Nie jesteś zalogowany

Zjazd Fanów Artura Rojka

2011-08-02 21:36:54

W zeszłym roku przekornie prognozowałem – część ex-ante „relacji” tutaj. W tym, kiedy wszyscy prześcigają się w koncertowych polecankach – ich zbiór do wyklinania na facebookowym profilu festiwalu – nie będę. Nie, że mi się nie chce. Na przekór licznym fajerwerkom w line-upie – kudos to us! – w tym roku priorytetem nie jest muzyka.

But seriously?

DSC_0140.JPG

Primo, jak na leniwego mieszczucha przystało, zamierzam rozkoszować się ofertą smakowicie zapowiadającej się strefy gastronomicznej. Po długich latach dominacji wszelkich odmian kiełbasy w festiwalowym menu, z radością rzucę się wir ręcznie robionych pierogów, indyjskiego curry, pieczonki, tart, obficie zapijając wszystko świeżo wyciskanymi sokami, unikalnymi gazowanymi napojami i cydrem.

DSC_0107.JPG

Secundo, tym razem bardziej niż koncertową formą muzycznych idoli przejmuje się meczem. Drugiego dnia festiwalu w jedynej słusznej dyscyplinie sportu zmierzą się redakcje serwisów Porcys i Screenagers (szczegóły). Dodam tylko, że obie redakcje wystąpią w oddających powagę spotkania strojach, a „starcie krytyków” na żywo ma, bo rozmowy wciąż trwają, komentować Piotr Stelmach. Warto więc stawić się punktualnie, a nie tylko na pomeczową wymianę koszulek.

DSC_0518.JPG

Tertio, zamierzam efektywnie wykorzystać nagromadzenie ludzi z branży. Już drugi dzień z kolei ręcznie wypisuję oryginalne wizytówki, które zamierzam wręczać wszystkim, których kojarzę a także tym, stojącym obok tych, których kojarzę. Ufam, że w sporej części przypadków nastąpi gest zwrotny, czyli przekazanie mi bezpośredniego namiaru na siebie (ciebie?). Informacja dla p. Janusza Rudnickiego: zamierzam nie tyle poprosić o autograf, co stawić się z kompletem książek do podpisania. A jak rozmowa potoczy się w dobrym kierunku to postawić grolscha czy spory kawałek tarty. „Umowa?”

A bardziej serio...

DSC_0332.JPG

Pierwszy dzień zaczynam od przybicia The Car Is On Fire piątki za mocarny singiel „Lazyboy”. Po krótkiej przerwie z ciekawości melduję się na Glasser, a potem z poczucia fanowskiego obowiązku na Warpaint. Przegryzając batonik energetyczny zmierzam na Junior Boys, potem szybkie piwko i szaleństwo przy Meshuggah. Tesco Value widziałem trylion razy zanim Czesław podjął się działalności kabaretowej, zatem późny wieczór przywitam z Matthew Dearem. Na sen szalone tańce z Omarem Souleymanem i już (czytaj early night przed big game).

DSC_0591.JPG

Drugi dzień to maraton z krajowymi artystami – niespodziewana bohaterka jednego z telewizyjnych talent-show, Olivia Anna Livki; pozostający niespełnioną obietnicą (kiedy debiut?) młodziaki z Kamp!; zwariowana Asi Mina (pierwsza z prawej na zdjęciu powyżej); wciąż wymykający mi się chłopaki z Kyst; architekci eterycznych pejzaży z Mikrokolektywu; przywołany z otchłani chwalebnej historii Mołr Drammaz oraz wrzód na tyłku polskiego show-bizu, czyli postrzelone Kury. A potem już z górki – lekcja historii z Gang Of Four; kameralne spotkanie z Danem Bejarem; impreza „golden oldies” Primal Scream; narkotykowy szał pod przewodnictwem Dana Deacona (on wrócił!); energy drink albo dwa i Bohren & Der Club Of Gore by dobić się zupełnie.

DSC_0349.JPG

Dnia trzeciego zdaje się na ślepy los. dEUS już widziałem (dają rady!), Sebadoh też (jak grali całe „Bubble and Scrape”), Ariela i jego graffiti również (o czym poczytać można tu). Postaram się pamiętać o PiL i nie zapomnieć o Twin Shadow. Nocne ekscesy czarno widzę, bo doba hotelowa kończy mi się już o g. 10.

Ele mele dudki, czyli outro

Niezmiernie cieszy mnie sukces imprezy – tym bardziej, że zamiast kolejnego Zjazdu Fanów Artura Rojka, Off coraz bardziej przypomina festiwale, na których byłem za granicą i za którymi, wprawdzie coraz mniej, ale jednak, tęsknie. Swoją droga, czy to jakaś polska patologia, że sztandar każdej tego typu imprezy musi nieść tzw. silna osobowość? Tak jak mam dość wszędobylstwa Mikołaja Ziółkowskiego, tak nie mogę zmęczyć kolejnego wywiadu z Arturem Rojkiem, w którym ten tłumaczy się ze swoich wyborów. Wiem, że ze strony „poważnych” mediów to banalne załatwienie sprawy współpracy z Offem, ale czy naprawdę nie da się inaczej? (W pofestiwalowej relacji zamierzam zbadać jak z rozpoznaniem świata alternatywy poradzili sobie reprezentanci „poważnych” mediów. Just for kicks.)

Cieszy mnie też umiejętne wyciąganie wniosków z organizacyjnych niedociągnięć w ostatnich latach – vide szumna zapowiedź odnowionej strefy gastro wobec zjebki od NME – ale tym bardziej nie zamierzam przymykać oczu na wszelkie błędy (wciąż mam nadzieję na signing tent). Skoro Rojek dostrzega niebezpieczeństwo nakładania się terminów tak różnych imprez jak Off i Przystanek Woodstock – „Uwaga mediów będzie podzielona…” – tym trudniej mi będzie wytłumaczyć sobie ewentualne fuszerki (ciepłe piwo vs. awaria systemu kart płatniczych). Tym bardziej, że w kontekście odważnie flirtującego z alternatywą Openera jest margines dla konsumenckiego bojkotu – dotychczas pytanie brzmiało „Gdzie jechać, jak nie na Offa?”. Wbrew więc temu co Paweł Nowotarski wypisywał w nieodżałowanym magazynie PULP relacjonując Offa z 2009 r. – cytuję z pamięci, więc bez nerwowych ruchów – nasza rola wcale nie jest skończona. Pozostaje mi tylko przywołać jeden z (licznych) porcysowych aforyzmów, podobasz mi się – nie spieprz tego!

[Zdjęcia: Kasia Ciołek]


The one and only...

2011-07-25 20:52:33

Hennessy Williams, człowiek rejestrator, autor poczytnego bloga, na którym udostępnia zapisy alternatywnych koncertów. W rozmowie, której wersja niestety skrócona i z błędem czy dwoma - bardzo przepraszam! - dostępna jest też na papierze.

hennessy.jpg

Zaczęło się...

Za Oceanem.

A u nas?

Zaczęło się pewnie na pierwszych Jarocinach. Wystawanie z grundigami pod sceną to była forma bootlegowania.

A u Ciebie?

Na początku chciałem mieć coś dla siebie. Było parę koncertów, których żałowałem – że nie mogę ich sobie w żaden sposób odtworzyć, odsłuchać. Stwierdziłem więc, że zacznę koncerty nagrywać.

I już?

Już. Pomyślałem jednak, że fajnie było by robić nagrania dokumentalne, które będą też w miarę brzmiały. Nie jak dyktafonik ukryty w koszuli w marynarce, tłumiony przez piętnaście osób, które stoi przed tobą, wydziera się, itd., ale naprawdę brzmiały.

Udało się?

Musiałem się jeszcze nauczyć jak nagrywać, żeby było fajnie słychać, jakich mikrofonów użyć, żeby odseparować publikę, żeby świetnie wyszła scena... Przesłanie dla młodych – nie nagrywajcie na komórki, bo jest to bez sensu. Co z tego, że wrzucisz to do sieci albo odsłuchasz w domu skoro z tej muzyki nie zostaje nic?

Liczy się tylko muzyka?

Na początku działałem z partyzanta – nie przejmowałem się zakazami. Nagrywałem, bo wiedziałem, że to będzie tylko dla mnie. Kiedy stwierdziłem, że fajnie by było gdzieś to puścić, to zacząłem się już bardziej przejmować – jak zrobić, żeby to miało ręce i nogi, żeby nie było akcji, że kradzione, a potem agencja antypiracka siądzie mi na głowę.

Zatem?

Każdy zespół, artysta, wykonawca powinien mieć jakieś zdanie na ten temat. Z zachodnimi jest łatwiej, bo wiedzą jak reagować. Przećwiczyli ten scenariusz nieraz. W Polsce jest inaczej.

Czyli jak?

Było parę osób, które nagrywały konkretne zespoły. Fani, np. Kultu, którzy mieli błogosławieństwo zespołu, a nagrania mogli prezentować na forach dyskusyjnych tychże. Ale to wąski margines tych, którzy wiedzą, o co chodzi. W większości musiałem tłumaczyć. To też było fajne, bo mogłem przemycić własne idee.

Jak poszło?

W większości przypadków nie było problemów. Zazwyczaj artysta prezentuje następujące podejście – okej nagraj, trzymaj sobie w domu, ale jak będziesz chciał to opublikować to podeślij, posłucham, zobaczę czy warto, czy jakość mnie zadowala. Też robię taki przesiew – mam wiele koncertów, których nie wypuściłem w świat, bo nie byłaby to promocja artysty, tylko robienie mu krzywdy. Nie spotkałem się więc z sytuacją, że ktoś potraktował mnie z buta. Jak ktoś odpowiadał „nie”, to wiedziałem dlaczego. Jeżeli działasz w cywilizowany sposób, dostajesz cywilizowane odpowiedzi.

I już?

Mam zasadę – nagrywam tylko to, co mnie interesuje, a nie to, na co jest zapotrzebowanie. Jeżeli myślałem o promowaniu, to tylko tego, co lubię – nie siebie. Na szczęście ten rodzaj muzyki, który nagrywałem, w większości – bo nie we wszystkich przypadkach – wiąże się z podobnym podejściem ze strony artystów.

Dlaczego?

Bo to nigdy nie będzie szeroki odbiorca. Kupujesz płyty w empiku? Mała szansa, że będzie cię interesował koncertowy bootleg.

Kogo więc interesują bootlegi?

Wyróżniam dwa typy odbiorców. Pierwszy to fani zespołu, którzy chcą mieć dany koncert u siebie by sprawdzić, posłuchać. Drugi to osoby, które były na koncercie, które chcą go sobie przypomieć. Te grupy mogą się oczywiście uzupełniać.

off_flaming_lips_edit.jpg

(HW na stanowisku podczas zeszłorocznego Offa)

Czy bootlegi mają przyszłość?

Chciałbym odpowiedzieć, że w związku z tym jak otwarta jest sieć i coraz bardziej otwarta się staje, że świetlaną. Ale nie. Coraz więcej wytwórni – głównie dużych – upatrzyło w tym interes. Zaczynają sami nagrywać, wydawać i sprzedawać bootlegi. Rynek płyt fizycznych się kurczy, większość wytwórni coraz mniej zarabia na płytach, szukają więc wszelkich form zarobienia na artystach, stąd też tzw. kontrakty 360.

Ale wciąż nagrywasz?

Dalej chodzę na koncerty. Często jednak golutki – bez żadnego sprzętu. Ale mam jeszcze sporo nieprzejrzanych nagrań.

Będzie ciąg dalszy?

Była przerwa, ale wynikająca z zajętości, zaangażowania się w inny projekt…

Jaki?

Pomagam w rozkręceniu nowego wydawnictwa płytowego Thin Man Records, którego zarzewiem było dwuletnie kombinowanie Bartosza z Muzyki Końca Lata pod szyldem Daleko Od Szosy, wokół którego skupiła się tzw. sceny mazowiecka i gorzowska. Aczkolwiek Daleko pozostaję autonomiczną inicjatywą. W TMR inspirujemy się kanadyjskim labelem Arts & Craft, który wydaje Broken Social Scene i wszelkie projekty członków tegoż.

Kto więc po Muzyce Końca Lata?

Plan na przyszłość obejmuje długo oczekiwany debiut Maków i Chłopaków (pewnie jesień) oraz Karotkę – dziewczynę z Kawałka Kulki.

Ambitnie. A jak wyglądają sprawy bieżące?

Polski rynek, o czym pewnie wiesz, normalny nie jest. Możemy w ciągu sekundy mieć płyty MKL w Amazonie, iTunes i im podobnych, a nie możemy mieć w Empiku czy Saturnie. Dlaczego? Tak ten nasz rynek działa. Jeżeli nie jesteś dogadany z dużą siecią to nie istniejesz. Dlatego coraz częściej zespoły decydują się na sprzedaż bezpośrednią – i to jest fajne – choć wiadomo, że skala działalności jest ograniczona, a większość ludzi chętniej kupiłaby płytę w tradycyjnym sklepie właśnie.

Raz jeszcze więc, była przerwa...

Ze zmęczenia. Przegiąłem fizycznie z koncertami. Zrobił się też wokół mnie szum, który zaczął mi przeszkadzać. Trochę się spiąłem, bo zabierało mi to anonimowość, na której mi zależało. Dziwiłem się, skąd ci wszyscy ludzie nagle o mnie wiedzą? Bo szczerze, liczyłem na to, że większości będzie zależało na obrazku. Widocznie z braku laku przychodzili po sam dźwięk.

Ale są już następcy.

I bardzo dobrze. Każdy nagrywający jest równy – między nami nie ma konkurencji. To, że masz zgodę na nagranie danego zespołu nie czyni cię lepszym. Cieszę się jak komuś wyjdzie nagranie – ściągnę i skasuje swoje.


Pesenciki

2011-07-21 00:55:43

Takim oto zawołaniem przywitałem rodziców po którymś z ich zarobkowych wakacyjnych wojaży. Miałem zaledwie kilka lat, ale system nagród i kar opanowany do perfekcji – a za rozłąkę należał się przecież podarunek, który ogniskował radość z ponownego pojednania rodziny.

=====

Do specyficznego pojednania dochodzi tu i teraz. Na blogu. Tekstem do „Running” wymiksowałem się na jakiś czas z sieciowego pisania. Powód? Jeden. Szczęśliwie już nieaktualny.

Tyle że za CEO podstaw MGR. I wpisz moje dane osobowe ;)

Po przeprawie z pracą chciałem odpocząć od pisania w ogóle, ale się nie udało. Był więc nieco enigmatyczny wywiad z Jackiem Szabrańskim dla Screenagers (debiut Nerowych świetny i tyle w temacie ode mnie; tu natomiast pochwalna recenzja „PKP Anielina”), tekst o przeważnie ulubionych blogach, który pewnie większości już się rzucił na ekran komputera, zachwyt nad odważnym opracowaniem coverów Iron Maiden w wykonaniu Baaby Kulki i radość z niespodziewanego seansu, czyli jak dałem się nabrać „Nieściszalnym”. Dorobek to niewielki, ale z radością informuję, że writer’s block już za mną.

=====

Pesenciki, czyli drobne niespodzianki, którymi nawzajem umilamy sobie życie. Moja Ukochana zaskoczyła mnie niedawno biletem na koncert Marka Ronsona. Ja z kolei odwdzięczam się wypadem na pierwszy dzień festiwalu Pozytywne Wibracje, którego niezaprzeczalną gwiazdą jest Raphael Saadiq – drugi dzień zamyka znany ze znanej żony, Seal. W Przekroju Jarek Szubrycht z przekory do pokojowej nazwy imprezy, doszukuje się między panami korespondencyjnego pojedynku, a w Machinie Andrzej Cała przypomina liczne produkcyjne sukcesy Saadiqa, bo też jego ostatnia płyta redaktorowi zdaje się nie podeszła. Poszło, o ile pamiętam, o zupełny brak zaskoczeń. Serio? Przywołam więc świetny początek z recenzji „The Way I See It” p4ka:

It’s actually refreshing to hear a record like Raphael Saadiq’s unabashedly retro The Way I See It, which doesn’t try to „update” old soul sounds to a hip-hop world and a white singer. Instead, the former Tony! Toni! Toné! frontman works under the simple belief that those styles created in Philadelphia, Detroit, and Memphis during the 1960s speak as loudly now as they did then. They don’t need to be revived, resurrected, retrofitted, or revitalized. They just need to be played.

OTM!

Tym szlakiem podąża i „Stone’ Rollin”. To imprezowy ciąg dalszy do balladowego początku za jaki można uznać TWISI. Swoją drogą, czy postawiony przed szansą obejrzenia R. Kelly w roli Sama Cooke’a – nawiązuję tutaj do legendarnego już christmas party tego pierwszego sprzed lat dwóch – redaktor Cała odmówiłby tłumacząc się możliwym brakiem zaskoczeń? Podobnych ambicji po Saadiqu nie ma co oczekiwać – kolo po prostu zaśpiewa kilka piosenek, odsyłając słuchaczy do wręcz kanonicznych już płyt sprzed lat. I już? Już, ale wnoszę toast za takie przypominanie chlubnej historii czarnej muzyki.

=====

O pesenciku od Ukochanej wspomniałem nie bez powodu. Otóż koncert Ronsona – poza końcowym fragmentem z udziałem samego Boy’a George’a – to poważny kandydat do nagrody „Kuriozum Roku”. Przede wszystkim, sama postać imprezy – jednodniowy Roxy Festiwal w Stodole.

Ponadto1, spory tłum ludzi raczej starszych niż młodszych, idę o zakład, że w większości na darmowych wejściówkach, reagował na każdy gest artysty z takim entuzjazmem, że miałem nieodparte wrażenie, iż jestem bezceremonialnie wkręcany. Bo na przykład, większa połowa Towarzyskiego Magla, Tomek Kin kicał obok mnie do coveru Radiohead jakby chodziło o koncert samej ekipy Yorke’a.

Ponadto2, ronsonowa zbieranina przypominała zapatrzonych w serial Glee młokosów, a mi przed oczyma stanęły obrazki z urodzinowej imprezy kolegi, na której to grupka dziewczyn do przebojów ABBY odstawiała choreografię z musicalu „Mamma-Mia”. Słabo.

Ponadto3, gdzieś w połowie koncertu Ronson wygonił znajomków ze sceny by rozgrzać publiczność setem djskim – głośnym „This is how I started!” odpalił kanciastą serię kawałków tak oczywistych i z perspektywy 2011 r. tak banalnych, że zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie jestem bezwolnym uczestnikiem kokainowego szału artysty. Żenada. Boy George odśpiewujący klasyk sprzed lat, „Do you really want to hurt me?”, wydawał się mówić w obronie wszystkich zgromadzonych. BTW jego aksamitne wejścia w „Somebody to love me” to już z kolei przeglądanie się w lustrze spartolonego życia. Prawdziwie przejmujący moment wieczoru. Jedyny.

Życzę więc sobie by koncert Saadiqa był ciągiem momentów bez leniwych wycieczek po pesenciki dla znajomych. Jakkolwiek będzie, doniosę o tym na blogu. Stay tuned.


2010: Pochwal się

2010-12-18 19:22:00

Na blogu Mariusza Hermy można - a wręcz należy! - podzielić się linkiem do tegorocznego tekstu, z którego jesteście najbardziej dumni. Musicspotowcy, do dzieła! "Niech nas zobaczą!"

Tom Ewing did the same thing!


albumroku.pl

2010-12-17 22:44:07

W nawiązaniu do plebiscytu Album Roku moja dziesiątka rekomendacji, których bardzo mi zabrakło w typach typujących.

Big Boi - Sir Lucious Left Foot... The Son Of Chico Dusty
Caribou - Swim
Deerhunter - Halcyon Digest
Drake - Thank Me Later
Drums of Death - Generation Hexed
Foals - Total Life Forever
Javiera Mena - Mena
Niwea - 01
The Complainer - The Amor
Violens - Amoral


Cieszy zapał głosujących, ale ja z oddaniem głosu wstrzymam się do upublicznienia regulaminu i nagród - gargantuiczny banner Lado sugeruje, że wśród płytowych upominków sporo rzeczy z tegoż labela. Przy okazji, szkoda że tak mało "polskich" płyt trafiło do zestawienia - tym bardziej, że "w tym względzie" był to naprawdę dobry rok. Z zaciekiewieniem będę się jednak przyglądał dalszemu rozwojowi wydarzeń.

Który z typujących wygra ów plebiscyt popularności? Których płyt zabrakło w zestawieniu? Do tematu wrócimy dokładnie za miesiąc.


Running

2010-11-25 00:44:19

by Gil Scott-Heron

Because I always feel like running,
Not away, because there is no such place,
Because, if there was I would have found it by now,
Because it's easier to run,
Easier than staying and finding out you're the only one...
Who didn't run,
Because running will be the way your life and mine will be described,
As in "the long run",
Or as in having given someone a "run for his money",
Or as in "running out of time",
Because running makes me look like everyone else,
though I hope there will ever be cause for that,
Because I will be running in the other direction,
not running for cover,
Because if I knew where cover was,
I would stay there and never have to run for it.

Not running for my life, because I have to be running for something
of more value to be running and not in fear,
Because the thing I fear cannot be escaped, eluded,
avoided, hidden from, protected from, gotten away from,
Not without showing the fear as I see it now,
Because closer, clearer, no sir, nearer,
Because of you and because of that nice,
That you quietly, quickly be causing,
And because you're going to see me run soon
And because you're going to know
why I'm running then,
You'll know then,
Because I'm not going to tell you now.

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Keith's asleep...

2010-11-21 17:31:46

Oh, yes, and the police are here.

To this day it is hardly in the public mind
that Keith Richards hasn't written
a significant rock 'n' roll song
in nearly 35 years.

For that I get Keith's book.

M.

[Bill Wyman, Slate.com, z pozycji obsmarowanego Micka recenzuje biografię, bo przecież nie auto-!, Keitha Richardsa. Cudo!]


Stream

2010-11-17 14:27:03

The Beatles Live at the Washington Coliseum, 1964
On February 11, 1964 — just two days after their historic appearance on The Ed Sullivan Show — The Beatles made history again with their first-ever live U.S. concert at the Washington Coliseum. In front of more than 7000 fans, the group performed hit after hit, including “I Saw Her Standing There,” “She Loves You,” and “I Want to Hold Your Hand.”

[Koncert taki, że chyba tylko forfiterowe klasyki oddają jego czad (It's bjutiful!) i energię (Predator kurwa!). Oglądać!]

Pavement Live at the San Miguel Primavera Sound, 2010
Jacek Sobczyński donosił Czad!!! Już wiem, jacy ludzie są na tym globie esencją słowa "cool" (...) Sorry, nie będę bawił się w wymieniankę, po prostu pomyślcie o dowolnym fajnym numerze Pavement a macie pewność, że oni go zagrali.

[Tak z kolei koncert na Openerze wspominałem ja: Zaczęli od „Cut Your Hair”! Czy otwarcie koncertu przebojem tego kalibru nie jest przekornym fuck off w kierunku oczekującej przeglądu największych hitów gawiedzi? Może, ale nie w tym przypadku – ten zespół ma TYLKO HITY! Koncert z Primavery obejrzę więc z przyjemnością.]

Wolfgangsvault.com
"Welcome to the world's largest collection of live music audio, video and merchandise."

[So they say, ale fatycznie lista koncertówek - głównie rockowe oldies - jest długa i imponująca.]

Bonus!

Retro music television
Sledujete dočasný promo stream vysílání ve snížené obrazové a zvukové kvalitě. V televizní kvalitě je možné Retro Music Television objednat u satelitních a kabelových operátorů, viz sekce signál.

[Na zmianę ze spotify czasoumilacz w pracy. Polecam! I nie, nie wiem co pod linkiem jest napisane.]


January blefuje a Dusia ma racje

2010-11-16 01:41:58

W lokalnym HMV Maciek kupił 4 książki: 24 hour party people (Tony Wilson), Japrocksampler (Julian Cope), Rock and hard places (Andrew Mueller), Words and music (Paul Morley), płacąc w sumie 10 funtów. Wiedząc, że indywidualne ceny książek to liczby pierwsze, które sumują się do 5, podaj ceny książek.


eramusicgarden.pl

2010-11-16 01:12:17

Doglądam muzycznego ogrodu Ery, bo też kierunek w jakim serwis zmierza jest interesujący. Nazwiska - mniej lub bardziej - znane i lubiane odwalają dla naszej przyjemności niewdzięczną dziennikarską robotę.

Maciek Piasecki zgrzytając zębami posłuchał debiutanckiego krążka Warpaint - "The Fool" - wpisując go w rozlewający się po świecie "syndrom pierwszej płyty" (lol!). Piasecki utyskuje Trwalszy ślad w pamięci pozostawia jedynie całkiem niezły numer "Undertow", kojarzący się z mieszanką The xx i "Luki" Suzanne Vegi, kiedy akurat ów jak żaden inny na płycie jest odrabianiem lekcji z Nirvany - bas pomyka szlakiem "Rape Me", a mostek, z tą chwilą zawieszenia (What's the matter? / You hurt yourself?), to niemal cytat. W tym momencie warto przypomnieć o mocarnym tracku z zapoznawczej epki, czyli "Billie Holiday" ze śmiałym nawiązaniem do "My Guy". Piasecki EP "Exquisite Corpse" zna, ale woli "Elephants", które jego zdaniem mogło sugerować, że czeka nas płyta kusząco przesadzona, taneczna i straszna zarazem, podobna do cudownie dzikiej "Saint Dymphna" Gang Gang Dance". No, ja tak o tym nie myślę. "The Fool" to klimatyczny album (mnie mocno kojarzy się z "Total Life Forever" Foals), zapatrzony w (zachodzące nad nurtem chillwave) słońce, więc nieco chłodny (wycofanie wokali) i zarazem smutny - kompozycje się ledwo kleją, co niebezpiecznie widać w videosesji dla P4Ka (te speszony uśmiechy, kiedy kawałki zupełnie się rozjeżdżają). Ale Piasecki wie swoje - a proszę Pana bardzo! - podsumowując album [rzecz] "w sam raz do salonu z katalogu Ikei, jasnego, sterylnego i bez wyrazu". No właśnie nie - jej siła tkwi w niedopracowaniu, niesileniu się na rockerkę, operowaniu brzmieniem, które, owszem!, częściowo tuszuje warsztatowe braki, ale które jest taśmą klejąca wciągającego pejzażu, który podoba się bardziej z każdym kolejnym odsłuchem. Niczym przestronne hale Ikei, coraz nam bliższe z każdą kolejną wizytą i pulpecikiem zapitym gruszkowym ciderem.

Małgorzata Halber z kolei męczy się dla nas na koncertach. O spotkaniu z Yeasayer napisała Super nie było, dodając Przez godzinę z kawałkiem stałam czekając aż coś poczuję. No ale jak było pytam się? Choć wiem dobrze, bo też tam byłem. Red. Halber Czułam się jakbym obserwowała koncert Kula Shaker na zmianę ze Stomp, bo playlista dobrana była według znanej dyskotekowej zasady szybki-wolny. Nawet jeżeli to niepokoją mnie przywołane zespoły. O co cho? Yeasayer mają dwóch wokalistów i dwie temperatury emocjonalne: Anand Wilder, Hindus w piżamie, śpiewa w utworach o charakterze etno-elektroniczno-balladowym (czyli Kula Shaker), natomiast Chris Keating, z neurozą w głosie, jest chyba jedynym elementem ludzkim w tym profesjonalnym dance-indie-psychodelicznym kolektywie. Ale i on wiedział, w którym momencie przekręcić gałkę sekwencera, żeby uzyskać ten pożądany efekt energii. Nawet jeżeli, to gdzie choć kilka słów uwagi dla potężnego (żołnierska sylwetka i fryz) oraz zdolnego (solówki na bezprogowym basie, idealne chórki) basisty? Ale wiadomo, każdemu jego porno. W końcu, podobało się czy nie? Zagrali utwory znane i lubiane. (...) Ale co z tego, skoro zabrakło w tym wszystkim po prostu duszy. Mocne słowa jak na..., ale nieważne. Ja akurat nie odmawiam im duszy, ani zaangażowania. Podczas pierwszego koncertu jaki widziałem Keating pół koncertu grał z mocno krwawiącą ręką, podczas trzeciego zaliczył na wstępie niebezpiecznie wyglądający upadek ze sceny, ale przez dalsze 1h30min dawał z siebie wszystko wijąc się po scenie niepomny bolesnego początku. W Palladium też w miejscu nie stał. Może to miała być muzyka do tańczenia? Nie wiem, ja czułam się jakbym zjadła bułkę z plastiku. Zdrowia życze, bo doświadczenie koncerctu Niny Nastasii również naznaczyły red. Halber żołądkowe problemy - To wszystko było bardzo piękne, ale czułam się pod koniec jak gęś tuczona na foie gras tym "bardzo piękne" i bolał mnie brzuch. To może na koniec przywołam kulinarną sytuację z pracy - kolega zbywa drugiego słowami "Sorry, nie mogę gadać, mam ogień z dupy", na co ten rezolutnie odpowiada "To nie trzeba było jeść ostrego". Pozdrawiam!

EDIT nr 25/11/10.

Puenta red. Halber: Ale tak naprawdę, to generalnie nie bardzo lubię chodzić na koncerty. Często jest za głośno, bolą mnie nogi, koncert się opóźnia. W domu, kiedy puszczam numery z komputera, sama mogę zdecydować, jaka będzie kolejność i ile będzie trwał set. I mam blisko do łóżka na after party. Czyli, nie, dziękuje? Live? Nie, dziękuję.


« wróć 1 2 3 4 5 6 7 8 czytaj dalej »