend" czyli "Voyager" Daft Punk z gorącą panną na majku. W pakiecie z klipem = ikona popkultury. "Nasze dzieci" będą na to patrzeć tak, jak my na "Addicted to Love" Roberta Palmera (pierwsze z brzegu mi się wstukało). 
 
022 Munk: Down In L.A. (Shazam version)

Komiczna jest niedostępność oryginału! A ten remix sam się meta-komentuje przez słowa ("The dress I ruined with the soda pop", woooow), wystrzałowy teledysk i solówkę kiborda rodem z soundtracku do Piłkarskiego Pokera. Madonna z s/t nie pogardziłaby. 

021 Max Tundra: Which Song

Nadal nie wierzę, że to nie jest cover obskurnego hitu jakichś rumuńskich Papsów czy coś. Dziś już nie układa się tak RASOWYCH hooków. Póki co wyśledziłem tu skrzyżowanie Scritti circa Provision, "I Love Your Smile" Shanice i Prince'a z przełomu 80s i 90s, ale... kto wie. Jednocześnie paradoksalnie jest to PURE MAX TUNDRA, bo przecież brzmieniowo "Which Song" = "Cabasa". W każdym razie piosenka tak krzyczy ci w twarz "singiel roku", że można tylko podnieść ręce do góry. 

020 Toro Y Moi: E.D.E.N

Linia basu godna Nagrody Nobla, tundrowa middle section (postrzępiony house) i kulminacyjne, polifoniczne post-scriptum. Zbyt niedawna sytuacja, żebym musiał się rozwodzić ("z żoną, a z kim!"), a'it? 

019 Sophie Ellis-Bextor: Music Gets The Best of Me

Boże najświętszy, jaki to jest zajebisty, kompletny, błyskotliwy numer... Wszystko – kompozycja, aranżacja, tekst. Nie zmieniłbym ani nuty, ani dźwięku, ani słowa. I to tak uniwersalnie, ponad podziałami. Bo to zarówno 100 na 100 punktów na egzaminie z Jamiroquaia, jak i najlepszy kawałek z Change D-Planu. Cokolwiek zechcecie.  

018  Reni Jusis: Jakby przez sen

Porcys blurb

 

017 Róisín Murphy: If We're In Love

Herbert operuje tu na płaszczyźnie awangardy, Irlandka dokłada kroplę popowej przyswajalności, ale mimo tego oglądamy świat oczami kubistów. Koniecznie na słuchawkach. Too good to be true.

016 Stereolab: Captain Easychord

Singlowa wersja urywa się przed kodą. Zaś koda "Captain Easychord" to mój ulubiony fragment w dyskografii Stereolab. Jesienią 2001 zarzynałem na ripicie w drodze na i z uczelni. Mogę startować w konkursie kto najbardziej lubi tę kodę na kuli ziemskiej! 

015 Kylie Minogue: Spinning Around

Porcys blurb

 

014 Mylo: Guilty of Love

Okej, karty na stół – ten niesamowity, Bachowski riff klawiszy Myles skradł z George'a Duke'a i jego "Guilty" (1989). Tym niemniej wychwycił iskrę i wzniecił z niej pożar. 

013 Las Ketchup: Asereje

Ważne: rozróżnijmy "The Ketchup Song" i "Asereje". Wymuszona nagłym sukcesem na chartsach wersja "hiszpangielska" (wideo z barem plażowym) traci sporo przez czerstwą fonetykę i rytmikę (krótszej sylabicznie!) linii wokalu. Oryginalna, hiszpańska wersja (amatorski, obrzydliwy klip z wyświetlanym tekstem) = THA MOTHERFUCKIN' BOMB. 

012 Outkast: Hey Ya!

Przed laty jeden z redaktorów "Tylko Rocka" w prywatnym podsumowaniu lat 90-tych tak skomentował Nevermind: "muzyczny symbol generacji - ale głupio brzmi". No więc to jest muzyczny symbol mojej generacji. I nie mam nic więcej do dodania. 

011 Ciara: C.R.U.S.H.

Już wyprztykałem się uprzednio z zachwytów nad tą Księżniczką, więc peem tak: ostrzegam, jeśli miałbym jakiejś wokalistce zrobić całą płytę, to celowałbym w takie kawałki właśnie. Czy by się udało, to osobna kwestia – ale na pewno bym się starał, bo to jest tak bardzo "moje granie", że aż oblewam się rumieńcem. 

010 Britney Spears: Toxic

Tydzień temu podejmowałem wątek "awangardowych" ścieżek na artystycznej trasie Brit i tu miały one swój wyraźny początek. Dzięki temu piosenka zafunkcjonowała w środowisku alternatywnym i przyczyniła się do znacznego zredukowania irracjonalnych uprzedzeń względem wielu wykonawców. 

009 Clipse feat. Pharrell: Mr. Me Too

Bez ryzyka przesady mogę to nominować do żelaznej biblii gatunku. Czy istnieje drugi kawałek który jest tak chory i tak wyrazisty/treściwy zarazem? 

008 Amerie: 1 Thing

Milion przesłuchań za tobą i nagle, z zaskoczki, w środku SUTO ZAKRAPIANEJ imprezy uświadamiasz sobie jaką głębię i złożoność posiada ten powszechnie rozpoznawalny anthem. Od 1:55 i później od 3:12 kameralna poważka się wkrada. Richu Harrisonie, zrobiłeś doskonalszy fragment muzyki, niż jakikolwiek sygnowany nazwiskiem George'a Harrisona. Jak śmiałeś!

007 Cut Copy: Saturdays

Porcys blurb

 

006 Nite Jewel: Want You Back

Nie będę zżerał własnego ogona... Mistyka, emocjonalna akupunktura, rozmowa na żyletki ze wczesnym Greenspanem. Dobranoc. 

005 Britney Spears: Why Should I Be Sad

Porcys blurb

 

004 Kate Ryan: All For You

Porcys blurb

 

003 Jessica Simpson: If You Were Mine

Hm, zerknijmy na listę płac: Watters, Biancaniello, Kurstin, Gray, Sewell... Zaraz, powiedziałem coś?! Did I say something? Coś znajomo zabrzmiało? TS: "Diamond Dave" vs "Fucking Boyfriend" vs cały dorobek Janet Jackson, którą kocham jak pierwszą miłość z przedszkola napotkaną po 20 latach. Parafrazując kolegę: "gdyby życie miało sens, to...". No właśnie. Aż Jess zachichotała. 

002 Serena Maneesh: Un-Deux

Porcys blurb

 

001 Milky: Just the Way You Are

Porcys blurb 

Komentarzy: 19 Nie dodano tagów

Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 100-51)

2011-04-09 11:24:54

Czwarta część artykułu o moich ulubionych singlach z lat 2000-2009.

Miejsca 250-201 tutaj.

Miejsca 200-151 tutaj. 

Miejsca 150-101 tutaj. 

PS: Ponownie proszę o zgłoszenie martwych linków. A także gdyby ktoś znalazł brakujące kawałki w streamie, to podczepię. Thx.

* * *

100 Destroyer: It's Gonna Take An Airplane

"Submarines / Don't mind / Spending their time in the ocean". Metaforyka, aktorstwo, artyzm. Rozklejam się. 

099 Eminem: Without Me

Pokraczne, prymitywne disco pod bezczelną serię ciosów w stronę amerykańskiego szołbizu. A wszystko dla jaj i z tym niepokonanym, wkurwiająco zabójczym flowem. 

098 Tosca: Orozco

Rotacja A w FTV przed dekadą. Mistyczny, mroźny, rozerotyzowany trip. 

097 Underworld: Two Months

Łabędzi śpiew gigantów techno. Epicki mix sięgający wyżyn ich katalogu. Sposób, w jaki wyłania się wiodąca partia keyboardu wywołuje rozkoszny stupor. 

096 Death Cab For Cutie: We Have The Facts And We're Voting Yes

Do końca mych dni będę to miał zaszufladkowane jako "przejście z mono do stereo, skąd im to przyszło do głowy, przecież niby banał". Gibbard dobre zdania też zapodaje. "I tried my best to keep my distance from your dress", cholera, ziomuś, CO MIAŁEŚ Z POLSKIEGO? ZAPISZ SIĘ KURCZĘ NA KÓŁKO POETYCKIE. 

095 Girls Aloud: Watch Me Go

Cheryl jak rapuje! Tooo sięęęę w głoooowieeee nieee mieeeści. I ta jej różowa czapeczka... Btw w hipermarkecie gdzie regularnie robię zakupy zawsze leci Chemistry Tour DVD w dziale telewizorów. W ten sposób obejrzałem już z jedną piątą. 

094 Crystal Castles: Alice Practice

Podobno zanim nadeszła moda na CC, to funkcjonowała już cała radykalna "scena gameboyowa", a CC to tylko crossover. Nie wiem, ale "Alice" czeka w moim notesie na przebicie w swojej kategorii. 

093 Juelz Santana: There It Go (The Whistle Song)

Ależ trzeba rozchybotać warstwę rytmiczną i rap, jeśli to praktycznie cała faktura tutaj. I udało się. Nie ma basu, a jest funk – trochę jak u Sleater-Kinney! 

092 Hatsune Miku: Gyuunyuu Nome!

Nie radzę zapoznawać się z przekazem literackim tego dziwoląga, bo zmutowany i syfiasty. Ale ktokolwiek stoi za tym MUZYCZNIE, splunął w twarz Maxowi Tundrze, mówiąc "jesteś dla mnie za mało pojebany, synkciu". Kompozycyjnie to już chyba dalsze rewiry Mlecznej Drogi. Taki syndrom Plutona – niby do niedawna "planeta", choć obecnie oficjalnie już "karłowata". 

091 Justin Timberlake: Senorita

Bodaj najbardziej pedantyczna żywa produkcja Neptunes, popisowy JT na majku i bajeranckie call-and-response w epilogu. "Ladies... good morning", lmao. 

090 Cassie: Me & U

Długo trwały dyskusje czy (w kontekście słów) ten amatorski klip to była zgrywa, czy na poważnie. Przy profesjonalnym podejściu takie wątpliwości zniknęły. Cassandra mówi tu mniej więcej "zjem cię, zjem cię, obedrę ze skóry" (sic!). 

089 Snoop Dogg: Sensual Seduction

Odstawmy na bok Snoopa śpiewającego (!) przez autotune (!!) o tym, że jest freakiem (!!!). Zostawmy galaretkowate warstwy klawiszy i "przytomnie kiczowaty" obrazek. Ja się raczej zastanawiam skąd on wziął ten pochód czterech akordów. Jeśli ktoś wie, to niech da znaka. "Thanks from a mountain". 

088 Nicole Scherzinger: Supervillain

W kręgach die-hardów ten skręt zyskał miano "zainspirowanego XTC". Krytycy są zgodni – to jej shining hour, przerastający o wieki inne solowe wprawki i wyczekany LP. Gdyby nagrała full-length na takim poziomie, patrzyłaby na konkurencję z góry. Tyle, że wytwórnia daje kasę pod kątem oczekiwań mas. A te, niestety, "chuja się znają" ;( 

087 Herbert feat. Dani Siciliano: Harmonise

Ascetyczny house-pop, kameralne jazzowe impresje, big-bandowy pastisz i wybryki spod znaku concrete music (czyli cztery podstawowe nurty w drążeniach Matthew) znajdują tu idealne spotkanie, swoisty geometryczny środek. Chcecie poznać gościa po jednym tracku – nie ma lepszej opcji. 

086 Les Sins: Lina

TS: Napieralski vs Peja? Zdecydowanie Peja, tam około 0:30 wkradła się metafizyka. Na krotką chwilę skumałem sens życia, ale szybko się ulotnił. 

085 Daft Punk: One More Time

Ponieważ poznałem to słuchając po prostu Discovery, a nie z radia/TV/singla promo, to nie cierpię wersji singlowej, która omija całe narastanie dramaturgii (podbijanie kolejnymi ścieżkami bębnów, jak, nie przymierzając, w jakimś "Smack My Bitch Up"). I lubię tych cwaniaków za koligacje soft-rockowe (mostek!). 

084 M.I.A.: Galang

Dla wielu równie istotna rewolucja, co "Get Ur Freak On" dwa lata wcześniej. Tarzan w spódnicy biegający po Londynie. Przypomnijmy, że to wtedy poszło w obieg hasło "nowe formy życia". 

083 Osborne: Ruling

Bramka się sama komentuje... Strzał z przewrotki w najchlubniejszy chicagowski deseń. Co świadczy o klasie house'u? Relacja basu do piana. 

082 Chingy feat. Tyrese: Pullin' Me Back

Niby tandetna bajeczka o tym, że on nie może od niej odejść, bo coś go wciąż przy niej trzyma... Choć w sumie, czy tandetna? 

081 King Geedorah feat. Biolante: Fastlane

"Niejaki Biolante" coś tam zapodaje rapy, ale CO WYPRAWIA Doom na samplerze... 

080 Tede feat. Zdzisława Sośnicka: Jak Żyć

One word: UNSTOPPABLE. 

079 Ashanti: Good Good

Dupri już tu raz padł (przy Mariji Kejri). No geniusz. "Zwulgaryzował korzenny minimalizm Rileya i Reicha" (lol) i zatrudnił go w upokarzającej roli hedonistycznego r&b. "I za to mu cześć i chwała" (Piechniczek). Ja bym wydłużył trzykrotnie i dodał smyki/dzwonki, ale... I tak mnie rajcuje. 

078 Basement Jaxx: Jus 1 Kiss

Zwiewność, pozytywkowość, naiwność. "Marimba, marimba, marimba ska...". 

077 Beyoncé feat. Jay-Z: Crazy In Love

Co wyróżnia ten królewski pean, to pulsująca wiarygodność, taka w sensie INDI SRINDI. Akurat tu nie ma ściemy. Oni się kochają. Jakież to romantyczne. 

076 Fisz Emade Jako Tworzywo Sztuczne: Superfrajer

Bawiłem się kiedyś w top 20 linii basu ever. Ta była w pierwszej dyszce. Polecam analizę – i nie mówię tylko o wysokości nutek, ale i ich rozkładzie w tajmie. Masakra. 

075 Gwen Stefani: Hollaback Girl

Nadal oszałamiająco szajbnięty anty-hymn. Do psychiatry z nią. 

074 Pjus: Nie Mówię Szeptem

Porcys blurb

 

073 Air: Universal Traveler

Zdołali dwaj Wersalczycy uchwycić w tej błogiej, kruchej mini-serenadce sekret przemijania. Warto też pochylić się nad biegłą psychologizacją: tuż przed urwaniem, od 4:03, temacik ujawnia groźny cień. 

072 Funky Filon feat. Kaja Paschalska: Mała Chinka

Okej, ustalmy to raz na zawsze. Olewam uprzedzenia i klapki na uszach. Niektórzy z góry wiedzą, co sądzą o tym utworze, bo przecież jest debilny i okropny. W teorii racja, ale w praktyce naprawdę, mimo najszczerszych chęci nic nie poradzę, że: a) ten łańcuszek akordowy jest PRZEŚLICZNY, wcale nieoczywisty i kunsztownie rozegrany (kroczki basu, transpozycja w górę + dzwonki) – na płycie Afro Kolektywu czy Jamiroquaia wszyscy by doznawali tej sekwencji harmonicznej, a pitchshifting syntezatora na tej samej nucie (pod zmieniające się akordy) to dla mnie wręcz kwintesencja inteligencji aranżacyjnej; b) oprawa jest NIESAMOWICIE DZIWACZNA: od przekazu literackiego ("tak w ogóle to są z Wietnamu" – w piosence pod tytułem "Mała Chinka" – niech ktoś mi powie, że to nie jest 10/10 w skali WTF), przez zacofanie flowu rapera, kretyński bitbox w tle ("czikiczikiczikulinka") i maksymalnie kuriozalne outro (no comments), po teledysk z serii "kurwa, to się naprawdę dzieje? przecież nic dziś nie ćpałem". No więc sorry, ale ładne kompozycje ubrane w oryginalną, IDIOSYNKRATYCZNĄ formę = dobra muzyka dla mnie. Tutaj kompozycja jest MEGA ŁADNA, a forma MEGA POKURWIONA. A zatem kawałek jest MEGA DOBRY. EOT. PS: W ramach bonusu sprawdźcie przesunięcie akcentu sylaby "ma" w pierwszym i drugim refrenie. Mam gęsią skórkę. 

071 Bran Van 3000: Astounded

Duch Curtisa budzi się w tej stricte wakacyjnej, euforycznej suicie, rozpiętej od dance-popu po salsę. Gracias. 

070 Muchy: Najważniejszy Dzień

Sama idea użycia klawisza w funkcji fałszywej sekcji smyczkowej w zwrotce i w funkcji ejtisowego ozdobnika w refrenie = cudo. Wyobraźnia Piotra nie zna granic. "Aranżuję to / Nie kwiczę / Indie nie ma ograniczeń". Riff gitary wysysa sam miąższ z istoty rokendrola, a genialny w swojej przeźroczystości tekst można interpretować zarówno jako hymn sportowy, jak i odę do inicjacji seksualnej. Gdybym miał wybrać jeden boski moment, w którym Muchy weszły do hall of fame polskiej muzyki, to byłby jednak ten moment. 

069 Sophie Ellis-Bextor: Me And My Imagination

Nigdy nie umiałem się przy tym super bawić, bo za bardzo angażuje mnie tu sfera działań harmonicznych. Od jednego trywialnego motywiku tyle przekształceń, wariacji, zwrotów... 

068  Reel People: Ordinary Man

A tu z kolei "mózg się lasuje" przy tej kompozycji, serio. Donald Fagen i Walter Becker, gdyby usłyszeli, to przyznaliby bez chwili zawahania, że mają godnych spadkobierców. Wiem, że środowisko "alternatywne" przeważnie nudzi wikłanie się w septymach i nonach, ale jak już zapuścicie, to doczekajcie chociaż do bridge'a (3:20). CO TAM SIĘ STAŁO JAKBY. 

067 Saint Etienne: Method Of Modern Love

Przez lata Sarę Cracknell nazywano "indie-Kylie" (z powodu timbre), więc ta udowodniła, że umie pobić swoją protoplastkę jej własnym ORĘŻEM. Najlepszy singiel z Fever, który nigdy nim nie był. 

066 Reni Jusis: Dla Ciebie Wyjdę Z Siebie

Ups, kończą mi się wokabularia. No więc... ale BAJERANCKI kawałek! Reni zna tajniki translacji ludzkich odruchów na "nuty, dźwięki" i zdania. A wjazd syntezatora na 2:30 = lody pistacjowe. 

065 Snoop Dogg feat. Pharrell: Drop It Like It's Hot

Nie wierzę, że w owej epoce nie było rywalizacji i zakładów między bitmejkerami – o to kto zrobi gwieździe bardziej chory podkład. "Drop It" to poprzeczka, która raczej nie została strącona, choć sam Pharrell przymierzał się do bicia rekordu na Hell Hath No Fury. Rozpiera mnie duma, że załapałem się na to szaleństwo. 

064 Stereolab: Nomus Et Phusis

Pierwsze dwie minuty to wprawka. Dopiero później dzieją się takie czary, że nawet David Copperfield nie ogarnia. To są koncerty na małą orkiestrę, a nie pop. 

063 Róisín Murphy: You Know Me Better

Dziś widać to jak na dłoni: najznamienitszy przebój z Overpowered. Ruda brzmi tu jakby nadawała z UFO znajdującego się parę tysięcy metrów nad ziemią. Albo co najmniej z latającego dywanu. Ach ta przestrzeń, to westchnięcie na mikrofonie. I cichutko sączony drugi głosik w chorusie. 

062 Kanye West: We Don't Care

Geniusz Kanyego jako producenta polega na multum źródeł dźwięku, które lepi w jedną, monolityczną fakturę i ona JEDZIE. Tendencje do barokowości wyczuwalne od pierwszego kawałka z pierwszej solowej płyty! 

061 Dizzee Rascal: Fix Up: Look Sharp

Oficjalnie nie mieści mi się w głowie, jak koleś zamordował ten bit od 0:56. Chętnie posłucham wyjaśnień ze strony oskarżonego. 

060 Ghostface Killah feat. Ne-Yo: Back Like That

Ciekawostka, że Starky ma szczęście do pościelowych soulówek. Pamiętamy "Never Be the Same Again" (ten, co P73 samplował na wyjściu z "90%..."), a to jeszcze mocniej wyciska łzy. No i Ne-Yo także nie przeszkodził. 

059 Kylie Minogue: Wow

Greg i Kylie, zakochana para, równa się wielka nieskończona miłość etc. Przynajmniej tak to brzmi. Właśnie, a propos soundu. Kolega zwrócił mi kiedyś uwagę, jak zostały ZAREJESTROWANE tu wokale. Mamy do czynienia z perfekcją. Krystaliczność. 

058 !!!: Me And Giuliani Down By The School Yard (A True Story)

Kultowa w pewnych kręgach fuga dance-punkowa, zwiastująca nadejście zbawcy. Nie nadszedł, choć było blisko – głównie tam, gdzie gitarzysta Andreoni upodabnia to cacko do side-projectu części składu, Out Hud (2:20-3:20, lekka lewitacja się wkrada). Pijane zawodzenie na koniec też dało popalić i to nie raz, nie dwa. 

057 Yeah Yeah Yeahs: Bang!

Ech, stare YYYs. Nadzieja rezurekcji rocka. Bez basu, z Kinksowskim (przymrużcie oczy, pozdro Jacek), podciętym wszech-riffem i niewyżytą Karen O, która coś tam wyje że "w pieprzeniu to ty jesteś lamus". Garażowa stylowość, cofnięcia taśmy, podciągnięta struna w pierwszym uderzeniu WE WIOSŁO. A potem wszystko się tak rozmemłało. 

056 Ayuse Kozue: Sundae Love

W sumie gdybym miał zielonoskóremu kosmicie tłumaczyć o co biega z popem – muzycznie, estetycznie, wizerunkowo – to puściłbym mu ten klip, żeby posłuchał i popatrzył. A my popaprani "erudyci" możemy się i tak godzinami grzebać w każdej szpileczce mikro-instrumentacji. 

055 Badly Drawn Boy: Once Around The Block

Od kiedy noszę aparat ortodontyczny, to boję się, że zaczepię się tak kiedyś o coś, przypadkiem i dopiero będzie. Na szczęście moja dziewczyna ma proste, ładne ząbki i aparatu nie planuje. Porównanie z solowym Harrisonem wcale niegłupie, choć to George jazzujący, synkopujący, z rozwibrowanym feelingiem. 

054 Café Tacuba: Puntos Cardinales

Od lat uznawani za najlepszy zespół z Meksyku. A to jest ich... najlepsza piosenka. Po prostu. Btw kapitalny skecz na wstępie, jak wokalista zdecydował że jednak będzie śpiewał na "raz", a nie na "i". Jakby się wpierw źle WBIŁ. Spontan skity! No a refren przenosi na dyskotekę do nieba, jako się rzekło. Raj współbrzmień. 

053 Basement Jaxx: Everybody

Ich sześciominutowe opus magnum. To nie jest byle hit dla szerokiego odbiorcy, a progresywny, eksperymentalny przegląd najnowszych trendów w nurtach dance. Bas, chociażby od 1:25, straszliwie przykozaczył. Orientalizmy i mash-upizmy (niestrudzone szukanie właściwego zestawu instrumentów, właściwych sampli etc.) niechcący napłodziły sporo niedawnych wybryków wyspiarskiego podziemia tanecznego. 

052 Lansing-Dreiden: A Line You Can Cross

Natchniony, niepojęty hook wokalny w refrenie, ścigający się z psychodelicznymi zawijasami Ariela. Smaczku dodaje ich M.O. ("komuna artystyczna", klimaty Amon Duul?). Violens to dla mnie przy takich odjazdach zwykły pop-rockowy band. 

051 Paula DeAnda feat. Baby Bash: Doing Too Much

Ciągnący się jak flaki z olejem lament r&b? Kto wie, acz gwarantuję, że Steve Reich uśmiechnąłby się od ucha do ucha. Z tym, że nieświadoma niczego Paula to tylko atrapa. Sabotaż sprokurował niejaki Nathan "Happy" Perez. 

Komentarzy: 5 Nie dodano tagów

Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 150-101)

2011-04-08 11:34:46

Trzecia część artykułu o moich ulubionych singlach z lat 2000-2009.

Miejsca 250-201 tutaj.

Miejsca 200-151 tutaj. 

PS: Ponownie proszę o zgłoszenie martwych linków. A także gdyby ktoś znalazł brakujące kawałki w streamie, to podczepię. Thx.

* * *

150 Isolée: Face B

Życiowe osiągnięcie Rajko. Rozmowa przesterowanego basu z szumiącą perkusją i mglistą powłoką klawiszy wciąga.

149 Toro Y Moi: Human Nature

Symboliczne przekazanie korony króla Popu. Rotfl, ale też zauważcie, kiedy zmarł Jacko.

148 Q-Tip: Gettin' Up

Poranna playlista optymisty.

147 Chris Clark: Lord of the Dance

Ktoś pamięta jeszcze tego nieboraka z Warp i jego debiut Clarence Park? To najlepsze, co miał do zaoferowania.

146 Kelis: Protect My Heart

Moja ulubiona piosenka tej wokalistki. Genialne jak na "reversing" bębny się cofają. I harmonizacja refrenu - Pharrell jaki mistrz, dżizas.

145 Boards Of Canada: Kid For Today

Klimaty rosy o świcie, zbierania grzybów z babcią i kontemplowania budzącej się do życia przyrody. Bezcenne soundscape'y.

144 Phoenix: Everything Is Everything

Proszę sprawdzić na słuchawkach. Realizacyjnie zapiera dech w piersiach. I żadne burżujskie studio w Hollywood, tylko ich własna kanciapa. Co się stało się.

143 Streets: Has It Come to This? 

Ze wszystkich upośledzonych kawałków tego gościa, z tego szydzę najmniej. Właściwie to w ogóle nie szydzę. Właściwie to przeżywam nawet. Słaby raper, ale melancholia w podkładzie odpowiednio podkreśla wagę jego rozterek.

142 Q And Not U: Book of Flags

Dziarsko zapieprza na starcie, lecz cała ta afera to wstęp do rozwiązania na 1:30. Naszym uszom ukazuje się jeden z najzajebistszych tematów w dziejach funk-punka.

141 Jamiroquai: Seven Days In Sunny June

Słucha Stevie Wonder "Seven Days In Sunny June" i mówi: "nie widzę w tym nic odkrywczego".

140 3LW: Do Ya

Zapomniany killer ręki Richa Harrisona. Interwencje basu - wstrząsające.

139 Władek: Władek (każdy wie kto to)

"Wyszukany" podkład i karygodna zaraźliwość chorusu. "Odjeebaaaał... odpieeerdoooliiił taaakiii syyyyf... Maniaaaneeeee kurwaaaa". Funku pozwól żyć.

138 Enon: Conjugate the Verbs

True confession time: na koncercie Enona w 2004 roku w Warszawie krzyczałem do Schmersala z pięć razy "Conjugate the Verbs!". Za piątym razem John potraktował moją prośbę poważnie, pokazał na Toko i powiedział: "ok, but you play the bass, 'cause she doesn't know this one!". I wtedy SPASOWAŁEM.

137 Junior Senior: Move Your Feet

Przebiegłość tych wariatów... FORTELEM skradli atencję dresiarni tego świata. 

136 Pjus feat. Pelson & Eldo: Lubię Włóczyć Się

Subiektywna mapa stolycy. Coś ściska w gardle.

135 Stereolab: The Man With 100 Cells

O klasie kapeli świadczy fakt, że nawet na przeciętnej płycie oferują jeden taki szmaragd. Rytmika, linia wokalu i boski drugi głos Mary w refrenie. Jakieś pytania?

134 Ciara: Promise

Bębny brzmią jak blaszane pokrywy ogromnych kontenerów. A o śpiewie tej lasencji to już kiedyś pisałem.

133 Ramona Rey feat. Sztyku: Zanim Słońce Wstanie

Najpierw była reklama (chyba wody mineralnej?), potem odkrycie "tajemniczej artystki undergroundu" i bulwersacja udziałem SZTYKA. Wtedy traktowaliśmy to jak "goodshit", ale dziś nikt nie zaprzeczy popowej potęgi tego onomatopeicznego chorusu.

132 Knife: Heartbeats

Młodzież może nie wierzyć, ale zanim rodzeństwo zanurkowało w odmęty odhumanizowanego gotyku, sprzedawało takie cukierki. Disco-polo dla lanserów.

131 Afro Kolektyw feat. Duże Pe: Trener Szewczyk

Dobra tam, to są sprawy na pracę doktorską, a nie dwuzdaniowy komentarz.

130 Broadcast: Come On Let's Go

Spoczywaj w pokoju, Trish. Byłaś wielka.

129 Jamiroquai: Runaway

Wykonanie z Abbey Road paralliżuje. Gdyby ktoś nie rozumiał tego, co widzi i słyszy: oni to grają na żywo.

128 Fisz: Warszafka

Olśniewający halucynogenny bit Emade i słynny teledysk, ale esencjonalnie ujmując - Pablo Hudini zamordował to w drugiej zwrotce.

127 Kathy Diamond: I Need You

Mam prawo pozwać do sądu o plagiat! Ale tego nie uczynię, bo taaak mi sięęę podoooba. Drumy jak fillują, shieeet.

126 Pezet: Gdyby Miało Nie Być Jutra

To mógł być w ogóle najlepszy polski singiel rapowy, ale podkład niestety jest tylko "okej". Za to tekst - może nie skomentuję. 

125 Snook: Längst Fram I Taxin

Szwedzi wożą się po Nowym Jorku i dają zapętlać swoje kocie ruchy w te i we wte. PARADNE.

124 Paris Hilton: Jealousy

Kluczowym lolem jest tutaj kwestia o kim to jest piosenka... Bo raczej nie poziom kompozycyjny i aranżacyjny.

123 Sally Shapiro: Hold Me So Tight (Cansecos remix)

Podręcznikowa definicja brawurowej reharmonizacji wokalu.

122 MC Błażej feat. MC Terminator: Betonowa Transcendencja

Moment, w którym Błażej źle przeczytał z kartki ("ale tak naprawdę...") - ... Chwali się też miłość do matki, ewidentnie nawiązanie do "Dear Mama" 2Paca.

121 Hey: Cudzoziemka W Raju Kobiet

Rzadki po odejściu Banacha przypadek, kiedy strona kompozycyjna jest w piosence Heya równie zajmująca, co tradycyjnie znakomity tekst. 

120 Metro Area: Read My Mind

Że się powtórzę - śnił mi się trzeci LP Justina.

119 Soft Pink Truth: Promo Funk

Znana anegdotka jak Drew Daniel założył się z Matthew Herbertem, że umie spreparować płytę house'ową. I jak obiecał, tak wymiótł.

118 Kylie Minogue: Heart Beat Rock

Kylie ogrywa Fergie na jej boisku. Trzeba umieć dobrze czkać.

117 Lily Allen: Smile

Różnica między pierwszą i drugą płytą Lily polegała na tym, że przy pierwszej wydawała się równiachą, dziewczyną z sąsiedztwa, którą dopada popularność, a przy drugiej upozowaną, zimną, niedostępną gwiazdą. Ponieważ pierwszą rolę odgrywała lepiej, to wolę ją w pierwszej roli. Ten hymn dziewczyn-rewanżystek promował jej wakacyjny, słoneczny debiut.

116 Łona & The Pimps: Bumbox

Ja lubiłem już tę wersję z Insert EP, ale to żywe opracowanie wprost zachwyca wyważeniem proporcji.

115 Peja / Slums Attack: Mój Rap, Moja Rzeczywistość

Kawał historii polskiej kultury. "Chwilę chwilę chwilę / Jedną małą chwilę / W dzisiejszych czasach praca stanowi przywilej" - Rysiek na szczycie swojej gry.

114 Hemp Gru: Życie Warszawy

Porcys blurb

 

113 Kenny Gilmore: Anina

Jeżeli koleś w drugiej sekundzie, na drugim akordzie, rozjebuje mnie na pół, to jak mam skwitować jego songwriting? Albarn? Chyba nie jest aż tak jazzowy. Mam w dupie lo-fi, zajawiam się harmonią. Coś mi przywołuje (chyba) Doorsów circa Strange Days, ale może to błędny trop.

112 Capsule: Plastic Girl

O, kolejny nawiedzony. Nakata drwi sobie z kategorii modulacji. Widać, że często bywał w wesołym miasteczku.

111 Lumidee: Never Leave You

Jak coś tak oszczędnego może być tak muzykalne?

110 Husky Rescue: Summertime Cowboy

Pod koniec trzeciej minuty ten motywik odsłania swe prawdziwe zamiary. Śliczność.

109 Sway feat. Lemar: Saturday Night Hustle

Jedna z najbardziej udanych fuzji angolskiego czarnego gadania z post-dyskotekową elegancją. Mash-up, który nigdy nim nie był.

108 Toro Y Moi: Deep Routes

Chaza eksploracje w czeluściach french touchu - co można z nim zrobić, żeby nim zawładnąć. Tu konstruuje na jego bazie jedną ze swoich najlepszych piosenek. Do pocztu all-time białych kruków.

107 Katherine McPhee: I Know What Boys Like

Cover nowofalowego pół-klasyka na soundtrack do The House Bunny, z filmów, w których najlepszy jest dużego formatu plakat (no, ewentualnie trailer, co zależy już od montażu). Próbowali z Katherine robić gwiazdę, wyrzucali z labeli, nawet pofarbowali ją na kolor platyny. I nic.

106 Ludacris: Splash Waterfalls

Polecam zwłaszcza wersję z obrazkiem, łączącą oba waniliowe bity (przełamanie z tym samplem z Tony! Toni! Tone! = niebo). Warto, mimo wycięcia bluzgów. Luda tradycyjnie nawija o ruchaniu - tu akurat z pietyzmem i czułością (nawija).

105 R. Kelly: Weatherman

Tak jak Q-Tip wyżej - polecam codziennie do śniadania!

104 Nelly Furtado: Maneater

Ktoś sobie wyobraża minioną dekadę bez tego hymnu? WSZYSCY się nim zajawiali. Niezale, poptymiści, głusi, hipsterzy, zwykłasy, hejterzy Furtado, fani Timby, WSZYSCY. A ten przekwaszony hi-hat powinien zostać uznany za symbol epoki.

103 Justin Timberlake: Rock Your Body

Cóż można dodać... Fraza "Jacko pobity jego własną bronią" to chyba kwintesencja.

102 Reel People feat. Sharlene Hector: The Rain

Do dziś NIE CZAJĘ. Albo ktoś nadal ukrywa oryginał, albo goście wysmażyli standard na miarę Wondera czy EW&F. Cymesik do wychwycenia: zwolnienie w bridżu (wtf just happened? Drivealone się wkrada?) - niestety tylko w wersji albumowej, której nie znajduję w sieci (podlinkowałem "club mix").

101 Jamelia: Superstar

W moim przypadku to obrót o 180 stopni. Gardziłem tym hiciorem, kojarzył mi się z masami przetaczającymi się przez galerie handlowe w celu "szopingu" szałowych ciuszków i fafnastej pary ciemnych okularów. Jakże się myliłem. Mimo dwóch akordów (!), this is pure 00s & sooo hot.

Komentarzy: 2 Nie dodano tagów

Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 200-151)

2011-04-07 09:38:00

Druga część artykułu o moich ulubionych singlach z lat 2000-2009.

Miejsca 250-201 tutaj.

PS: Ponownie proszę o zgłoszenie martwych linków. A także gdyby ktoś znalazł brakujące kawałki w streamie, to podczepię. Thx.

* * *

200 Kate Ryan: Tapping on the Table

Kupiłem sobie kiedyś Alive i poza oczywistym wyłapałem też takie oto ciastko z kremem, ze schowanym w miksie ukłonem w stronę Roda Stewarta.

199 Max Tundra: A Truce 

Matti zabił to kiedyś mówiąc: "pierwsze dziesięć sekund 10.0". I ma rację, bo potem narracja ośmiesza samą siebie. Natomiast fakt - otwarcie niemożebne.

198 Game feat. 50 Cent: Hate It Or Love It 

"I naweeet kiedy będęęe saaaam / Nie zmienię sięęęę / To nie mój świaaat".

197 Housse De Racket: Sur Le Papier

Jak wczesne Phoenix po klasie matematyczno-fizycznej. Kto zna moje obsesje na punkcie harmonii, tego chyba nie dziwi, jak leżę i kwiczę przed tą kompozycją.

196 Amerie: Why R U

Pełnokrwisty prawdziwy follow-up do jednego z singli dekady. Koniec, kropka.

195 Basement Jaxx: Romeo

Bollywood na najwyższym poziomie. Full wypas. To są sytuacje pokoleniowe, definiujące wspólny mianownik dla przeróżnych "klas społecznych" czy coś.

194 Annie: Heartbeat

Piosenka-zjawisko w momencie premiery, po latach lekko "trąci myszką", co wcale nic nie ujmuje słynnemu, wyjętemu na sekundę hi-hatowi (koniec pierwszego obiegu zwrotki po pierwszym refrenie).

193 Vanessa Hudgens: Come Back to Me

Casus Hudgens pokazuje, że ładna buźka to nie zawsze wystarczający bilet do sławy w pop-biznesie. Vanessa jest atrakcyjniejsza od wielu gwiazd urban/r&b. Ale czasem trzeba jeszcze mieć świetne numery. Good news: raz jej się udało. Plus słodziutki cytat melodyczny z "Complicated" Avril Lavigne.

192 Koop: Summer Sun

Huśtawkowa linia wokalu, beztroskie obiegi kontrabasu, stereolabowy break - słabe?

191 Natalie Imbruglia: Wrong Impression

Kręcenie takich klipów powinno być zabronione. Dla mężczyzny z jakimikolwiek zalążkami gustu i wrażliwości na bodźce wizualne to istne tortury i męczarnie. Skupmy się więc na melodii...

190 Nelly: Hot In Herre

Nabiera pełnej mocy w roli obowiązkowego, parnego highlightu "czarnego" setu około pierwszej w nocy na imprezach z cyklu STANLEJ MĘDZĄ.

189 Róisín Murphy: Let Me Know

Świadomość kopii Tracy Weber na pewno obniżyła lokatę, ale i tak czarujące.

188 O'Spada: Time

Nietypowe rozwiązanie: zwrotka = zblokowany, jakby uziemiony funk, który nie chce się wyzwolić i wjechać pełną parą; refren = tundrowa dekonstrukcja zwieńczona krystalicznym zawieszeniem... I to właśnie jest moment objawienia.

187 Mylo: Zenophile

"Ty, odkryłem jeszcze jedną dziesiąteczkę na Mylo" - zagaił przejęty Uszatek. "Wiadomix", odparł uśmiechnięty Prosiaczek.

186 Talib Kweli: Shock Body

Sam Talib jarał się tym podkładem, że "brzmi jak z filmu o Supermanie". TRAFNE!

185 Air France: Collapsing at Your Doorstep

Miałem zaszczyt zamienić przysłowiowe trzy słowa z POŁOWĄ tego DUETU. Z tego, jak opisywał metodę pracy nad LP, możemy liczyć na sukces.

184 Avril Lavigne: Girlfriend

R to the O to the Z to the P to the I to the Z to the D.

183 Usher feat. Ludacris: U Don't Have To Call

Typowy MIĘKKISZ bitu Neptunes. ASZER (Raymond z Mody na sukces, ahahahaa) coś tam świruje; COKOLWIEK ZIOM...

182 Towa Tei feat. Taprikk Sweezee: Taste of You

Ciężko dorzucić coś do wypowiedzi Kamila Babacza w top 20 singli 2009 na Porcys. Poddaję się. I też doznaję.

181 2000F & J Kamata: You Don't Know What Love Is

Gdybym kompilował 80-minutowego CDR-a pod tytułem "XXII wiek w muzyce", to ten track zameldowałby się obowiązkowo. Ja wiem, że to często nadużywana paralela, ale SERIO, jeśli coś brzmi jak post-2100 rok, to to.

180 N.E.R.D.: Tape You

Kurde, moja pasja względem Neptunes; nudność. Co poradzę, że zabawa rytmiką w zwrotce (jak się ma akcentacja riffu gitarki do syntezatorowych ozdobników?) i zmiana akordu w refrenie zapewniają mi RADOCHĘ prima sort.

179 Plastic: Feel Me

Pokrewne myślenie jak pozycja wyżej! Dryfujące stopniowo ku kobiecej melancholii. Z Polski! POLEND REPREZENT!

178 Field Mob feat. Ciara: So What 

Rozczula mnie AUTENTYZM i SZCZEROŚĆ wyznania Sijary, że może i chłopak nie jest zbyt grzeczny, ale to w końcu JEJ chłopak, więc ona stoi za nim murem. Słodkie. (Plamki basowe też niczego sobie.)

177 James Pants: Kash

Kojarzycie taki drugi kawałek? Bo ja nie. Kompletna efemeryda. Dodam, że wymiata.

176 Blur: Music Is My Radar

Na tym polega wybitny zespół, że wywraca wszystko do góry nogami, a i tak słychać ich markę. 

175 Tussle: Don't Stop

Znałem ludzi, którzy nie spali z powodu tego basu. Nie jedli. Chodzili nago po mieszkaniu. Skakali z mostu. No dobra, wcale nie znałem. Ale potrafię sobie to wyobrazić.

174 Mala: Alicia

Studium akademickiej rekontekstualizacji. "Nieanalityczna ontologia remontażu jako optyka opisu kolażu dźwiękowego i jego statusu w muzyce rozrywkowej", że się tak wyrażę (pozdro siedemset).

173 DJ Shadow: Six Days

Nie da się myśleć o "Six Days" nie myśląc o tradycyjnie kunsztownym arcydziele wideoklipu Wong Kar-Waia, malarza ruchomych obrazów. Tym niemniej bondowska warstwa muzyczna, jeśli nie dorównuje, to przynajmniej słusznie uzupełnia widoki (check zmiana na 1:55).

172 Xiu Xiu: Don Diasco

Nie ma to jak najlepszy utwór w twojej karierze, który jest... openerem twojego debiutu. Dość specyficzny przypadek. Zakładam, że ekwiwalent tego rozrywanego psychopatyczną dramaturgią kolażu nie istnieje w naturze.

171 G.L.O.V.E.S.: Too Much to Dream

Spoksik balanga na Marsie. Galaktyczny touch zaprzęgnięty do stricte easy-listeningowych zadań.

170 Prince: What Do U Want Me 2 Do

Zapomniana "pięknie popsuta" ballada z Musicology. Książę grający we własnej lidze.

169 Mystery Jets feat. Laura Marling: Young Love

Ach ten zawadiacki drive, sympatyczny tekścik i przyjemny featuring Laury.

168 Decemberists: Here I Dreamt I Was An Architect 

Jeden z głębszych emocjonalnie snujów dekady. Marynarska maniera ukazuje wielgachne serce.

167 Avril: Like Everybody Else

Pociachana w drobną kosteczkę i sklejona ponownie na super-glue rasowa popowa pieśń. Z Francji! Marzenie (ściętej głowy), żeby Robbie Williams miał to w repertuarze.

166 T.I.: What You Know

Bit spajający "Hey Joe" i "Dlaczego" Kur. I rzucane od niechcenia "I know all about that". Żarty na bok.

165 Paris Hilton: Stars Are Blind

Kreacja fotografa z tego DIDEŁOKLIPU to chyba prototyp image'u Thoma Yorke'a z teledysku do "Lotus Flower".  A sam singiel - cóż, z roku na rok wydaje się potężniejszy. Godny sukcesor "U La La La" Alexii, stuprocentowo jeden z ponętniejszych crossoverów reggae ever.

164 Murs & 9th Wonder feat. Joe Scudda: Silly Girl

Dziewiąty Cud zmajstrował odpowiednio swawolny podkład, a rapy też nadążają - warto słuchać się w słowa, bo wesołe.

163 Timbaland feat. Keri Hilson: Miscommunication

Timba parodiuje Pharrella za konsoletą, ale pozostaje sobą. Meanwhile niejaka Keri zjada show. Ponawiam pytanie o brak jej kariery.

162 Fan Modine: We Are All Decades

Zagubiony bursztyn dla wtajemniczonych. Takie rankingi sprzyjają odsłanianiu się. Wieczorna przejażdżka po rejonach wywołujących silne reminiscencje. Z nutką Greenspanowego żalu.

161 Jensen Sportag: Cocktease

Ta łatwość, z jaką kolesie rozwijają swoje kawałki... Ile tam się dzieje - weźmy takie 1:55. Imponujące. Ben Jacobs mógłby ich poklepać po ramieniu. I zaproponować drinka.

160 Rapture: The Devil 

Z cyklu "refreny jedyne w swoim rodzaju". Wkręcający, ścisły timing, też.

159 Jennifer Lopez: Get Right

Porcys blurb


158 Dismemberment Plan: The Dismemberment Plan Gets Rich

"Te głosiki ala gość z Blink 174. Zero rozpoznawalności. Statystyczny syn drwala z Nevady. No sorry, ale tak to brzmi. To nie jest proper śpiewanie, a wynurzenia jakiegoś misia z koledżu".

157 Robyn: Konichiwa Bitches

Kawałek tak ważny dla Robyn, że nazwała po nim swój label! Żeński niezal-Eminem!

156 Sondre Lerche: Phantom Punch

Ten kolo to na dłuższą rozkminę jest. Nie rożumię jak z takim talentem i inspiracjami (!) można nagrywać takie "meh" płyty. Ale tutaj przyjebał konkretnie. 

155 Outkast: B.O.B.

Hm, no nie wiem co powiedzieć. Ktoś grał taką muzykę w ogóle? Big Boi jak niszczy swoją nawijką... Tak nisko na liście tylko z powodu małej nośności w sensie popowym (czytaj: za rzadko wracam).

154 Justin Timberlake feat. Vanessa Marquez: I'm Lovin It

W latach 90-tych furorę zrobiły koszulki z logiem "McWymiot". Z Marquez sytuacja podobna do Keri Hilson - czemu się nie wybiła? Jej "para pa pa paaa" smakuje jak miód.

153 Peter Fox: Alles Neu

Ekscytujący powiew oryginalności. Od statusu "novelty" ratuje oszałamiająca kontrola wszystkich planów tej śmieciowej symfonii. I w żadnym innym języku by tak nie zażarło.

152 MFA: The Difference It Makes (Superpitcher remix)

Sprawy medytacyjne. Przyrodniczy feeling. Polecam też edit podstawowy - rządzi.

151 Phoenix: If I Ever Feel Better 

Jeśli ktoś też tęskni za sofciarskim, jazzującym Phoenix, to witam w klubie.

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 250-201)

2011-04-06 15:03:19

Na początku miało być równe 200, ale w trakcie przygotowań zorientowałem się, że za burtę wypadłoby sporo szlagierów, których absencja dręczyłaby mnie po nocach, więc zaokrągliłem nieco stawkę. Ale w sumie wychodzi po 25 super kawałków rocznie – myślę, że uczciwie, biorąc pod uwagę rozkwit mainstreamu w pierwszej połówce dekady i flux-popu w drugiej. Oczywiście chodzi o tracki posiadające atrybut "osobności", a nie rzeczy wydane "na singlu" (kategoria w 00s właściwie już nieistotna). Aha, te krótkie dopiski to żadne tam naukowe uzasadnienia, tylko luźne, niezobowiązujące skojarzenia. Po prostu bez opisów lista wyglądałaby "goło".

PS: Zestawienie opublikuję w pięciu częściach. Nie lubię takiego rozdrabniania, ale zdaje się, że panel dodawania postów na Musicspot ma swoje ograniczenia ilości znaków.

PS2: Nad tym artykułem pracowałem sobie na boku od wielu tygodni. Dlatego jeśli ktoś z czytelników zauważy, że jakiś link przestał działać, to proszę dać znać w komentarzach - podmienię. Z góry dzięki. 

* * *

250 Lady Gaga: Bad Romance

Lady Gaga mnie obrzydza. Z ciekawości, o co tyle hałasu, kupiłem sobie kiedyś The Fame Monster i uważnie przestudiowałem zawartość muzyczną. Wszystkie tracki cuchną gównem - wszystkie poza "Bad Romance". Nie tylko jest on tak zły, że aż dobry (jeśli estetyką LG jest muzyczny turpizm, to w tym wypadku wygrała z moim umiłowaniem piękna, przyznaję). Jest też coś jeszcze: czy ktoś z was zastanawiał się kiedyś nad rolą tego obleśnego "ra ra uh uh uh"? Otóż konstrukcyjnie jest to rodzaj lejtmotywu, riffu przewodniego, który - uwaga uwaga - nie znajduje odzwierciedlenia w żadnym innym fragmencie kompozycji. I z ręką na sercu nie przypominam sobie innego takiego utworu. To jest chore, dziwne i popierdolone. To jest coś takiego, że temat otwierający "Dancing Queen" nie miałby harmonicznego pokrycia w żadnym innym miejscu piosenki. A oczywiście ma, bo zwiastuje refren. Niechże więc "Bad Romance" reprezentuje na tej liście kurioza, które szczerze mnie fascynują i których szczerze nienawidzę zarazem.

249 Mariah Carey: I'm That Chick

Widzę, że gdzieś w creditsach zaplątął się Rod Temperton :)

248 Frank Nitt feat. DJ Quik & J. Black: L.O.V.E.

Druga i trzecia nuta basu! I potem co gra na mostku! Obczajcie na dobrym soundsystemie. Ja pierdykam! Poza tym czy wspominałem już, że mam słabość do raperów-krzykaczy?

247 Mariah Carey: We Belong Together

Atłasowa pościel bitu i to, jak ona go OPAŹDZIERZA swoim wokalem. 

246 Merz: Lotus

Odżywają wspomnienia sprzed 11 lat. Przyszła wiosna i Maszynista wystawia z garażu Lotusa. I ja tam przy odbiorniku byłem, audycji dziennych i nocnych z rozdziawioną japą słuchałem. 

245 Sean Paul feat. Keyshia Cole: Give It Up to Me

Czasami świerzbi mnie ręka, żeby olać Trójkę i ustawić sobie w kuchni i w aucie PLANETA FM :O 

244 B15 Project: Girls Like This

Gdyby ktoś się zajawiał "nowatorstwem" Katy B - to tune sprzed 11 lat. Nie, żebym nie lubił Katy B.

243 Mariah Carey: Shake It Off

Kiedy dostanie wystarczająco figlarny bit (Jermaine Dupri, szacun) i jest w formie, to Mimi ciężko strącić z tronu.

242 Magistrates: Heartbreak

Kate Bush ("Running Up That Hill") spotyka Grega Dulliego ("Somethin' Hot"). Dziękuję, do widzenia.

241 Friendly Fires: Paris (Aeroplane mix)

O jaaa, ile razy leciało na imprezach... Łezka się w oku kręci.

240 Snoop Dogg feat. Pharrell: Beautiful

Jedna laska z PFM zabawnie skomentowała kiedyś tego skręta. Coś w stylu "produkcja jest tak dobra, że AKTUALNIE zaczynam ufać w GŁUPIE GÓWNO, które Pharell do mnie mówi - że jestem jego ulubioną dziewczyną".

239 Beenie Man feat. Janet Jackson: Feel It Boy

Na wypadek gdybyście zapomnieli co wyczyniali Neptunes w 00s. Zaraz, pamiętacie, prawda? PS: LOL at Janet tutaj. I mam to na myśli w pozytywnym sensie.

238 tATU: Friend Or Foe

Na wypadek gdybyście nadal używali powiedzenia "jak ze stadionu" w pejoratywnym sensie.

237 Beyonce: Green Light

O, a tu Pharrell się pewnie z kimś założył, że umie zrobić refren a la Rich Harrison. Tym lepiej dla nas.

236 Bodyrox feat. Luciana: Yeah Yeah

Wyszło w tym samym roku, co Silent Shout. Zaznaczam to nieprzypadkowo.

235 Spiller: Groovejet

Pomijając indie-epizod, tutaj się zaczęła Sofka. Uczcijmy to chwilą baunsu.

234 Prince: Fury

Nie widzę w sieci wersji studyjnej (znana sprawa), ale może i dobrze, bo obczajcie co KSIĄŻĘ (lol "ę") nadal wyprawia live.

233 Thieves Like Us: Drugs In My Body

Totalnie reminiscencje z powstawania magazynu "PULP", późny 2007. Idea zbliżona do Cut Copy - jakość na przecięciu synth-popu i didżejki. I chyba jednak one hit wonder.

232 Wynter Gordon: Surveillance

Wymaga kilkakrotnego przemaglowania. Inicjalnie lekko rozczarowuje. Nie zmarnujcie okazji.

231 Ayuse Kozue: Kimi No Yasashisa

Taku Takahashi to nie piłkarz z drużyny MEIWA, ale producent, któremu w tej chwili możecie podziękować.

230 Single Frame: Floral Design In a Straight Line

Gdzieś w okolicach 2003 przez parę dni był mały hajp na tę kapelkę, znaną wcześniej jako SINGLE FRAME ASHTRAY, lol. Co z nich zostało, to ta petarda z kilkoma zapłonami. Nie zapomnimy.

229 Doves: Rise

Rzadki okaz piosenki rockowej istotnie unoszącej się w powietrzu. "Nocny Ekspres" forever.

228 Kings Of Leon: Sex On Fire

Dobra, śmiejcie się, a Kurt Cobain, gdyby żył (tak a propos wczorajszej rocznicy), to by pochwalił na pewno. Klasyczna Nirvana w południowo-spoconej oprawie.

227 Groove Armada: Song 4 Mutya

Mutya Buena skradła tym panom karierę. Chociaż napisali to wprost pod nią (tekst!). Zjeżdżający klawisz w zwrotce <3

226 Daedelus: Something Bells

Szczyty emocjonalnie funkcjonalnej polimotywiczności w samplerce. Pankracy powraca.

225 Maximo Park: Postcard of a Painting

Trochę bawi mnie, że w połowie lat dwutysięcznych takie granie NAPRAWDĘ MNIE JARAŁO. Przypuszczalnie nigdy nie wrócę już do żadnej CAŁEJ płyty Futureheads czy tych tutaj, natomiast "Postcard" to jedna z najefektowniejszych adaptacji patentu "This Charming Man" ever. No i powrót do głównego riffu po mostku (około 1:30). Moc!

224 Nelly Furtado feat. Timbaland: Promiscuous

Swoboda, z jaką Mosley się tu przechadza po stylach i soundach... Skacze sobie z jakiegoś minimalistycznego r&b do regularnej 80s-owej klawiszowej ballady... W szoku.

223 Tom & Joyce: Bonito

Z biliarda anonimowych, bezimiennych, lounge'owych tracków rozsianych po składakach typu The Best of Bossanova Chill Out Vol. 14 ten jest prawdopodobnie najlepszy.

222 Annie: Chewing Gum

Klawy (!) pomysł z zalockowaniem gruwu basu i sprytny tekst, zdradzający dystans do swojego image'u - co przetarło szlaki dla późniejszego desantu Robyn na Amerykę. W ogóle mówienie do siebie "hey Annie" we własnym kawałku, how cool is that.

221 Osborne: Fire

Z cyklu: proste, a szlachetne. Stały punkt programu w moich wczesnych setach - korzystnie wpływa na rozkręcenie parkietu przed północą.

220 Amerie: Why Don't We Fall In Love

Wyraźnie słychać, że to dziś już nieco przestarzałe, archaiczne techniki, ale Harrison nadaje bitowi wymiar ponadczasowej gracji. Głos też nie przeszkadza, doh.

219 Jürgen Paape: So Weit Wie Noch Nie

Składnik dwóch kultowych kompilacji z 00s: trzeciego Kompakta i mixu Erlenda dla !K7. Sporo atramentu wylano już, by ująć w słowa alchemię tej mieszanki. Najbliżej był Mark Richardson.

218 Decemberists: Los Angeles, I'm Yours

Lepszy song, niż cokolwiek Manguma. Gdyby takie były całe płyty tego typu wykonawców, to normalnie bym ich słuchał. 

217 Le Tigre: Deceptacon (DFA remix)

Lol - klasyk z czasów kiedy my wszyscy naprawdę myśleliśmy, że dance-punk to nie tylko teraźniejszość, ale i ewentualna przyszłość. Polecam oryginał, żeby zobaczyć co to znaczy kreatywny remiks. Nawet trochę sexy wyszło.

216 Nina Sky: Move Ya Body

Przez tę listę przewijają się dresiarskie evergreeny - to jeden z najzacniejszych, przekonująco, choć nienachalnie czerpiący z egzotyki.

215 Girls Aloud: The Show

Białasowska (sex) bomba na jedno kopyto. Ale jak rozpierdala.

214 Roll Deep: The Avenue

Uwielbiam to pogranicze samplowania i właściwie... miksowania cudzego kawałka. Luzactwo.

213 Lil' Love: Little Love

Tak, jestem niewolnikiem skutecznego french-touchu. Sorawa.

212 Shins: Kissing the Lipless

Moment jak koleś się wydziera tam pod koniec "youuuu've got too much to wear..." - ciarki - i kolejna z serii melodii, na które nikt wcześniej nie wpadł i "DLACZEGO?" - czyli Doug Martsch się kłania.

211 Nivea: Laundromat

Jak highlight z płyty Kelsa z damskim voice'm. Popołudniowy, weekendowy chill.

210 Beenie Man & Mya: Girls Dem Sugar

Już się produkowałem o tym bicie (heh) - serio, brzmi jak kukułka w zegarze. Nie zestarzało się nic a nic. A Mya zapodaje taki aksamit, że wymiękam.

209 At The Drive-In: One Armed Scissor

W pół drogi między RATM i AYWKUBTTOD. Ale mocarz z gatunku takich, co ktoś kiedyś musiał wymyslić - sieje równą piąchą po ryju. Co było potem, to osobna historia.

208 Read Yellow: Model America

To do pary - najsilniej zdesperowany punkowy anthem dekady. Nie, żebym wciąż do tego wracał, ale zanegować surowizny nie zamierzam.

207 Snook: Snook, Svett Och Tårar

EJ obczajcie że to jest jakby zespół HIP-HOPOWY. Kurna żesz.

206 tATU: Ya Soshla S Uma

Ikoniczność i nieśmiertelność. Btw - tego nie produkował Horn (zajął się nimi 5 lat później), a to częsta obiegowa pomyłka. Iwan Szapowałow ukształtował cyfrowe uderzenie tego tracka. TS: Lena Katina vs. Nicola Roberts.

205 Jensen Sportag: Power Sergio

Niepozorny, ignorowany, cichy bohater dotychczasowego dorobku duetu z Nashville. Antycypował Pure Wet z palcem w dupie.

204 Dominique Leone: Clairevoyage

Och, nie każcie mi tego znów słuchać. A jednak środowiskowy meme jak się patrzy, c'nie.

203 Cut Copy: Hearts on Fire

Mój skryty soundtrack drugiej połowy dekady. Gdzieś, w tle, obok, na piątym planie, ten skromniacha był ciągle obecny. Zasłużenie.

202 Snoop Dogg feat. Pharrell: Let's Get Blown 

W sporcie, w którym detale są wszystkim, Neptunes i Snoop kontrolują detale bardziej, niż wam się wydaje. Ten ukartowany, upozorowany, fikcyjny relaks siedzi w placu jak... [CENZURA].

201 Deekline & Wizard: Back Up (Love For the Music)

Gdyby Outkast nie spasowali po swoim White Album, to takie dania by serwowali. Ale wtedy musielibyśmy ich ukrzyżować i czekać na zmartwychwstanie, więc może dobrze. Co za dużo, to niezdrowo.

Komentarzy: 5 Nie dodano tagów

Milli and Vanilli Group Plays "Voltron" In the Creamy Thighs

2010-12-31 20:39:51

Zależało mi, żeby opublikować ten tekścik w 2010 roku.

* * * 

Zakładam że każdy kto przeczytał setki, tysiące recenzji muzycznych ma swoją ulubioną. No więc to jest od lat moja ulubiona recenzja muzyczna. Jeśli jej nie znacie, to dam wam chwilę na przeczytanie.

Już? OK.

Dla mnie najfajniejsze w tym tekście jest to, że chociaż dawno temu podzielałem zawarte w nim opinie, to obecnie się z nimi kompletnie nie zgadzam... a nadal uważam go za wybitny. Być może to idealna, ostateczna miara dobrego pisania o muzyce? Autor zasłynął jako mistrz "formy adekwatnej", zawsze efektownie sięgając po chwyty stylistyczne, konteksty i humor, które były nierozerwalnie związane z omawianym przedmiotem. W tym przypadku Brent D niejako "wciela się" w "the groop", jest jej cieniem i próbuje w swojej recenzji "powielić" wszystkie rzekome błędy artystyczne popełnione na albumie Cobra and Phases. Dlatego: stosuje urywaną, fragmentaryczną narrację, która prowadzi donikąd; skupia uwagę odbiorcy na sobie, a nie na merytorycznej zawartości artykułu, uprawiając rodzaj pociesznej masturbacji i samozachwytu; demonstruje "self-referential" zacięcie do recyklowania swoich wcześniejszych osiągnięć, wprowadzając postaci i wątki znane wąskiemu gronu fanów (raczkujący PFM w 1999 roku), ale dla nowego czytelnika kompletnie obce i nic nie wnoszące; nie zapomina też o grzechu pustego postmodernizmu, czyli o cytowaniu i przywoływaniu haseł, osób czy zdarzeń zupełnie zbędnych, pod pozorem poszerzenia spektrum znaczeniowego. Między wierszami dorzuca mimochodem garść luźnych uwag o (jego zdaniem) wadach płyty: dłużyznach, nudnych repetycjach, przewidywalności, powierzchowności, pretensjonalności... Słowem: udanie naśladuje "writer's block", który sam w pewnym momencie zarzuca zespołowi. 

Chciałbym, żeby wszystkie krytyczne, "pojazdowe" recenzje tego świata były tak niewymuszone, lekkie, zabawne, i błyskotliwie, a jednocześnie kreatywne, kompetentne, przenikliwe, i trafiające w sedno. Niestety zwykle kończy się na dziełach zebranych omawianego writera, które swego czasu przyswoiłem niemalże na pamięć. Kulminacją serii pozornie oderwanych od siebie skeczów w recce Cobry jest akapit ostatni, gdzie B.D. przedstawia swój "pomysł na film". To "śmiech przez łzy", niemożliwie komiczna, ale i dramatyczna scena rozmowy Jima O'Rourke (w tej roli pewien popularny amerykański komik) z zamrożoną głową (!) swojego idola Burta Bacharacha. Żart, który mówi zarazem wiele prawdy o historii muzyki, a może nawet o życiu (lol)? Gdy O'Rourke zaczyna płakać, napięcie jest nieziemskie. Zawsze się wtedy wzruszam. I tak na dobrą sprawę nie wiem, kto tu zostaje ośmieszony. Jim? Burt? A może sam DiCrescenzo, który w przeszłości wsławił się profetycznymi zdolnościami, gdy w niewybredny sposób przewidział śmierć Ronalda Reagana w czarno-humorystycznej wyliczance "top 10 things that won't be with us in a year" na zakończenie 2003? "Stan Reagana pogorszył się" (pozdro MZ). Swoją drogą ciekawe, czy w dobiegającym końca (zostały niecałe cztery godziny) 2010 roku O'Rourke i osiemdziesięciodwuletni (nadal żyjący!) Bacharach przeprowadzili podobną rozmowę. Tak czy siak, chwilę potem... "wszystko wybucha". 
 
* * *

Nie mam dziś weny na detaliczną, wyczerpującą analizę zawartości muzycznej
Cobra and Phases (a na taką z pewnością album ten zasługuje, długo by rozkminiać co tam się dzieje), ale zauważyłem, że im jestem starszy, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to najwybitniejsze dokonanie Stereolab. A ten akurat ansambl znam na wylot. Natomiast za puentę posłuży mi tym razem 
twitter. Spoko, nie ma za co. Wszystkiego dobrego w 2011.

Komentarzy: 11 Nie dodano tagów

« wróć 1 2 czytaj dalej »