Nie jesteś zalogowany

To będzie dobry rok!

2010-05-04 18:53:05

dupa.png

rys. Malwina Konopacka, źródło: dwutygodnik.com

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

The Wave Pictures

2010-05-04 17:47:00

Pisałem (entuzjastycznie) o nich w 2008 r.: "grają, bo lubią, dla frajdy waszej i naszej, bo dzięki muzyce, którą tworzą, która przynosi wielu sporo radości, mogli zamienić małomiasteczkową nudę na wielkomiejską dżunglę Londynu (przykra konieczność) i zawitać tam, gdzie dotąd wybierali się wyłącznie za sprawą telewizji, internetu, w marzeniach".

Pół roku później (z przykrością) odnotowałem twórczy zastój: "trudno mi zrozumieć brak chęci postawienia choć jednego kroku do przodu - a tak mamy dodatkowy zestaw nic nie wnoszących do wizerunku i sposobu postrzegania grupu piosene", konkludując smutno, że chyba "już z nich nic specjalnego nie wyrośnie".

Myliłem się? Niespecjalnie. Na pewno jednak niepotrzebnie zżymałem się na "wierność" macierzystej stylistyce.

O zespole i obu albumach przypomniał dzisiaj serwis Pitchfork.com w ciepłej recenzji Amy Granzin (to jedna z moich ulubionych wirterek). W (krzywdzącym) skrócie: 1) "Instant Coffee Baby" - keenly observed domestic tableaus, uniquely English perspectives on hubris and buffoonery, and ample insta-quotes, 2) "If You Leave It Alone" isn't as fun or immediate (as Instant Coffee Baby - przyp. ml).

Cieszy mnie ów fakt - to powiew wiatru w zmęczone żagle zespołu - oraz spójność moich i Amy wniosków.


musicSPOTify

2010-05-01 13:06:48

spotify.JPG


Easy lover

2010-04-30 00:13:13

Podglądactwo (ang. people watching) to już oficjalnie a past time. Co odważniejsi wpisują to nawet w rubryce hobby i zainteresowania. Problem w tym, że ludziom nie wystarczy już, że są (p)o(d)glądani - muszą się całej reszcie ostentacyjnie wpieprzać w kadr, percepcje swoim jestestwem zaburzać. Częściej to przypadłość męska niż damska - w przypadku pierwszym raczej wizualna, a drugim dźwiękowa. Coraz powszechniejsza też wśród zwykłych chleba zjadaczy. Przykład? Proszę was bardzo.

Idzie takie metr-pięćdziesiąt faceta, ale jak idzie, całym sobą idzie. Tak jakby się nie mieścił w skórzanym przykurczu jaki mu zgotowała natura, a ten jego (wyimaginowany) cielesny nadmiar wylewa na Bogu ducha winnych bliźnich. Idzie więc, podskakuje próbując wybić się ponad przeciętność, przyspiesza niczym podpalony właśnie co zdobytym prawem jazdy uczniak, to zaraz zwalnia przestraszony osiągniętym pędem - małe to to, to się łatwo rozpędza. I tak wierzga sobą miast spokojnie i tempem dla zdrowia własnego i innych bezpiecznym z punktu A do B się przemieścić.

W muzyce jest podobnie. Małemu (wzrostowi) towarzyszy wielkie (ego, pretensje, ambicje).

Taki Phil Collins na przykład. Ledwo go zza perkusji widać, więc z bębnów przerzucił się na kotły co by bardziej swoją obecność zaakcentować. Parcie na pierwszy plan miał takie, że z Genesis najpierw wokalistę wygryzł (co im akurat na dobre wyszło), a potem zespołu nieprzeżartą resztkę porzucił skazując dawnych kolegów na nietrafione przystawki (Ray Wilson). No, a jak kolega (znany z Earth, Wind & Fire Philip Bailey) go - Collinsa, nie upojonego Poznaniem Wilsona - poprosił by mu debiucik („Chinese Wall", 3/5) wyprodukował to ten nie dość, że zabębnił to się jeszcze za mikrofon wbił (co akurat - znowu! - płycie wyszło na dobre). Wprawdzie splendor za „Easy Lover" spływa na Collinsa i Bailey'a po połowie - acz singiel podpisany był nazwiskiem drugiego z nich - to zdaje się, że więcej śmietanki spił ten pierwszy i gdyby nie jego facjata na okładce tegoż, to oszałamiającej kariery utwór by nie zrobił.

Co do piosenki - ta wymiata po całości! Epickie intro klawiszy (powracające również w mostku), tnący riff gitary (i takież też solo) oraz charakterystyczne dla Collinsa, nieco kartonowe, bębnienie. No i ten ich wokalny, słodko-gorzki dialog - tak jakby dwóch kumpli ostrzegało się wzajemnie przed toksycznym związkiem z kobietą niemożliwą do usidlenia, choć, podejrzewam, obaj chętnie by spłonęli w ogniu tej miłości. Klasyk!

Philip Bailey and Phil Collins - Easy Lover

[Chyba moja najbardziej blogowa notka sporządzona dla i opublikowana na Screenagers.pl, świetnie oddająca klimat poczytnego Jukebox'a - autorska refleksja, humorystyczna anegdotka puentowana muzyką LUB (częściej) mająca za punkt wyjścia utwór muzyczny. Tak czy siak, it's a win-win situation. Do "Easy lover" przekonała mnie moja kochająca dziewczyna, a stylem notki próbuję nawiązać do nerwowych felietonów Janusza Rudnickiego]

 


YOU ARE FAGS!

2010-04-27 23:07:14

Przy okazji spóźnionej lektury wpisu Mariusza Hermy (będącego dopełnieniem gwałtownie przerwanej myśli zwerbalizowanej na Konferencji Muzyka a Biznes*), przypomniał mi się świetny odcinek serialu South Park - młodzież nie sięga po instrumenty bo nie widzi w tym nic fajnego, podczas gdy gra komputerowa wymaga od nas ledwie wyczucia rytmu i świadomej pracy palców... Ale... Czy - upraszczając - nie tyle właśnie wystarcza do opanowania "gry" na gitarze? Sięgając po frazey Konrada Zarębskiego, "ku refleksji".

Poniżej klip na zachęte, a oto link do całego odcinka.

* Okołokonferencyjna broszurka do pobrania TUTAJ, a w niej teksty m.in. musicspotowych blogerów: Kuby Ambrożewskiego, Borysa Dejnarowicza i Pawła Sajewicza. Bierzcie i dzielcie się.


Toro Y Off

2010-04-27 22:18:04

„Causers Of This”, długogrający debiut wydany pod pseudonimem Toro Y Moi (Bundick korzysta jeszcze z aliasu Les Sins) to przede wszystkim intrygujący zapis jakby terapeutycznych sesji o charakterze medytacji w formie „przelewającego się niczym gęsty miód” mikstejpu, ale i ekscytująca w kontekście krystalizującego się wciąż nurtu realizacja duchowych i technicznych – z braku lepszego terminu – założeń chillwave’u. Album sączy się niespiesznie, dźwiękowe plany, na przemian rozrzedzane i zagęszczane, przenikają się niczym morskie fale, łagodnie dokonując żywota na brzegu skąpanej w słońcu plaży. Sceneria ta, intuicyjnie wyprowadzana z twierdzenia, że woda to naturalne środowisko nurtu „sugeruje” relaksacyjny charakter muzyki, ale i niesie naiwną obietnicę przygody, sennej podróży poza realny świat, którego rozedrganie podkreśla nieco poszarpana faktura utworów i obfite operowanie pogłosem.

[Pełen tekst recenzji na Screenagers.pl]

[Piątek, późny wieczór, esemes od Marty S. "Pewnie na mieście, więc pisze, że Dinosaur Jr. i Toro na Offie". Moja odpowiedź - po 2 szklaneczkach whisky z colą - "A ja mam nocleg na na na na!". Nigdy więcej pola namiotowego!]


Szachinszach

2010-04-25 23:28:19

Victoria Bergsman – powinniście kojarzyć (z oryginalnego składu The Concretes), bo znacie na pewno („Young Folks” anybody?) – powraca z drugą (zaskakującą!) solową płytą. Jeżeli „Open Field” sprzed dwóch lat było swoistym otrzepaniem się z aranżacyjnego przepychu charakteryzującego muzykę jej macierzystej kapeli, to jego tegoroczny follow-up jest próbą przeniesienia melodyjnego pop-folku, z którym (obok nurtu balearic) kojarzymy Szwecję na nieco cieplejszy grunt – w tym wypadku Pakistanu. „East Of Eden” – wzorem muzycznych wojaży Zacha Condona z Beirut – rozpięty jest pomiędzy europejskim strukturalizmem, a kulturą zastaną (muzyka suficka). Bergsman odważnie czerpie z muzycznej tradycji kraju (intrygująca interpretacja animalowego „My Girls”), momentami idzie na żywioł (świetne „Watch The Waves”), częściej – w poszukiwaniu pełnoprawnego dialogu – przyjmując rolę aktywnego animatora egoztycznego otoczenia (rozbrykane „Day By Day”) niż postronnego obserwatora-turysty (dokumentalne „Wapas Karna”). Ciekawe, dokąd zabierze nas następnym razem.

Lubisz to? Sięgnij po… prenumeratę National Geographic.

Taken By Trees "East Of Eden"
Rough Trade

Taken_By_Trees.jpg

[Pulp, grudzień 2009]

[W ramach przedbiegu przed "Kapuściński Non-fiction" Domosławskiego sięgnąłem po "Szachinszacha". "Fenomen ludzi!"]


Tonę

2010-04-22 20:01:38

Krótko – rozpierdala mnie ten kawałek! Przede wszystkim świetnym pociągnięciem idyllicznie bajkowego klimatu „Andorry” w kierunku frapującego mroku a la „Twin Peaks” – vide poszarpana faktura kawałka, jakby bestialsko rozdzieranego przez kolejne mikroplany: pokrzykiwania, jakieś pohukiwania, nieliniowo prowadzone perkusjonalia, kawalkada kuchennych dzwoneczków w mostku, gwałtowne wejścia stabów w refrenie, i niepokojąca solówka na flecie w finale. Niby refren (myślę „She’s The One”) oferuje promyk nadziei – przełamanie niepokojącego klimatu przyjemnie podciętym riffem gitary – ale od początku wiadomo, że poleje się krew, ktoś (ona?) nie ujdzie z życiem, a nieszczęśliwie skazany na odgrywanie chorego scenariusza (scena zabójstwa „bliźniaczki” Laury Palmer) morderca zupełnie zatraci się w swoim szaleństwie. Krótko – piekielnie piękny utwór. [Kwartał w singlach: styczeń-marzec 2010, Screenagers.pl]

Krótko – rozpierdala mnie ta płyta!

Caribou_Swim_cover.jpg

Słucham, nomen omen, na okrągło! Jak tylko wywalczę wolne popołudnie obiecuję – coś dużo na blogu obiecuje – rozwinąć myśl ponad porcysowe (pun intended) sformułowanie wyżej.


Power is back!

2010-04-22 19:41:23

A covers album like "Jukebox" should reveal new facets of a performer in its selection and interpretation of favorite songs. That's how (and why) "The Covers Record" worked. But eight years later, only "Song for Bobby" tells us anything new about Chan Marshall. The rest of "Jukebox" doesn't even say much about Cat Power. [Pitchfork] In effect it’s an unsurprising album. It sounds exactly how you'd expect – classic, but not overly well known, songs, like Dylan's "I Believe In You", squeezed by the Cat Power sound into tracks that sound like they could feature on 2006’s unfortunately heralded "The Greatest". [Drowned In Sound]

But it isn’t a misstep, though it does seem like an unnecessary lull towards an album that might build on the promise of "Jukebox"’s best assets, the most important ones being of Chan’s own, warming design. [Sputnikmusic] Undoubtedly, her voice remains one of the finest of our times – a languorous, heart-stopping breath, with just enough smoke to emphasise the marks of experience. [The Guardian] And as a state-of-the-career, "Jukebox" works. But, coming from an artist that has given us so much in the past, that just might not be enough. [PopMatters]

Marshall may appear more stylish, her striking face and poker straight hair gracing many more magazine covers than it used to, [musicOMH.com] but "Jukebox" might not be the jewel in her crown [Q Magazine] – there’s no gut-punch. [Dusted Magazine] In other words, good, but not The Greatest. [New Musical Express]

pe_catpower_jukebox.jpg

Most people are other people. Their thoughts are someone else’s opinions, their lives a mimicry, their passions a quotation. [Oscar Wilde]

[NMS SGH MAGIEL, nr 101]

Jakiś kult posiadania własnego zdania. [Artur Kiela]

 

 


Kaczkowski, Piotr Kaczkowski

2010-04-21 21:30:27

Książkowa emanacja muzycznej osobowości Piotra Kaczkowskiego. Kontynuacja „Przy mikrofonie” – która na fali sukcesu „42 rozmów” doczekała się zresztą reedycji – to zapis wywiadów przeprowadzonych przez autora MiniMax’u wzbogaconych o krótki opis czasu i miejsca akcji oraz kilka wizualnych bonusów. Przemawiają więc – jak chce Rafał Księżyk – koturnowi megalomani (acz nie brak jednostek wybitnych) i emeryci (jedyni „młodzi” to Jack White i Steven Wilson). Lista rozmówców – uwzględniając „Przy mikrofonie” – to niemalże kanon ulubionych muzyków modelowego fana Kaczkowskiego. Nie fana muzycznej konserwy prezentowanej w audycjach Kaczkowskiego. Fana Kaczkowskiego! Bo on jest tu najważniejszy – książki to raczej chytry sposób na skapitalizowanie rządu dusz jakim jeszcze wtedy dysponował, zanim rozmienił się na dobre bazarowymi wydawnictwami płytowymi (choć sam pomysł wyjściowy przyznaję był świetny). Pamiętam trasę po Polsce, spotkania z fanami, kolejki po autograf. Zbiorowe szaleństwo zupełnie na wyrost. Ale nie Kaczkowski jest tu winny i nie czas to – w kontekście problemów zdrowotnych redaktora – na sąd nad jego muzyczną duszą. Bo „radio można spokojnie wyłączyć” (copyright Michał Zagroba), a książkę odłożyć na półkę. Albo podarować ojcu. Ucieszy się na pewno, o ile posiada płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Deep Purple, Yes, Budgie, Dire Straits, AC/DC…

„42 Rozmowy”
Piotr Kaczkowski


kaczkowksi.gif

[Pulp, październik (?) 2009]

[Z perspektywy czasu mam lekkie poczucie winy - chyba za ostro pojechałem. Ale mam też wytłumaczenie - w natłoku studenckich imprez mój egzemplarz książki "dostał nóg". Ostała mi się jeno płyta z "setkami" wywiadowanych artystów. Może na zasadzie follow-upu powrzucam co śmieszniejsze fragmenty]


« wróć 1 2 3 4 5 6 7 8 czytaj dalej »