Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "hugh laurie"


Z ekranu na głośniki

2011-11-30 11:46:20

Zmianyl w showbiznesie to standard. W obie strony, zarówno piosenkarze nagle odczuwają potrzebę bycia gwiazdami telewizji i kina, a nieraz zdarza się, że to aktorstwo nie jest tym co do końca jest wystarczające. Wtedy to gwiazdy postanawiają śpiewać lub bardziej szeroko - tworzyć muzykę.

Dlatego też postanowiłem zająć się dziś płytami dwóch panów, którzy z muzyką się nie kojarzą, mimo iż gdy spojrzeć się bliżej z muzyką mają wiele wspólnego.

Na pierwszy ogień Doktor House

Hugh Laurie - Let Them Talk

Hugh Laurie w niektórych swoich filmach przejawiał upodobanie do grania na pianinie. W realnym życiu stworzył zespół składający się z lepiej lub gorzej rozpoznawanych aktorów telewizyjnych Band From TV, która głównie skupiła się na nagrywaniu coverów znanych przebojów. Taka też była płyta (jedyna płyta) zespołu gwiazd małego ekranu. Jedna z tych piosenek, cover Rolling Stonesów został użyty w Housie.

W zespole Laurie odpowiedzialny był za klawisze oraz był głównym wokalistką. A co postanowił przemycić na swoją solową płytę.

Powiedzmy sobie szczerze - niedużo. H.L. nagrał bluesa, głos ma pod ten gatunek muzyki dobry, ale też nie znakomity. Taki wygładzony Tom Waits. Czasem zdarza się jakaś fajna piosenka i to właściwie na tyle. Niczym nie zostałem zaskoczony i olśniony. Nic mnie nie urzekło. Przesłuchując płytę stwierdzam, że sam fakt wydania płyty, przez bohatera słynnego serialu, częściej kojarzonego z lekami przeciwbólowymi i ironią, był dla mnie bardziej zaskakujący niż zawartość płyty. Skoro już nie zostałem powalony, a nawet trochę znużony (ponad godzina tego samego potrafi lekko zniechęcić) to przejdę już do konkluzji.

1. Nawet w Polsce Andrzej Grabowski potrafił zrobić coś co mnie minimalnie zaskoczyło (współpraca z Śliwką Tuitam). A zaskoczyło mnie na pewno bardziej niż blues w wykonaniu Lauriego.

2. Fani House'a pewnie płytę polubią, fani bluesa, jako tacy, pewnie też. Ja nie mogę się przemóc, daję 4/10.

I jeżeli mówimy o niepowtarzalności to o niej zaraz będzie i to dużo.

David Lynch - Crazy Clown Time

A żeby nie było zbyt szablonowo najpierw zacznijmy od przyporządkowania poszczególnym piosenkom odpowiednich dla nich narkotyków. Zapytacie dlaczego? Po pierwsze Davida Lyncha zaczyna nazywać się "Tomem Waitsem na kwasie". Po drugie taka muzyka mogła powstać w głowie kogoś na mocnej fazie lub właśnie Davida Lyncha. Do rzeczy.

Oczywiście, sam nie ćpam, a moje pisanie oparte jest na jakiejś tam wiedzy i na jakichś tam przykładach z radia, prasy, telewizji.

Pinky's Dream - Grzybki halucynogenne/ Ketamina - iluzja, masz halucynacje, działanie bardzo podobne do LSD, dołączmy też niepewność emocjonalną, albo wręcz obłęd

Good Day Today - Ekstaza - mimo iż nie jest to typowe podniecenie, to jednak szybkie bicie serca, niepokój, depresja i stany lękowe (przecież chcemy by anioł zesłał nam dobry dzień, bo mamy dość zmęczenia i strachu).

So Glad - Morfina - senność, apatia, otępienie, brak emocji, ale jednak pewne odprężenie, pewien stan euforii

Noah's Ark - LSD - a może bardziej powikłania po niej, ostre stany depresyjne, omamy, psychoza

Football Game - C2H5OH - etanol - tekst piosenki jak i styl śpiewu wskazują, że ktoś aby stworzyć piosenkę się upił, zresztą jak się nie upić jak widzieliśmy naszą kobitę (przypuszczam) z innym.

I Know - Heroina - apatia, stan euforii mimo nieprzyjemnych doznań

Strange and Unproductive Thinking - Kokaina - nadaktywność, potok słów, którego nie idzie właściwie ogarnąć

The Night Bell Will Be Light - Amfetamina - albo bardziej koniec działania amfetaminy, czyli potrzeba snu, senność

Stone's Gone Up - Kokaina - energiczna melodia, jednostajne tempo, plus w miarę silny wokal sprawiają wrażenie, że bohater ma na nowo mnóstwo sił

Crazy Clown Time - HTC, marihuana - stan absolutnej euforii, wyluzowanie, lekkie ogłupienie, napady radości, odlot  i tak dalej.

These Are My Friends - opium lub to co wyżej - dalszy stan euforii, już mniejszy odlot, chillout

Speed Roadster - można powiedzieć, że znów LSD, a może trochę też Ketamina - całkowite śnienie, mocna halucynacja, chore historie stworzone w naszej głowie, wymyślenie sobie partnera naszych działań

Movin On' - opium - odrętwienie, zamroczenie, urywane zdania wskazują na człowieka z lekko odsuniętą świadomością

She Rises Up - Grzybki/Haszysz - wizja końcowa, ma się wrażenie, że Lynch na koniec przekazuje nam swoją najlepszą wizję i chętnie się z nami nią podzieli

A teraz już do ostatecznego podsumowania.

David Lynch nazwał to co zrobił eksperymentalnym bluesem, a jest w tym eksperymencie właściwie wszystko, zmieściła się Karen O, zmieściła się elektronika z dość jednostajnymi, ale wbijającymi się w głowię bitami. Jest czasem mocne uderzenie, jest też całkowite osunięcie się w odmęty chorej wyobraźni Lyncha. Masa kompozycji opiera się na gitarze, za którą odpowiedzialny też jest Lynch, możecie więc sobie wyobrazić jak ta gitara brzmi, melodię tam trudno co prawda usłyszeć, ale rzadko już z takim graniem się spotkacie. Głos samego twórcy jest na tyle skrzeczący i charakterystyczny, że może on zarówno denerwować jak i przyciągać. Kompozycje dłużą się, to jest fakt, ale one takie mają być! Nikt nie powiedział, że ta płyta będzie łatwa, jest ona tak specyficzna, że zmierzenie się z nią jest już wyczynem.

Lynch mnie zaskoczył, mimo wszystko. Można było się spodziewać odlotów, ale nie spodziewałem się, że to wszystko

Całość tworzy, jak już wspomniałem, wizje osoby albo chorej umysłowo albo po przeżyciach alkoholowo narkotycznych. Dlatego polecam, nawet bardzo! 8,5/10


« wróć czytaj dalej »
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!
Najczęściej komentowane
brak
Ostatnie komentarze
brak