Nie jesteś zalogowany

Chłopaki ze sklepu zoologicznego

2010-04-22 10:42:12

ZA CO LUBIMY PET SHOP BOYS


Bo przecież lubimy, nie? Pomijając osobiste przyczyny takiego stanu rzeczy (pierwszą kasetą, jaką sobie kupiłem, było "Actually", na lekcjach angielskiego w podstawówce kazałem do siebie mówić Neil, tylko jedno jedyne Pet Shop Boys ze wszystkich swoich ukochanych zespołów widziałem na żywo z wysokości pierwszego rzędu, a pierwszy raz rozpłakałem się... nie, o tym może nie będziemy pisać) - oto dlaczego. Bierzcie i cieszcie się. (mh)

Ano lubimy, bo jak coś pokochałeś jako dzieciak, to będziesz to kochał do końca swojego marnego żywota. I nic na to nie poradzisz. Na tym koncercie stałem obok Michała i podobnie jak on zdzierałem bieliznę przez głowę piszcząc w niebogłosy na widok tych dwóch podstarzałych przystojniaków. O tak, tamtego wieczoru wszyscy byliśmy gejami. No cóż, w takim razie pozostaje mi rola Chrisa w tym duecie? Zaczynajmy więc. (pg)

Neil Tennant odkrywcą młodych obiecujących zespołów
Przed powstaniem i w pierwszym okresie istnienia Pet Shop Boys, kiedy to chłopcy dopiero planowali karierę i tworzyli w trudzie i znoju pierwsze nagrywki, wokalista zarabiał swoje funty pisząc o muzyce m. in. dla Smash Hits. Zarabiał rzetelnie - ma na koncie wywiad z Marc'em Bolanem, Depeche Mode i The Police, książkę o Madness; ale u mnie największego plusa zarabia niniejszym za odkrycie, czyli pierwszą recenzję jaka się w ogóle pojawiła, płyty "Camino del Sol" francuskiego zespołu Antena. Nie znacie? Poznajcie - zobaczycie, skąd się wziął np. Stereolab. (mh)

Mam większego fiuta, czyli Sex Shop Boys
W 1993 roku PSB przestali się krygować i ogłosili to, co i tak wszyscy wiedzieli (bo czy ktoś po "Later Tonight" miał jeszcze jakieś wątpliwości?) - że jeśli chodzi o łóżko, to oni, no, tego, jak gdyby, hm, zdecydowanie preferują chłopców. Circa trzy lata później okazało się, że najwyraźniej przeprowadzili też wewnątrzzespołowe pomiary seksualnych predyspozycji - w wywiadzie przeprowadzonym przez MTV, na pytanie "Jaka jest największa różnica między tobą a Neilem?" Chris odparł z kiepsko maskowaną dumą "I've got bigger dick". Czy ktoś później sprawdzał tę informację - nie wiadomo. (mh)

Śpiewający Dracula, czyli magia MTV
Te pomiary zapewne przeprowadzili w szatni, przy okazji przebierania się w kostiumy do któregoś z wideoklipów. Bo wiadomo nie od dziś, że Chłopcy z Zoologicznego uwielbiają się przebierać. Im dziwniej i bardziej obciachowo, tym lepiej. Do historii już przeszła seria obrazków do singli z „Very”, wykorzystujących do maksimum ówczesny hajp na rzeczywistość wirtualną. Nie zapominajmy również o historyjkach z lat 80-tych, na czele z przyklejającym na trwałe banana do japy „Heart”, w którym gej (i sir) Ian McKellen (znany później jako Gandalf z „Władcy pierścieni”) w roli wampira odbija żonę gejowi Neilowi Tennantowi. Czujecie już ten camp? Takich odjazdów znajdziecie w ich wideografii sporo.
Ale PSB to też choćby „Being Boring” - jeden z najpiękniejszych, refleksyjnych krótkich metraży jakich muzyczna telewizja miała okazję emitować. Sprawdźcie to. (pg)

Always look on the bright side of life
Chociaż zdarzyło się spółce Tennant-Lowe spłodzić w swojej karierze parę utworów zamyślonych, smutnych, a nawet ponurych, to jednak chyba zawsze wierzyli mocno w zbawienną moc poptymizmu, szczerej radochy jaką może nieść dobry popowy singiel. Dlatego też z pewną ironią, ale i przyjacielskim przymrużeniem oka, patrzyli na artystów kreujących się na wiecznych smutasów, nieszczęśliwe ofiary losu. Na przykład takiemu Morrisseyowi uchodzi to płazem od wielu lat, o czym informuje nas Neil w napisanych przez siebie słowach do singla duetu Electronic „Getting Away With It”. To wzorowane na wokaliście The Smiths użalanie się nad sobą miało według Tennanta swoje apogeum w postaci shoe-gaze'u, co z kolei komentuje w piosence „Miserabilism”, gdzie wyszydza całą  ich filozofię, jak gdyby pytając „Ale, chłopaki, wy tak na serio?!” (pg)

Dissy i beefy
Zespół nazywa się tak, jak się nazywa, ponieważ Chris i Neil chcieli nazwy na czasie, a "Pet Shop Boys" brzmiało w ich wrażliwych uszach jak nazwa angielskiej grupy rapowej (w 1982 roku trudno było o coś bardziej trendy). Wpływ mojego ulubionego gatunku muzycznego zaznaczył się w twórczości PSB jeszcze kilkoma żałosnymi, acz uroczymi, próbami rymowania (w "West End Girls" choćby), ale przede wszystkim zamiłowaniem do nagrywania (subtelnych, ale jednak) dissów. O "Miserablism" mającym być strzałem w Morrisseya (choć skądinąd wiadomo, że Neil Moza ceni i lubi) napisał już Paweł. Tekst "How Can You Expect To Be Taken Seriously?" dość ewidentnie jajcuje z Bono (który wziął mały odwet na chłopakach komentując ich cover U2 pytaniem "What have we done to deserve this?", czyli z kolei trawestacją tytułu utworu PSB). Bardzo elegancko Tennant zniszczył też Eminema za jego homofobiczne wypowiedzi, snując w "Night I Fell In Love" historię homoerotycznego romansu Marshalla z jego fanem. To z niej pochodzi chyba najlepszy punchline w repertuarze Neila: "he was passionate / I guess I would rate him a nine out of ten". Bad shit, bwoy. (mh)

25 lat przebojów i społecznego komentarza
Nie myślcie sobie, że Neil potrafi dogryzać tylko swoim kolegom z branży, tudzież śpiewać słodkie piosenki o miłości. Jednym z powodów dla których duet zdobył sympatię brytyjskiej prasy były zawarte w tekstach gorzkie, czasem ironiczne uwagi na temat codziennego życia w Thatcherowskiej Wielkiej Brytanii lat osiemdziesiątych. „Suburbia” to opis bezbrzeżnej nudy londyńskich przedmieść, prowadzącej ich mieszkańców do konfliktów z prawem i zamieszek. „Opportunities” kpił niemiłosiernie z coraz bardziej mnożących się yuppies. Cały album „Actually” został potraktowany jako mniej lub bardziej zakamuflowana krytyka rządów Żelaznej Maggie. Trochę na wyrost, bo żale adresowane pod 10 Downing Street to przede wszystkim bieda, bezrobocie i beznadzieja w „King's Cross” oraz zabawny protest przeciw prywatyzacji narodowego przemysłu w „Shopping”. Nie dało się też nie zauważyć wybuchu epidemii AIDS w połowie tamtej dekady, stąd mamy „It Couldn't Happen Here”, a kilka lat później requiem dla zmarłych przyjaciół - „Being Boring”.
Zostało im tak do dzisiaj. Wystarczy choćby przypomnieć, że „I'm with Stupid” był zgryźliwym komentarzem na temat wielkiej przyjaźni Tony'ego Blaira z Dżordżem Dablju. (pg)

Boimy się Madonny
Image PETSZOPÓW raczej odbiega od norm obowiązujących w showbusinessie - goście nigdy nie ukrywali, że wiszą im centralnie pretensje do tworzenia wielkiej sztuki, nigdy nie wyolbrzymiali własnych osiągnięć, a do tego przyznawali, iż brakuje im dość istotnej w tej branży cechy charakteru - pewności siebie.  Służę przykładami: gdy współpracowali z Ennio Morricone przy "It Couldn't Happen Here" bez żenady, zdziwienia ani złośliwości opisali, jak to słynny kompozytor zdawał sobie sprawę z różnicy dzielącej legendę od dyskotekowego zespołu i orkiestrację popełnił na kolanie. Inny przypadek: "Heart", który ostatecznie wszedł na "Actually" i jest tam jednym z lepszych tracków (a mówimy o płycie, której tak na spoko wystawiłbym 9/10), pierwotnie został napisany dla Madonny. To zresztą słychać - szklankowate, funkowe gitary po linii, charakterystyczne brzmienie sekcji, tempo i groove, wszystko wskazuje na poważną inspirację płytą "True Blue". Neil i Chris nigdy się jednak nie odważyli zaproponować Madonnie swojego dzieła. (mh)

Lubimy wielkie nazwiska
Ale Patsy Kensit już się nie bali. Zwłaszcza, że młodziutka (wtedy) aktorka sama odważnie podeszła na jakiejś imprezie do chłopaków i zapytała czy nie napisaliby piosenki dla jej zespołu Eighth Wonder. Panom spodobał się pomysł, żeby uczynić z Patrycji gwiazdkę Europopu i podarowali jej utwór, który dzisiaj spokojnie może uchodzić za klasykę gatunku - „I'm Not Scared”. Tennant opowiadał potem, że chciał tą piosenką zmienić jej wizerunek słodkiej blondynki. No i wyszło mu coś pośredniego między twardą dziewczyną gangstera, a francuską pokojówką. Akcja zakończona sukcesem, był przebój, ale późniejsza żona Liama Gallaghera wolała poświęcić się swojemu głównemu zajęciu i po nagraniu jednego albumu Eighth Wonder przestało istnieć. Niemniej „I'm Not Scared” rozpoczęło skromną i nierówną karierę duetu jako autorów i producentów piosenek dla innych artystów. Już nieco wcześniej, na potrzeby „What Have I Done to Deserve This?” wyciągnęli z niebytu Dusty Springfield, której wyprodukowali potem połowę przyzwoitego albumu „Reputation” z 1990 roku. Był też budzący mieszane uczucia epizod z Lizą Minelli. W latach następnych swoimi piosenkami uszczęśliwili również Kylie Minogue, Tinę Turner, a nawet Girls Aloud. Bawili się oczywiście również w remiksowanie cudzych produkcji. I tu nasza historia zatacza koło – w 2006 roku Madonna zleciła naszym ulubieńcom remiks „Sorry”. (pg)

Italo - tak, rock - nieee
Cała spuścizna gatunku znanego jako rock jakoś nie chciała wiele znaczyć dla Pet Shop Boys. Zapytany, duet cierpliwie tłumaczył, że ich styl wywodzi się wyłącznie z muzyki tanecznej, a konkretniej z hi-nrg (syntetyczne disco z naciskiem na masywne brzmienie bębnów i linie basu oparte o oktawowe interwały, taki minimalnie wolniejszy i mniej rozwojowy kuzyn house) i italo - które ostatnio, zdaje się, przeżywa swój revival. Kompletny brak identyfikacji z siarczystymi riffami i gitarowym czadem PSB zasugerowali też w kilku tekstach piosenek, weźmy choćby "How I Learned To Hate Rock & Roll" albo fragment "Can You Forgive Her?" gdzie zła kobieta nabija się z podmiotu lirycznego, gdyż tańczy on do disco i nie lubi rocka. Wyobraźcie sobie takie wypowiedzi artystyczne w Polsce lat 80. Nie widzę tego, no nie widzę, widzę lincz i bojkot. Tu do dziś muzyczni guru grają w radio Joe Bonamassę jako wielkie halo, panowie. (mh)

Nowoczesność w domu i zagrodzie
Polscy guru muzyczni w ogóle nie zauważyli (albo ostentacyjnie udawali, że nie zauważają) tanecznej rewolucji jaka dokonała się na przełomie dwóch ostatnich dekad ubiegłego wieku. A nasi dzielni bohaterowie – wręcz przeciwnie. Czy to będzie rosnąca popularność muzyki latynoskiej („Domino Dancing”), czy też techno docierające z dalekiego Detroit („I Want a Dog”), czy wreszcie acid house biorący szturmem angielskie kluby („The Sound of the Atom Splitting”), chłopcy byli zawsze na posterunku, czerpiąc garściami z tych nowinek. Na albumie „Introspective” znajdziemy nawet remiks wspomnianego „I Want a Dog” autorstwa samego Frankiego Knucklesa, który w chicagowskim Warehouse kładł solidne fundamenty pod nasz house.
Więcej! Simon Reynolds w swojej książce „Energy Flash” wspomina, że wśród hipisów tłumnie okupujących indyjską prowincję Goa, a którzy dali potem światu stylistykę trance, na początku lat 90-tych popularne były nagrania m.in. PSB właśnie. I gdy tak włączam sobie choćby ich wersję „Where the Streets Have No Name” i słyszę te gęste partie syntezatorów, podparte twardym beatem i okraszone kosmicznymi efektami dźwiękowymi, to jestem w stanie uwierzyć, że Tennant i Lowe nie tylko byli czujnymi obserwatorami, ale i sami dołożyli też cegłę pod budowę czegoś nowego. (pg)

Technika w służbie ludzkości
Warto sobie uświadomić, że od samego zarania dziejów Chris Lowe przykładał wielką wagę do tego, by nagrania PSB rejestrować z użyciem najnowocześniejszego dostępnego sprzętu. Skąd miał na to kasę na starcie - nie wiem, ale fakt jest taki, że większość dźwięków, które słyszycie od "Please"do "Very", pochodzi z Fairlightów i EMU Emulatorów. Fairlight to był taki ważący 60 kilo i kosztujący 60 kawałków sampler-sekwencer, do zaprogramowania którego trzeba było najczęściej wynająć specjalistę od producenta. Lowe wykazał się niezłą inwencją w użyciu tego szmelcu - orkiestra, chóry? Żaden problem. Przy użyciu z kolei EMU typ wygenerował z kolei saksofony, rożki francuskie, gitary i nawet solo na trąbce ("West End Girls"). Nie bał się korzystać z tego trudnego i zawodnego hardware'u także na żywo - mówimy tu o czasach, kiedy zsynchronizowanie całego sprzętu zajmowało pół dnia, a byle zmiana temperatury lub wilgotności powietrza potrafiła doszczętnie rozpieprzyć performance. Dziś Chris nadal podąża z duchem czasu, grając głównie na syntezatorach Clavii, Korgu Tritonie i pluginach VSTi. Tyle że teraz to grają na tym gównie wszyscy. Ale, za zasługi, popularyzację i hektolitry potu w przeszłości - szacunek. (mh)

Absolutnie fantastyczni
„Pet Shop Boys nie boją się kultury wysokiej” zadeklarował w jednym z ostatnich wywiadów Neil. „Ani niskiej” ze śmiechem dodaje Chris. Plądrują tę kulturę wzdłuż i wszerz. Już w „Left to My Own Devices” zdradzali swój pomysł na muzykę łączącą słabość do rozbuchanych orkiestrowych aranżacji oraz zainteresowanie Neila historią (facet ma nawet na to papiery) słowami „In the back of my head I heard distant feet / Che Guevara and Debussy to a disco beat”. Piszą muzykę do baletu. Skomponowali ścieżkę dźwiękową do legendarnego „Pancernika Potiomkina”. Wielokrotnie brali na warsztat piosenki z musicali różnych lotów. Ale nie bali się też nagrać szelmowsko obciachowego singla „Absolutely Fabulous” opartego na samplach z telewizyjnego sitcomu pod tym samym tytułem. Twierdzą, że zrobili to tylko po to, by móc zjeść kolację z Jennifer Saunders i Joanną Lumley, twórczyniami swojego ulubionego serialu. I jak ich za to nie lubić? (pg)

 

***

Powyższy tekst ukazał się jakiś rok temu w Pulpie, autorstwa Michała Hoffmanna (tak, tego samego) i mojego. Z powodu drobnego nieporozumienia artykuł został wydrukowany w sposób zupełnie niszczący jego zamysł i flow. Teraz nadarza się okazja, żeby wkleić całość w takiej postaci, w jakiej powędrowała oryginalnie do redakcji.

 


Dla tych z nadmiarem wolnego czasu

2010-04-19 16:44:24

Po ostatniej - niestety pierwszej na której byłem - odsłonie konferencji Muzyka a biznes, o której całą prawdę napisał Kuba, zatęskniło mi się za czymś pięknym, choć z trochę innej beczki. Na przykład, żeby któraś z następnych odsłon Red Bull Music Academy odbyła się w Warszawie. Wiem, wiem - pomarzyć zawsze można.

Dla niezorientowanych: RBMA to coś w rodzaju cyklicznego warsztatu muzycznego, odbywającego się od kilkunastu lat w różnych miastach świata, na który zapraszani są artyści (i nie tylko) z kręgów muzyki (nie aż tak znowu) popularnej. Damona Albarna może tam nie spotkacie, ale już Petera Hooka, Erlenda Øye, ?uestlove"a, Fennesza czy M.I.A. jak najbardziej, żeby wymienić tylko kilka postaci. Są i zasłużeni klasycy techno, jak i młode wilki dzisiejszej muzyki chodnikowej. Zdarzają się niespodziewane wisienki na torcie w postaci Steve"a Reicha chociażby. Coś dla siebie znajdą też pasjonaci muzycznej technologii, bo wśród gośći były takie legendy jak Bob Moog, Peter Zinovieff czy Tom Oberheim. Wszyscy oni przychodzą po to, żeby opowiedzieć o sobie i swojej działalności, a także odpowiedzieć na pytania publiczności. Niestety, impreza jest trochę ekskluzywna z powodu małej ilości miejsc i głównie dla młodych, początkujących muzyków. Na szczęście sporo tych spotkań zostało udokumentowanych w postaci filmów do obejrzenia na stronie projektu. Uprzedzam - potrzeba dużo czasu, bo większość tych paneli trwa conajmniej półtorej godziny, a nierzadko dłużej. W dodatku prowadzący nie zawsze stają na wysokości zadania, ale gdy trafiają na taki samograj jak choćby duet Matmos, to nic nie jest w stanie zepsuć przyjemności z obcowania z mistrzami. Warto przynajmniej rzucić okiem na samą scenę wejścia na miejsce akcji Moodymanna, który pojawia się w towarzystwie czterech dam, z których jedna go czesze, druga nalewa mu drink za drinkiem, a pozostałe rozdają koszulki i płyty.

Tylko komu by się chciało coś takiego zrobić w Polsce i niby dla kogo?


« wróć 1 czytaj dalej »